Sukcesy Polaków
Piotr Sajdak, współtwórca i użytkownik pierwszych na rynku w pełni spersonalizowanych, designerskich protez wykonanych techniką 3D (fot: archiwum prywatne)
Piotr Sajdak, współtwórca i użytkownik pierwszych na rynku w pełni spersonalizowanych, designerskich protez wykonanych techniką 3D (fot: archiwum prywatne)

Cykl "Młoda Polska" poświęcony jest Polkom i Polakom, którym kibicujemy. Kolejne sylwetki publikujemy w każdy wtorek. Oto nasi wcześniejsi bohaterowie:

Polak został najlepszym kierowcą ciężarówki na świecie. Choć nie jeździ zawodowo

"Potrzebuję nowych marzeń". Polka pracuje z najważniejszymi postaciami świata mody

"W tej branży im wyżej w hierarchii, tym mniej jest kobiet". Magda Piątkowska szefuje analitykom danych w BBC News

IMIĘ:

Piotr

NAZWISKO:

Sajdak

WIEK:

27 lat

OSIĄGNIĘCIA: współtwórca i użytkownik pierwszych na rynku w pełni spersonalizowanych, designerskich protez wykonanych techniką 3D, za które przyznano międzynarodową nagrodę TCT Awards honorującą kreatywne projekty 3D i pionierskie technologie na świecie. 

Niewidzialna ręka

- Chwilę zajmuje, nim przyzwyczaisz się, że nie masz kawałka ciała - opowiada Piotr. - Widzisz w lustrze, że brak ci niemal całej ręki, a masz wrażenie, jakby tam była. Wydaje ci się, że możesz nią obracać, zginać palce, dotykać ściany. To tak, jakby nerwy w kończynie były sznurkami łączącymi mózg i koniec dłoni. Gdy traci się rękę, przez jakiś czas mózg myśli, że sznurki nadal kończą się na opuszkach palców. Ale z każdym dniem to odczucie słabnie. Po dwóch miesiącach niewidzialna ręka znikła - wspomina.

Niedługo po wypadku wziął udział w telewizyjnym programie "MasterChef". Jeszcze bez protezy. Tuż po amputacji wymyślił, że zapisze się do programu i udowodni sobie, że nadal może spełniać marzenia. Potem przyszła kolej na maratony. Po szpitalu przytył 15 kg, zapuścił brodę i wyglądał jak grizzly, więc zdecydował: jeść mniej i biegać. 

Na uczelni, gdzie wrócił już miesiąc po operacji, większość kolegów wiedziała, co się stało. A jeśli ktoś zapomniał, kikut amputowanej przy ramieniu ręki mu przypominał. Piotr wzdrygał się na myśl o protezie. Teksty znajomych typu: "Oj stary, tak mi przykro" - ucinał po pierwszym słowie. Nie znosił, jak ktoś się nad nim litował. - Chciałem po prostu żyć normalnie - mówi. Żeby nie skupiać się na wypadku, zaraz po wypisaniu ze szpitala wpadł w wir działań - imprezował, nadrabiał zaległości na studiach, zdawał egzaminy, przeprowadzał się, rozstawał z dziewczyną i pisał pracę licencjacką z socjologii. Kiedy tuż po obronie stał przed budynkiem Uniwersytetu Jagiellońskiego, naszła go myśl: "Chłopie, co teraz? Jak będziesz żyć, przecież ty nie masz ręki?!".

Piotr Sajdak stracił rękę wskutek komplikacji po ataku nożownika (fot: archiwum prywatne)
Za designerskie protezy przyznano firmie Glaze Prosthetics międzynarodową nagrodę TCT Awards honorującą kreatywne projekty 3D i pionierskie technologie na świecie (fot: archiwum prywatne)

Rozżarzone haki

Cztery lata wcześniej, rynek w Krakowie. - Poszliśmy ze znajomymi do klubu świętować rozpoczęcie ostatniego roku studiów. Podczas imprezy do koleżanki zaczął przystawiać się nieznany typ. Szarpał ją, więc stanąłem w jej obronie - Piotr relacjonuje noc wypadku. W przepychance wpadli na jakiegoś mężczyznę. Okazało się, że ma osiemnastocentymetrowy nóż. I odbyty wyrok za morderstwo. Zaatakował od tyłu. Trzy ciosy w rękę, dwa w pośladek, jeden w biodro. - Kiedy mnie dźgał, myślałem, że to uderzenia. Nie czułem bólu, tylko rozlewające się ciepło - krew z rozciętej tętnicy. Straciłem przytomność - opowiada Piotr.

