
IMIĘ I NAZWISKO:
Jarosław "Jerry" Tworek
WIEK:
31 lat
WYKSZTAŁCENIE:
Międzywydziałowe Studia Matematyczno-Przyrodnicze na Uniwersytecie Warszawskim, mgr
OSIĄGNIĘCIA:
laureat konkursu Highly Open Participation Google 2008
PRACA:
praktyki w Google - lato 2010 i lato 2011; praktyki w JP Morgan - lato-zima 2012; Decura Group (Pierwszy Hedge Fund w Londynie) - październik 2013 - grudzień 2014; Independent View (Hedge Fund w Amsterdamie) - Styczeń 2015 - Grudzień 2018; OpenAI - 2019 - dzisiaj
- Sztuczna inteligencja wcześniej czy później powstanie. Nie mam co do tego wątpliwości. Wciąż otwartym pytaniem pozostaje, czy będzie sprzymierzeńcem ludzkości, czy też jej zgubą. W OpenAI pracujemy nad tym, by była przyjaznym narzędziem, cyfrowym wsparciem człowieka, nie wrogiem - mówi "Jerry" Tworek, matematyk pracujący dla amerykańskiego laboratorium badawczego, które tworzy autonomiczne systemy cyfrowe wspierające rozwój ludzkości.
Indywidualnie, zawsze własną ścieżką
Twierdzi, że jego droga do OpenAI była raczej kręta i w pewnej chwili nic nie wskazywało na to, że zajmie się trenowaniem sieci neuronowych. Podkreśla, że wielu znajomych, z którymi zaczynał studia na Uniwersytecie Warszawskim, po dyplomie szybko znalazło konkretną pracę i pięło się po szczeblach kariery korporacyjnej. A on to tu, to tam, zawsze trochę pod prąd, własną drogą jak kot. Trochę nauki ścisłe, a trochę biologia. Później fotografia i animacje. Myślał nawet o pracy w Pixarze, ale trafił do funduszu inwestycyjnego. I chociaż Dolina Krzemowa pojawiała się w jego życiorysie kilka razy, to życie w Amsterdamie podobało mu się na tyle mocno, że nie chciał wyjeżdżać do USA. Jednak artykuł za artykułem, informacja za informacją, każdy kolejny postęp w pracy nad sieciami neuronowymi i uczeniem maszynowym uświadamiał mu, co tak naprawdę chce robić w życiu.
- Wreszcie któregoś dnia otworzyłem witrynę OpenAI, wysłałem swoje zgłoszenie i dostałem pracę. Nie miałem żadnych pleców, nie byłem niczyim protegowanym - mówi "Jerry".
Protegowanym faktycznie nie był, za to mimo młodego wieku miał już życiorys, którego trudno mu nie zazdrościć. Jeszcze w liceum wystartował w konkursie Google'a. Poradził sobie z zadaniem dotyczącym kwestii otwartego oprogramowania na tyle dobrze, że został jednym z dziesięciu laureatów pierwszej edycji Highly Open Participation, przemianowanego w 2010 roku na Google Code-in. W nagrodę pojechał wraz z rodzicami do siedziby Google'a w Dolinie Krzemowej. Spędził tam trzy tygodnie, i, jak przekonuje, właśnie wtedy poczuł, że praca nie musi być harówką, żmudnym wykonywaniem powtarzalnych zadań, ale może być przygodą.
- Otaczali mnie ludzie nieprzeciętni, inteligentni, kreatywni i wyjątkowo otwarci. Mentalność ludzi z Doliny Krzemowej jest, przynajmniej dla mnie, urzekająca. To wolne duchy. Tam nie istnieją głupie pytania, nie ma zbędnych wątpliwości i sztampowych pomysłów. Wiedza jednej osoby napędza kreatywność innej, wątpliwości pobudzają do myślenia, a pytania przybliżają do odpowiedzi. Pracujesz tyle, ile chcesz i możesz. Czujesz się źle i wolisz pracować z domu? Pracujesz z domu. Chcesz zostać po godzinach, również możesz. Masz wrażenie wypalenia, brakuje ci zapału? Widać potrzebujesz urlopu. To najbardziej przyjazne pracownikowi środowisko, z jakim się zetknąłem - opowiada.
A wie, co mówi. W trakcie studiów odbywał praktyki w Google'u dwukrotnie, a teraz w OpenAI pracuje zdalnie. Pandemia sprawiła, że biura zostały zamknięte, a personel pracuje tam, gdzie uznaje za słuszne.
