
Cykl "Młoda Polska" poświęcony jest Polkom i Polakom, których podziwiamy i którym kibicujemy. Kolejne sylwetki publikujemy w każdy wtorek.
IMIĘ:
Łukasz
NAZWISKO:
Wilczyński
WIEK:
40 lat
ZAWÓD:
Ekspert w zakresie komunikacji wizerunkowej. Ukończył historię, specjalizował się w historii załogowych lotów kosmicznych. Prezes zarządu firmy Planet Partners, należącej do międzynarodowej sieci GlobalCom PR-Network. Prezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej.
OSIĄGNIĘCIA:
Pomysłodawca i współtwórca ERC, jednego z najbardziej inspirujących wydarzeń robotyczno-kosmicznych na świecie. Laureat nagrody Tiuterra Crystal 2017 (kryształu zawierającego fragmenty Ziemi i Marsa) wręczanej osobistościom sektora kosmicznego za zasługi w promocji i rozwoju tematyki kosmicznej na świecie (wcześniej kryształ otrzymał m.in. szef SpaceX Elon Musk). Odebrał również wiele polskich i międzynarodowych nagród za projekty PR realizowane przez Planet Partners. Ekspert mediów w zakresie upowszechniania wiedzy o innowacyjnych sektorach gospodarki.
Kraków, ślub i zgubiony rover
W kalendarzu Łukasza Wilczyńskiego najważniejszym okresem roku jest połowa września. Wtedy do Polski na zawody ERC zjeżdżają ze wszystkich stron świata studenckie drużyny, by walczyć o to, czyj łazik marsjański jest najlepszy. Wilczyński wraz ze współpracownikami doprowadził do tego, że ERC jest jednym z czołowych wydarzeń w branży, a polskie zespoły budujące samobieżne łaziki oraz tworzące rozwiązania robotyczne do eksploracji ekstremalnego środowiska zaliczają się do najlepszych. I odnoszą kolejne sukcesy, np. zespół Impuls z Kielc to zwycięzcy ubiegłorocznego University Rover Challenge w Utah, a drużyna z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej Space Systems w styczniu tego roku wygrała Indian Rover Challenge.
ERC ściąga do Polski nie tylko zawodników pragnących wykazać się umiejętnościami technicznymi, ale również tuzy branży kosmicznej. Przed zwycięzcami otwierają się więc drzwi do pracy w największych agencjach i prywatnych firmach kosmicznych świata. W ubiegłym roku ERC odwiedził Steve Jurczyk, główny cywilny administrator NASA, wcześniej astronauta Tim Peake, a nawet Harrison Schmitt, członek ostatniej załogi programu Apollo. Ze Schmittem wiąże się też całkiem prywatna historia Łukasza.
- To było w trakcie zawodów w 2015 roku. Mieliśmy krótką przerwę i zabrałem Schmitta na obiad do restauracji w Chęcinach. W lokalu pojawiła się moja żona i wręczyła mi córeczkę, mówiąc, że ma jakieś pilne sprawy i muszę się zająć dzieckiem. Jestem w trakcie zawodów, non stop na nogach, telefony się urywają, i mam płaczące dziecko na rękach... I wtedy Schmitt stwierdził, że jest dziadkiem, a to przecież zadanie dla dziadka - wziął ode mnie córkę i bawił się z nią przez dwie godziny. Na pamiątkę zostawił jej nawet mały zabawkowy księżyc z dedykacją - wspomina Łukasz Wilczyński.
Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, w całej jego rodzinnej historii obecne są łaziki. Musiał nawet przełożyć na stałe świętowanie rocznicy ślubu, bo w tym czasie odbywają się w USA zawody University Rover Challenge, od których zaczęła się polska łazikomania.
- W 2009 roku, po całkiem udanym Mars Festiwal, który współorganizowałem w Krakowie, pojawił się pomysł wysłania polskiej ekipy na coroczne zawody University Rover Challenge w Utah. Za projektem Skarabeusza, bo tak nazwano łazik, stali członkowie koła astronautycznego Politechniki Warszawskiej. Nie jestem inżynierem, nie jestem w stanie zająć się niczym technicznym, ale wziąłem na siebie obsługę medialną wydarzenia, szukanie funduszy i sprawy organizacyjne. Udało się znaleźć pieniądze na wyjazd, kupić bilety i miejsce w luku bagażowym. Wszystko wydawało się ustalone, gdy okazało się, że paczka z łazikiem gdzieś zaginęła w trakcie transportu. Tragedia! - wspomina Łukasz Wilczyński.