Pierwsze trzy tygodnie w szpitalu były koszmarem. - Wyobraź sobie, że ktoś wbija ci rozżarzone haki w rękę i nimi kręci. Żyłem z minuty na minutę i czekałem, aż to się skończy. Co dwie godziny dostawałem morfinę, a i tak nie mogłem wytrzymać - wyłem z bólu - wspomina. W rękę wdało się zakażenie. Lekarz, pochylając się nad raną przy zmianie opatrunku, nie wytrzymał: "O matko, jak to śmierdzi!". - Ale nawet wtedy przez myśl mi nie przeszło, że stracę rękę - zdradza Piotr.

Po 18 dniach na salę, gdzie leżał, weszła pielęgniarka. Akurat jadł śniadanie. - To co panie Piotrusiu, za dwa dni amputacja rączki - oznajmiła i wyszła. A jego zgniotło. - Game over, pomyślałem - wspomina. - Tymczasem pierwsze, co poczułem po operacji, to ulga. Już nie bolało.

Bez taryfy ulgowej

W Fundacji "Business Run", gdzie trafił po studiach, wspomagał niepełnosprawnych sportowców - jedni potrzebowali dofinansowania na sprzęt, inni programu treningowego, a pozostali rozmowy. A zwłaszcza zapewnienia, że niepełnosprawność to nie koniec życia. - Po amputacji najczęściej jest tak, że rodzina z dobrego serca chce ci pomóc. Chroni cię i we wszystkim wyręcza. Masz 30 lat, a tu mama wkłada ci łyżkę do ust i chce karmić. Po trzech miesiącach takiego klosza robisz się jak dziecko i sam zaczynasz wierzyć, że nie możesz nic zrobić, bo jesteś niedołężny. A wtedy naprawdę kończy się życie - denerwuje się Piotrek.

Jest zwolennikiem skoku na głęboką wodę, nieodpuszczania sobie z powodu niepełnosprawności. Pierwsze, czego nauczył się po utracie ręki, to wiązania butów. Zajęło mu godzinę. Często wspomina o tym w internetowej grupie matek dzieci z wadami wrodzonymi, w której się udziela. - Kiedy czytam kolejny post o żabkach ułatwiających maluchom zapinanie kurtki albo o zaciskach do butów, żeby nie musiały ich wiązać, chcę tam wpaść i ryknąć: "Kobiety, wasze dzieci nie mają kończyn, nie mózgów! Dlaczego zamiast kupować zaciski, nie nauczycie ich radzić sobie samemu?!" - opowiada.

On szybko się przestawił: ma jedną rękę zamiast dwóch i musi sobie radzić. - Jedna kończyna staje się bardzo sprawna, bo wykonujesz nią wszystko. Kiedy wiążesz buty jedną dłonią, do tego lewą, to pewnie, że na początku nie jest łatwo. Ale życie ma to do siebie, że czasem sprawia trudności, bez względu na to, czy masz obie ręce, czy nie - ironizuje Piotr.

Przed wypadkiem przez myśl mu nie przeszło, że jest zdolny do pewnych rzeczy. Że będzie działał w prężnej firmie, ćwiczył każdego dnia od piątej rano i przebiegnie trzy maratony. Po amputacji celowo nie dawał sobie taryfy ulgowej. - Nie chciałem widzieć problemów i niedogodności. Wmówiłem sobie, że mogę żyć normalnie i robić wszystko. Może jestem głupi, ale zadziałało - wzrusza ramionami.

Jego dzień zaczyna się, kiedy na dworze jest jeszcze ciemno. Najpierw szybka kawa i dwie godziny siłowni. - Wielu ludzi po amputacji, którzy ćwiczą, trenuje tylko jedną stronę ciała, tę sprawną, i wyglądają niesymetrycznie. Po jednej napakowani, po drugiej chudzi. Ja chcę być zdrowy, wysportowany i proporcjonalny - wyjaśnia. Jak to zrobić? Opracowanie sposobu ćwiczenia zajęło mu kilka lat. Wymyślił, że kikuta podepnie pod wyciąg treningowy, dzięki czemu będzie mógł ćwiczyć też mięśnie po stronie amputowanej kończyny. Wysiłki się opłaciły. Dziś jego ciało wygląda i funkcjonuje lepiej niż przed amputacją. Gdy podnosi umięśnioną rękę, widać delikatnie wytatuowany napis: "WSZYSTKO SIĘ UŁOŻY".

Superbohater Marvela

- Idąc po ulicy, mijasz dziesiątki takich osób i nie zdajesz sobie z tego sprawy. Polska jest jednym z nielicznych krajów Unii, gdzie liczba amputacji rośnie. Ponad 13 tys. ludzi rocznie traci którąś z kończyn. Ale większość osób to ukrywa - mówi Piotr. - Sama też nie chcesz tych ludzi zauważać. Bo to temat tabu. Kiedy twoje dziecko wpatruje się w delikwenta ze sztuczną ręką czy bez nogi, co robisz? Powiem ci: posyłasz takiemu przepraszające spojrzenie i zawstydzona strofujesz dziecko. A potem szybko odchodzisz. Bo to niezręczna sytuacja. Taka wstydliwa - dodaje.