"Jestem zdeterminowany, nie poddaję się łatwo"
Ale zanim "Jerry" zaczął trenować systemy sztucznej inteligencji, poszedł na studia. Po liceum nie wiedział do końca, co chce robić. Pociągała go fizyka, ale jeszcze bardziej matematyka. No i była biologia, badanie mechanizmów życia. Wiele ciekawych tematów, a każdy godny, by mu się poświęcić. W końcu wybrał Międzywydziałowe Studia Matematyczno-Przyrodnicze na Uniwersytecie Warszawskim i wpadł jak śliwka w kompot.
- Uniwersytet to niesamowite miejsce. Tylu mądrych ludzi, tak wiele wiedzy, i w dodatku wszystko na wyciągnięcie ręki. Zapisałem się na mnóstwo zajęć, tak dużo, że po pierwszym roku miałem już większość punktów do licencjatu, ale sam byłem ledwo żywy. Ewidentnie przeszarżowałem. Ten stan utrzymywał się przez kolejny rok, aż wreszcie wymyśliłem, że zamiast naukami przyrodniczymi zajmę się fotografią. Aparat kupiłem z pieniędzy z funduszu UE dotyczącego tzw. zamawianych kierunków studiów i poszedłem na kurs - opowiada.
Przygoda z fotografią nie trwała jednak długo. Robienie zdjęć było dobrą odskocznią, zajęciem, w którym jego wrodzona kreatywność mogła znaleźć pewne ujście. Jednak po pewnym czasie zrozumiał, że to bardziej hobby niż stałe zajęcie. Choć jeszcze pod koniec studiów wpadł na pomysł, by zająć się animacją. Chciał tworzyć dopracowane w każdym szczególe kreskówki, podnosić możliwości animacji, by jak najlepiej odwzorowywała życie. Tak w jego życiu pojawił się Pixar. Aplikował i przechodził kolejne etapy rekrutacji. Dopiero pod koniec tego procesu dotarło do niego, że to jednak nie to.
- Oglądając animacje, można odnieść wrażenie, że tworzenie ich jest bardzo ekscytujące, że to łączenie sztuki, umiejętności wizualnych z logiką, matematyki i programowania. Niestety, w rzeczywistości jest to szalenie żmudny i męczący proces, mnóstwo schematów i powielania tych samych etapów - opowiada.
I zamiast do Pixara trafił do międzynarodowego funduszu inwestycyjnego w Londynie. Dość drastyczny przeskok, który zaczął się od praktyk studenckich w JP Morgan.
- Finanse są dość oczywistym kierunkiem dla absolwenta studiów matematycznych. Praktyki w Londynie były ciekawe. Zupełnie inne środowisko pracy niż Dolina Krzemowa. Znacznie bardziej zhierarchizowane, mniej zindywidualizowane. Nie wiem, czy zostałbym w finansach przez tyle lat, gdyby nie pewne wyzwanie, jakie postawił przede mną mój szef z JP Morgan - wspomina "Jerry".
Co to było za wyzwanie? Współtworzenie nowego funduszu inwestycyjnego, a konkretnie budowanie algorytmów handlujących kontraktami terminowymi. A wszystko od podstaw, od samego zera, jak bywa w start-upie. To było wyzwanie, któremu nie umiał się oprzeć. Na rozwijaniu algorytmów sprzedażowych spędził kilka kolejnych lat, aż firma się rozpadła.
- Zamknięcie firmy może się wydawać tragedią, ale w finansach, szczególnie tych na samym szczycie, jest tak, że gdy tylko pojawi się sygnał, że na rynek mogą trafić specjaliści z doświadczeniem, wzmaga się ruch headhunterów i kolejne oferty pracy pojawiają się jak wyciągnięte z kapelusza magika. Tak trafiłem do Amsterdamu - opowiada.
Z Amsterdamu do Kalifornii
Amsterdam, zdaniem "Jerry'ego", jest najlepszym miejscem do życia. Urokliwe, zabytkowe uliczki z charakterystyczną zabudową, bary, kafejki, powolny styl życia, w żaden sposób niekłócący się z wysoką technologią rozwijaną przez wielkie firmy. To też miejsce, w którym założył swój pierwszy dom. W trakcie wakacji w Polsce poznał dziewczynę, wówczas studentkę architektury. Związek się rozwijał, jednak Gabriela nie widziała siebie w Londynie. Świetne miejsce na kilkudniowy wypad, ale na stałe? Dopiero Amsterdam ją przekonał. Stworzyli dom, urodziła się im córka. Wszystko było na właściwym miejscu.