Zaczął z Polski prowadzić poszukiwania. Wydzwaniał do kolejnych portów lotniczych, szukał zguby wszędzie. Ostatnia rozmowa trwała dwie godziny. Rozpoczął ją, wsiadając do samochodu w Krakowie, toczył przez całą długość zakopianki, a nawet po tym, jak wysiadł z auta przy małym kościółku nieopodal Nowego Targu. Wreszcie jest, udało się! Łazik się znalazł! Uradowany odłożył telefon i wszedł do kościoła, by powiedzieć ukochanej sakramentalne "tak".
Pierwsza polska drużyna uczestnicząca w URC zdobyła piąte miejsce. Od tamtej pory praktycznie co roku ekipa z naszego kraju bierze udział w zawodach, a Łukasz Wilczyński jest jej medialnym głosem w Polsce. - Wreszcie wraz z żoną uznaliśmy, że przeniesiemy rocznicę ślubu, bym mógł świętować, nie zerkając na telefon - żartuje.
Kosmiczny historyk
Jak to się stało, że humanista tak się zadomowił w kosmicznej branży? Łukasz Wilczyński jest chyba jedynym polskim historykiem, który napisał pracę magisterską na temat historii załogowej eksploracji kosmosu. Praca, wydana także jako książka, nosiła tytuł: "Amerykańskie załogowe programy kosmiczne 1953-2002". Pisał ją pod kierownictwem profesora Piotra Radzikowskiego. - Moi koledzy z ówczesnej Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach [obecnie Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach - przyp. aut.] zajęli się losami wygnańców albo skupiali się na mieszkańcach wybranego terenu. A ja pomyślałem, że mógłbym opowiedzieć o losach tych, którzy choćby na krótko opuścili Ziemię. To przecież też historia człowieka - opowiada.
Pomysł był szalony. Na statecznej uczelni takie projekty kwitowano, rysując kółko na czole. Ale profesor Radzikowski uznał, że pomysł jest godny uwagi. W powstanie pracy, jako drugi promotor, zaangażował się nawet John Logsdon, członek komisji badającej katastrofę promu Columbia oraz ówczesny doradca ds. bezpieczeństwa NASA.
- Przeszukiwałem archiwa NASA, pisałem dziesiątki maili, wszelkimi drogami próbowałem zdobyć informacje, wątpiłem, wkurzałem się, walczyłem z wiatrakami, ale udało się - wspomina. Dodaje, że tym, co zaważyło zarówno na wyborze tematu pracy dyplomowej, jak i na całej reszcie życia, było członkostwo w Mars Society - organizacji założonej w 1998 roku przez dr. Roberta Zubrina, inżyniera lotniczego, pisarza i przede wszystkim wielkiego orędownika kolonizacji Czerwonej Planety. Polski oddział stowarzyszenia powstał rok później. Łukasz, wówczas niespełna 20-letni student, wstąpił do organizacji.
- Niewiele mówiło się wtedy o kosmosie, o technice rakietowej czy o robotyce. Teraz niemal w każdym piśmie znajdzie się artykuł popularnonaukowy, wywiad z kimś z kręgu tuzów branży kosmicznej. Gdy ja "wkręcałem się" w kosmos, mieliśmy do dyspozycji przywożone z zagranicy książki, "Fantastykę", a później Star Treka nagrywanego z telewizji na kasety VHS, które oglądało się tak długo, aż zamiast obrazu widać było wyłącznie białe plamy - opowiada.
Wcześniej był "Jazon z gwiezdnego patrolu", nieco naiwny, lecz popularny w latach 80. serial o podróżach kosmicznych, duży wpływ na przyszłość Łukasza miał zaprzyjaźniony z jego rodziną fizyk jądrowy Dariusz Kowalski. To on jako pierwszy odkrywał przed małym chłopcem piękno wszechświata, tłumaczył rządzące nim prawa i odpowiadał na setki pytań. Dzisiaj Łukasz Wilczyński sam często przyjmuje rolę nauczyciela, pojawiając się z wykładami na Uniwersytecie Dziecięcym.
- Kiedyś pewna dziewczynka zadała mi pytanie, czy na Marsie mieszkają misie Haribo. Część dzieci, usłyszawszy to, zaczęła się śmiać. Ale ja wychodzę z założenia, że nie ma głupich pytań. Ten, kto je zadaje, chce się czegoś dowiedzieć, a to już bardzo dużo. Pokazałem dzieciom zdjęcie Marsa i zaznaczyłem obszar, jaki można uznać, że udało nam się zbadać. Kto wie, co jest poza nim? Może właśnie misie Haribo? Jeśli ta dziewczynka chce to sprawdzić, może zająć się nauką - astrobiologią, fizyką czy inżynierią - i zbadać temat. Nieważne, jak na pozór naiwne są powody, dla których decydujemy się wziąć z problemem za bary. Ważne, że to robimy - dodaje.