Piotrek nie chce wstydzić się ani ukrywać. Lubi rzucać się w oczy. Dlatego długo nie zamierzał nosić protezy. Te klasyczne, przypominające prawdziwe ręce, przerażały go. - Jak na nie patrzysz, wydają ci się niby realne, ale i tak wiesz, że są jedynie fejkiem, mizerną podróbką ciała. Nosząc je, miałbym wrażenie, że coś udaję - mówi. I ten ciężar - klasyczna proteza waży około trzech kilogramów. Dlatego gdy Grzegorz Kosch z firmy protetycznej w Krakowie podczas jednego z biegów zaproponował mu protezę, odpowiedział: - Jeszcze takiej nie wymyślili. Musiałaby być arcydziełem designu. Najlepiej przypominać drewno albo beton. Coś supermodnego, czym mógłbym się pochwalić.

Grzegorz Kosch wziął sobie to do serca. Zatrudnił projektanta, który najpierw poznał styl Sajdaka. Wypytał, jakie podobają mu się ubrania, samochody, zegarki, materiały. I stworzył dwa wzory. Elegancki i sportowy. Obydwa zgrabne i połyskliwe, wyglądające jak ręce superbohaterów Marvela, zaopatrzone w schowek na telefon, latarkę i otwieracz do butelek. - Ale nie chciałem mieć dwóch oddzielnych protez. Wolałem jedną praktyczną - tłumaczy Piotr Sajdak. - Protetyk stworzył dla mnie lej, czyli część protezy ściśle łączonej z kikutem ramienia. Do tego doczepiane końcówki. Szybko i wygodnie - na zatrzask. Bez problemów przy ubieraniu, jakie zdarzają się z tradycyjnymi modelami, które źle reagują z materiałem - dodaje.

Protezy stworzone przez Sajdaka i braci Kosch to unikaty (fot: archiwum prywatne)

Następnie modele idealnie odwzorowujące zdrową rękę Sajdaka powędrowały do Franka Koscha, specjalisty od druku 3D. Z drukarki 3D wyszły dwie szykowne kończyny z lekkiego poliamidu, każda z nich ważąca 500 gramów, czyli tyle, co przeciętny tablet. - To był unikat na skalę świata - mówi Piotrek. W Polsce jeśli chodzi o protezy, nie ma zbyt dużego wyboru. Wszystkie klasyczne, sprzedawane w rozmiarówce S/M/L. W innych krajach Europy podobnie. Choć są też bioniczne, ale dość ciężkie. W Stanach, owszem, sprzedawane są modele designerskie, i też w pełni spersonalizowane - ale to protezy nóg, do tego strasznie drogie.

Kiedy Piotrek po raz pierwszy założył swoją nową rękę i spojrzał w lustro, to był strzał w dziesiątkę. Funkcjonalny i estetyczny gadżet podkreślający jego szaloną osobowość. Niestety, po 10 minutach musiał ją zdjąć. - Zaczęła mnie bardzo boleć głowa. Kiedy po raz pierwszy wkładasz protezę, kątem oka widzisz nieustannie coś, czego wcześniej nie było. Mózg tego nie lubi. To tak, jakby nagle coś dużego i irytującego wyrosło ci na nosie, i nie możesz tego nie zauważyć - wyjaśnia.

Początkowo nosił więc protezę godzinę dziennie, później wydłużał czas. Dziś zakłada rękę rano i ściąga wieczorem. Ma cztery protezy w domu, jedną w aucie i kolejną w biurze. - Dobieram je do koloru butów, nastroju i ciuchów. Moje kurtki mają jeden rękaw krótszy - przecież ta ręka musi być widoczna! Jak stylowa koszulka albo szpanerski zegarek - mówi z uśmiechem.

Dla bardziej tradycyjnych osób bracia Kosch stworzyli model mniej rzucający się w oczy. Ale i tak oryginalny. Wygląda jak ludzkie przedramię - nie do odróżnienia. Widzisz podskórne żyły, włosy na ręku. - Zakładasz i możesz jechać do studia, żeby zrobić sobie dziarę, bo silikon jest dostosowany do tatuażu - tłumaczy Piotr.

Gdy Koschowie zauważyli, że designerskie ręce podobają się nie tylko im, pod koniec 2017 r. otworzyli firmę, zaprosili Sajdaka do współpracy i ruszyli w Internet. - Bez Piotra ta historia by się nie udała. Był urzeczywistnieniem potrzeb i oczekiwań realnego klienta. Pierwszym testerem i konsultantem nowo stworzonej protezy. Pomyśleliśmy, że z pewnością jest więcej osób, które lubią się wyróżniać i nie boją się być oryginalnym - komentuje Grzegorz Kosch, dyrektor generalny Glaze Prosthetics.