I tylko "Jerry" coraz częściej myślał, że choć finanse zapewniają dobre pieniądze i stabilne zatrudnienie, to zaczyna pociągać go coś innego. Coś, co wiele lat wcześniej było głównym marzeniem i prawdziwą inspiracją.
- Sieci neuronowe i głębokie uczenie maszynowe. Coś, co pojawiło się kilkadziesiąt lat wcześniej i choć początkowo wydawało się szybką ścieżką do powstania sztucznej inteligencji, po pewnym czasie rozczarowało badaczy. Jednak kilka lat temu temat wybuchł ze zdwojoną siłą, a ja nie mogłem przestać o nim myśleć. Dotarło do mnie, że to droga, która otwierała się przede mną od początku. Znalazłem firmę, która podchodziła do tematu najbardziej kreatywnie i z największą odpowiedzialnością i pomyślałem, że sprawdzę, czy mam u nich szansę - mówi.
Nowa praca wiązała się z wyprowadzką za ocean. "Jerry" nie był przekonany, jak przyjmie to żona. Ale Gabriela uznała, że skoro OpenAI jest dla "Jerry'ego" spełnieniem zawodowych marzeń, warto spróbować.
Nowa praca, nowe obowiązki
Czym zajmuje się w OpenAI? Na przykład trenowaniem algorytmów w środowisku wirtualnym tak, by były w stanie wykonać zadanie w świecie realnym. Ten, zdawałoby się, szalony pomysł przetestowali na robotycznej ręce, która nauczyła się samodzielnie układać kostkę Rubika tylko dzięki temu, że nauczyła się to robić w środowisku cyfrowym.
Jak wyjaśnia "Jerry", zwykle sieci neuronowe trenują na olbrzymich bazach danych czerpanych z realnego świata. Jednak oni uznali, że chcą przetestować, czy tych samych zadań będzie potrafiła się nauczyć jedynie dzięki symulacji komputerowej. Dopiero tak wyuczona sieć została zaimplantowana do poruszania robotyczną ręką i... udało się. Okazało się, że jest w stanie wykonywać rzeczywiste, precyzyjne ruchy bez wcześniejszego treningu na żywo. Jakie znaczenie ma ta informacja?
Po pierwsze, pokazuje, że ludzie są w stanie nauczyć roboty precyzyjnych czynności z pominięciem części zdobywania wiedzy w świecie realnym. Że można zaimplementować im odpowiednie algorytmy, które precyzyjnie pokierują ich ruchami, a co za tym idzie - pozwolą wykonywać skomplikowane czynności - przyrządzać jedzenie, opiekować się ludźmi, dbać o otoczenie. Innymi słowy, wykonywać czynności w ludzkim, z punktu widzenia maszyn, chaotycznym świecie. Teraz "Jerry" pracuje nad algorytmami dotyczącymi języka, słowa mówionego, najbardziej kompleksowego sposobu przekazywania informacji używanego przez człowieka.
W imię nauki, w imię rozwoju
- Aby technologia nadal sprzyjała rozwojowi naszego gatunku, rozwiązywała nasze problemy, a nie przyczyniła się do powstania kolejnych - wyjaśnia i dodaje, że w OpenAI wierzą, że sztuczna inteligencja może stać się nowym rozdaniem dla ludzkości, swoistym akceleratorem rozwoju. Tylko musi być tworzona w sposób odpowiedzialny.
- Jeśli SI będzie rozwijana bez kontroli, tylko po to, by przynieść korzyści konkretnym firmom lub narodom, stanie się zarzewiem nowego podziału na panów i niewolników. Jednak jeśli nada się jej bardziej humanistyczny, prospołeczny charakter, może stać się bramą do lepszej przyszłości. Właśnie nad tym pracujemy w OpenAI i temu wyzwaniu chcę się poświęcić - podsumowuje.
Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarka i redaktorka zajmująca się głównie tematyką popularnonaukową. Związana m.in z Życiem Warszawy i Weekend.Gazeta.pl oraz z Magazynem Wirtualnej Polski.