Trochę Marsa, trochę Ziemi
W ubiegłym roku Łukasz Wilczyński pojechał na zaproszenie ambasady do Kolumbii, gdzie opowiadał o polskiej branży kosmicznej, ERC i przede wszystkim o tym, że kosmos, choć wydaje się odległy, tak naprawdę jest bliżej, niż nam się wydaje. Od roku prowadzi również cykl Future Talks, spotkań poświęconych nowym technologiom, bioinżynierii, sztucznej inteligencji i komputerom kwantowym. Ma również rozpocząć pracę w Akademii Leona Koźmińskiego, gdzie będzie nauczał sposobów komunikacji w sektorze kosmicznym. I na tym nie koniec, bo nie dość, że kolejne pomysły pojawiają mu się w głowie w błyskawicznym tempie, to w dodatku ma rzadki dar przekładania idei na rzeczywistość.
To zaangażowanie najlepiej obrazuje niewielki, mierzący może pięć centymetrów kryształ Swarovskiego, który otrzymał w 2017 roku w Innsbrucku.
Co roku w Noc Gagarina Austriackie Forum Kosmiczne przyznaje nagrodę dla osób wyjątkowo zaangażowanych w propagowanie wiedzy o kosmosie. Nagrodą jest kryształ wykonany z próbek gleby z różnych, mało dostępnych miejsc Ziemi oraz z odłamka marsjańskiego meteorytu znalezionego w 2011 roku na Saharze. Kryształ taki otrzymali m.in. Elon Musk i astronautka Europejskiej Agencji Kosmicznej Samantha Cristoforetti. - Zupełnie nie spodziewałem się wyróżnienia. Siedziałem gdzieś w tylnych rzędach, rozmawiając ze studentami, zmęczony po całym dniu zwiedzania Innsbrucku, ubrany w koszulę w kratkę, a tu raptem wszystkie oczy patrzą na mnie. Przez chwilę nie rozumiałem, co się stało. Jak to, mnie zapraszają na scenę? Naprawdę? Do dziś, gdyby nie pamiątkowy kryształ, byłbym przekonany, że to z pewnością tylko mi się śniło - opowiada.
- Wiesz, o czym marzę? By kiedyś pojawić się na ERC nie jako organizator, ale gość. By usiąść sobie gdzieś z boku i przyglądać się, jak się to wszystko rozwinęło. Nikt nawet nie musiałby mnie rozpoznać. Krążyłbym sobie cichutko między stanowiskami, przyglądał się łazikom i tylko uśmiechał w duchu - mówi.
Choć ekipa tworząca zawody rozrosła się i jest oddana imprezie, Łukasz nadal na ERC robi wszystko. Od zapraszania gości, logistyki, szukania sponsorów po sprzątanie po wydarzeniu. - To było chyba w 2016 roku w Jesionce. Po zakończonych zawodach trzeba było doprowadzić teren do używalności. Schodzę na parking, a tam pełno śmieci i tylko jeden wolontariusz z Pokojowego Patrolu WOŚP. Wzięliśmy do rąk szczotki i spędziliśmy kilka godzin, rozmawiając o kosmosie i sprzątając. Bardzo miło to wspominam - mówi.
Twierdzi, że ma ogromne szczęście, bo praca jest jego pasją. Pasją, której pierwszym wyrazem był artykuł opublikowany przez kieleckie "Słowo Ludu". Dziennik zaproponował przedszkolakom zabawę futurologiczną. Mieli wyobrazić sobie i opisać świat za kilkadziesiąt lat. Sześcioletni Łukasz, którego opowieść zajęła całą szpaltę, mówił o statkach kosmicznych, którymi będziemy podróżować na Księżyc, o bazach marsjańskich i poruszających się bez kierowcy samochodach. - Sprawdziło się. Rusza właśnie program Artemis, który zaniesie ludzi ponownie na Księżyc, realnie myślimy o stworzeniu przyczółku ludzkości na Czerwonej Planecie, a autonomiczne samochody niedługo zapełnią ulice. Przyszłość jest zawsze na wyciągnięcie ręki, ale trzeba zrobić ten gest - podsumowuje.
Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarka i redaktorka zajmująca się głównie tematyką popularnonaukową. Związana m.in z Życiem Warszawy i Weekend.Gazeta.pl oraz z Magazynem Wirtualnej Polski.