Niesamowite wrażenie

Na początku większość firm w branży patrzyła na nich jak na wariatów. "Co to w ogóle jest? Protezy? Przecież takich dziwactw nikt nie kupi" - mówili polscy protetycy. - To dość konserwatywna grupa, bali się nowości i odradzali nas pacjentom - wyjaśnia Piotr. - Ale ruszyliśmy mocno z marketingiem za granicę. Zabiegaliśmy nie tylko o uwagę protetyków, którzy są pośrednikiem w sprzedaży, ale też klientów indywidualnych.

W 2017 bracia Kosch wraz z Sajdakiem otworzyli firmę i ruszyli w internet (fot: archiwum prywatne)

I z czasem do Glaze Prosthetics, liczącej do dziś jedynie czterech pracowników, zaczęły przychodzić indywidualne zamówienia - z USA, Brazylii, Australii, Nowej Zelandii, Belgii czy Hiszpanii. Po roku działalności sprzedali protez za 500 tys. zł. 

Żeby rozpropagować swój wynalazek, odwiedzali targi. W Lipsku na największej imprezie w branży traktowali ich z przymrużeniem oka, w Kanadzie było już lepiej: system wpinania wymiennych końcówek - innej do jazdy na rowerze, innej do rozmów biznesowych, pływania, robienia sobie tatuaży i malowania paznokci - stał się hitem. W Stanach niepełnosprawni uczestnicy targów nie mogli się nadziwić, że Piotr chodzi bez uprzęży pozwalającej rozłożyć jej ciężar, czyli pasów mocujących protezę do ciała. - Ręce, które produkujemy,  są bardzo lekkie, więc uprzęż nie jest potrzebna - wyjaśniał. W Las Vegas, gdzie pojechali, by prowadzić rozmowy z grupą Hanger Orthopedic Group, jednym z głównych dostawców protez w USA, na ulicy podszedł do Piotrka wysportowany mężczyzna: "Stary, nie wiem, co ci się stało, ale ta ręka robi niesamowite wrażenie. Sam chciałbym taką mieć". 

Poznali też Caitlin Pereiras, która została ambasadorką ich marki. Młoda nauczycielka urodziła się bez przedramienia. Przez wiele lat kryła się z protezą, wstydziła swojej ułomności. Gdy w końcu odważyła się wyjść na ulice Nowego Jorku z "polską ręką" pokrytą wyrazistymi kwiatami, mijający ludzie z uznaniem podnosili kciuki w górę. Pewien ojciec z córką nawet się zatrzymał: "Zobacz, kochanie, jaką pani ma śliczną rączkę". To było pierwszy raz, kiedy ktoś skomentował jej niepełnosprawność pozytywnie. 

Caitlin Pereiras, nauczycielka urodzona bez przedramienia, jest ambasadorką designerskich protez w USA (fot: archiwum prywatne)

Bilans po półtorarocznej działalności braci Kosch i Sajdaka wygląda imponująco: prestiżowa nagroda branży 3D (TCT Awards) w Birmingham honorująca innowatorów, technologie i firmy przyczyniające się do rozwoju technologii druku 3D, nominacja do nagrody przyznawanej przez amerykańską spółkę medialną 3D Printing Industry, milionowe wsparcie polskiego funduszu Simpact promującego technologiczne projekty, które rozwiązują konkretne problemy społeczne lub środowiskowe. 

Śmiała wizja Sajdaka, zrealizowana i poparta wiedzą i doświadczeniem braci Kosch, budzi coraz większe zainteresowanie też w Polsce, choć największą przeszkodą jest nadal wstyd. I cena. Proteza na przedramię to koszt około 20 tys. zł.

- Jedno z ostatnich zamówień złożyła starsza pani z małego miasteczka pod Kielcami. Najpierw chciała rękę silikonową klasyczną, później zdecydowała, że dokupi wersję designerską. "A co tam, niech sobie komentują. I tak będę w niej chodzić. W tej ręce czuję się bardziej wyraźna" - powiedziała. - I o to chodzi! Żeby nie tworzyć z niepełnosprawności tabu, klatki, niewygodnego sekretu. Bo można z tym starać się żyć normalnie - przekonuje Piotr. - A patrząc na moją historię - nawet wyprodukować coś lepszego.

Dorota Salus. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Tłumaczka. Publikowała w Wysokich Obcasach i Polityce, tłumaczyła dla National Geographic. Biega i chce kiedyś ukończyć maraton.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER