artykuły
Diament przez lata nie zmienia swojej wartości, dlatego lokuje się w nim nadwyżki finansowe (mat. promocyjne / syncret.com) (mat. promocyjne / syncret.com)
Diament przez lata nie zmienia swojej wartości, dlatego lokuje się w nim nadwyżki finansowe (mat. promocyjne / syncret.com) (mat. promocyjne / syncret.com)

1.

Jest koniec lat osiemdziesiątych. Michał Cyganek własnoręcznie skręca meble do małego zakładu jubilerskiego w Olkuszu. Właśnie odmówiono mu zgody na otworzenie pracowni złotniczej w Krakowie. Postanowił się nie poddawać. Razem z żoną Anitą urządza sklep, projektuje i ręcznie wykonuje biżuterię. Michał chce pokazać, że pierścionek to coś więcej niż tylko okazjonalny kawałek metalu. Jego projekty od początku są unikatowe, to nowoczesne wzornictwo, które szybko zyskuje klientów. Michał aranżuje profesjonalną pracownię złotniczą, zdobywa specjalistyczne narzędzia, o które wówczas nie jest łatwo. Jego córka Patrycja śmieje się, że to miejsce wygląda jak kuźnia kowala. Jest małą dziewczynką, kiedy zaczyna tu przychodzić, żeby obserwować, jak ojciec pracuje albo żeby poukładać mu narzędzia na stole. Michała często nie ma w domu - w dzień przyjmuje klientów, nocami wykańcza detale pierścionków. Nie namawia dzieci, żeby poszły w jego ślady, powtarza, że to praca, która wymaga siły i czasu. Patrycja do osiemnastego roku życia niemal wcale nie nosi biżuterii.

2.

Od skręcania mebli w Olkuszu minęło blisko trzydzieści lat. Kiedy do Michała przychodzą już wnukowie pierwszych klientów, Patrycja wymyśla markę Syncret.

Ale po kolei.

- Studiowałam zarządzanie kulturą i socjologię - w Polsce i na Uniwersytecie Kopenhaskim. Marzyłam, żeby pracować w domu aukcyjnym i podróżować. Tylko że cały czas coś mnie ciągnęło do pracowni ojca. Może to, że się z nim nie zgadzałam? Zawsze uważałam, że jest artystą, a nie zwyczajnym rzemieślnikiem - mówi Patrycja.

Michał Cyganek z córką Patrycją wspólnie rozwijają markę Syncret (mat. promocyjne/syncret.com)

Pomysł na markę sobie wychodziła. Najpierw spacerowała po europejskich ulicach, obserwowała atelier jubilerskie, odwiedzała butiki, rozmawiała ze złotnikami i pytała o wskazówki. Potem wyjechała do wymarzonych Chin. Znalazła nawet w jednym ze start-upów pracę, ale nie mogła się na niej skupić. Myślała o tym, że teraz powinna połączyć wszystko, co zobaczyła, z wiedzą i doświadczeniem ojca. - Od dziecka stykałam się z utalentowanymi rzemieślnikami, patrzyłam, jak mój ojciec ręcznie rzeźbi pierścionki. Zastanawiałam się, dlaczego w Polsce nie ma butików, w których eksponuje się odpowiednio pracę mistrzów złotnictwa - wspomina.

Powiedziała o tym ojcu. Okazało się, że i jemu taka myśl chodziła po głowie - butik, który nie byłby tylko kolejnym zakładem jubilerskim, ale też miejscem spotkań i opowieści o biżuterii. Takim, w którym klient kupi pierścionek własnego projektu, dostanie certyfikat autentyczności kamienia, przetopi obrączkę babki we własną, kupi zabytkowe kolczyki.

Z tego połączenia wzięła się nazwa - Syncret miał zespalać całą historię jubilerstwa i doświadczenie Michała z wyczuciem stylu oraz zapałem do badań kamieni, który ma Patrycja.

- Chcieliśmy zainteresować polskiego klienta historią biżuterii, kamieniami szlachetnymi, ale też oferować usługi, których nie ma nigdzie w naszym kraju - mówi. - Jako branża mierzymy się z problemem zalewu rynku przez diamenty syntetyczne. My badamy diamenty pod kątem syntez. Potrafimy rozpoznać, czy diament rósł miliardy lat w ziemi, czy ktoś urodził go w dwa tygodnie w laboratorium. Syntezy są niewiele warte, a za autentyczny kamień można zbudować dom.

3.

Długo szukali miejsca na butik. Wiedzieli tylko, że to musi być Kraków. Ojciec chciał spełnić marzenie z młodości, Patrycja kończyła tu liceum i studia, Kraków uważa za swoje miejsce na ziemi. Bracką 8 znaleźli przypadkiem, lokalizacja spodobała im się, bo od wieków ta ulica nazywana była złotniczą, mówiło się nawet, że "Bracka złotem pachnie". Potem okazało się, że na tym samym parterze, na którym oni chcą urządzić atelier, mieścił się Dom Cechu Złotników. Upewnili się, że to tutaj się zadomowią. Zanim jednak w butiku pojawiły się gabloty, stół i krzesła, Patrycja przyniosła do niego swój pierwszy mikroskop. - Cieszyłam się z niego, jakbym kupiła wymarzony samochód albo torebkę. Przychodziłam wcześnie rano do pracy, siadałam i oglądałam kamienie. Syncret był dla mnie od początku miejscem, w którym chciałam się uczyć i wiedzę o kamieniach przekazywać innym. Gdybym patrzyła na butik tylko jak na biznes, nie miałoby to żadnego sensu - mówi.

Wnętrze butiku utrzymane jest w duchu Paryża i starych krakowskich kamienic (mat. promocyjne/syncret.com)

Wnętrze Syncretu, w duchu Paryża i starych krakowskich kamienic, wymyślił Piotr Paradowski, znajomy Patrycji jeszcze z liceum. - Z Piotrem śmialiśmy się w szkole, że jeśli ja założę swoją firmę, on zaprojektuje do niej wnętrza. Ja już wtedy chciałam mieć coś swojego, a on wiedział, że zostanie architektem. I wszystko się nam spełniło - cieszy się Patrycja. - Syncret urządzaliśmy długo. Każdego małego nawet przedmiotu wytrwale szukaliśmy. Meble wykonali według projektu Piotra lokalni rzemieślnicy. Chcieliśmy pokazać w ten sposób nasze przesłanie: szacunek do biżuterii, do murów, które tutaj szczególnie przesiąknięte są jubilerską tradycją, a jednocześnie zwrot w stronę przyszłości i nowoczesności.

I tak w butiku znalazły się fotele vintage Alky Chair Pirettiego i krzesła Brauery z lat 60. W laboratorium gemmologicznym, gdzie certyfikuje i bada się najnowocześniejszym sprzętem diamenty i kamienie kolorowe, stanął wiśniowy stół zrobiony na wysoki połysk. A w ciemnozielonej przestrzeni atelier, w oświetlonych gablotach, jest miejsce dla zabytkowej biżuterii i tej wykonywanej ręcznie przez Michała.

Od pomysłu, o którym Patrycja mówi ojcu, do uruchomienia butiku minęły trzy lata. Na otwarcie przyjaciele przynieśli Patrycji historyczny dokument z początku XX wieku reklamujący magazyn jubilerski Mojżesza Wassermana przy Grodzkiej 10. Oprawiła go w ramkę i powiesiła na ścianie laboratorium obok dyplomów i certyfikatów z międzynarodowych instytutów gemmologicznych. Wierzy, że takie prezenty mają moc.

4.

Patrycja od ojca nauczyła się, że złotnictwo jest jak medycyna. Żeby mieć coś do powiedzenia na rynku, niemal bez przerwy trzeba się uczyć, doskonalić warsztat, zdobywać międzynarodowe certyfikaty, inwestować w najlepszy sprzęt. Na to potrzebny jest czas i pokora, dlatego nie każdy odnajdzie się w branży. Jej ojciec jest ekspertem diamentów Polskiego Towarzystwa Gemmologicznego i mistrzem złotnictwa rekomendowanym przez Stowarzyszenie Rzeczoznawców Jubilerskich. Patrycja, chociaż skończyła kilka kierunków studiów, dla Syncretu rozpoczęła kolejne. Razem z ojcem uczyła się w International Gemological Institute (IGI). Należy też do Klubu Absolwentów HRD Antwerp, czołowego laboratorium na świecie, które certyfikuje kamienie.

Osiągnięcie odpowiedniej pozycji w branży wymaga ciągłego doskonalenia warsztatu i inwestowania w międzynarodowe szkolenia (mat. promocyjne / syncret.com)

- Pamiętam mój pierwszy wyjazd do Antwerpii na szkolenie z zakresu diamentów, gdzie byłam ja i ośmiu panów po pięćdziesiątce. Może wywoływałam tam śmiech, ale po czasie przyzwyczaili się do mnie - opowiada Patrycja. - Podobnie w Polsce - jestem w Stowarzyszeniu Cechu Złotników stosunkowo młodą osobą, ale mam od jego członków wielkie wsparcie. Starsi złotnicy zazdroszczą ojcu, że poszłam w jego ślady .

Międzynarodowe studia i kursy są dla Cyganków bardzo ważne także dlatego, że stanowią odpowiedź na coraz to doskonalsze metody podrabiania kamieni. Jeszcze kilkanaście lat temu w branży nikt nie słyszał o diamentach syntetycznych, rzeczoznawca był człowiekiem z ogromną wiedzą i lupą. Dzisiaj zidentyfikowanie oryginalnego kamienia bez zaawansowanego sprzętu jest niemożliwe. - Diament jest najtwardszym minerałem na Ziemi, przez lata nie zmienia swojej wartości, dlatego lokuje się w nim nadwyżki finansowe. A kiedy na szali ważą się wielkie pieniądze, nie ma miejsca na pomyłki - mówi Patrycja.

Analizę diamentu Patrycja przeprowadza zazwyczaj w trzech etapach. Pierwszy z nich to ocena kamienia za pomocą lupy z 10-krotnym powiększeniem. Wówczas zwraca się uwagę na  czystość, barwę i szlif kamienia. Potem przychodzi kolej na badanie kamienia pod kątem syntezy urządzeniem DiamondView (dokładnie takim, jakiego używa firma DeBeers - potentat na rynku diamentów). Kamień jest dokładnie skanowany, dzięki czemu można odczytać jego linie wzrostu. To pozwala stwierdzić, czy jego pochodzenie jest naturalne. 

Kwalifikacje i doświadczenia pomagają przy specjalnych projektach, jak wykonanie obrączki przypominającej Jedyny Pierścień z książek J.R.R. Tolkiena (mat. promocyjne / syncret.com)

Do Krakowa na Bracką po tę pewność przyjeżdżają nie tylko kolekcjonerzy czy dziedzice kamieni, ale i inni złotnicy, którzy upewniają się co do wartości biżuterii. Patrycja i jej ojciec sprowadzają też kamienie dla klientów. - Wybieramy te, które naszym zdaniem są godne uwagi - zaznacza. - Nie szukamy nigdy wśród kamieni ze średniej półki, chcemy proponować coś lepszego. Wychodzimy z założenia, że nasza wiedza pomoże klientowi kupić lepszy kamień, niż zakładał, za takie pieniądze, jakie chciał wydać.

Patrycja powtarza, że są w stanie spełniać marzenia w każdym budżecie. Nikomu też nie odmówią rozmowy przy kawie i konsultacji. Dzięki dokładnej kwerendzie na rynku kamieni proponują tylko te kupowane "u źródła", tzn. w Antwerpii, gdzie znajduje się najbliższa giełda diamentów. Stamtąd rzeczoznawcy Syncretu przywożą bezkrwawe kamienie, które nie pochodzą ze stref konfliktów. - Wybierają diamenty tylko u sprawdzonych dostawców - mówi Patrycja.

5.

Patrycja i Michał są głęboko przekonani, że w ich pracy najważniejsze są kwalifikacje i doświadczenie. Gdyby nie one, nie udałoby się pewnie wykonać obrączki przypominającej Jedyny Pierścień z "Władcy Pierścieni", z ręcznie zaprojektowanymi inskrypcjami w środku. Albo mądrze doradzić klientom, którzy przychodzą do nich z biżuterią po babciach - nie zamierzają jej sprzedawać, ale też nie chcą, by zalegała zapomniana w szufladach. - Chcemy pomóc ludziom nosić ich rodzinną historię - mówi Patrycja. - Można oczywiście sprzedać biżuterię przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Ale można też przedmiot przetopić i zaprojektować z niego coś od nowa, tak żeby rodzinną historię przedłużyć.

Klienci Syncretu często poszukują biżuterii z przeszłością (mat. promocyjne / syncret.com)

Wśród klientów Syncretu są też tacy, którzy szukają czegoś z przeszłością. Nad nimi czuwa pani Jadwiga, specjalistka od biżuterii antykwarycznej. Kiedyś prowadziła w Krakowie sklep z antykami. Potrafi przeprowadzić śledztwo i ocenić, z jakich lat pochodzą przedmioty przekazywane do syncretowego komisu. Prawie zawsze udaje się jej też dociec historii, które w sobie zawierają. W pracowni są też mistrz złotnictwa, projektujący biżuterię a la art déco, i ekspert od delikatnych, minimalistycznych form. Nie ma tu osób przypadkowych. Ani przypadkowych rzeczy.

- Żeby prawdziwie "poczuć" gust klienta, potrzebujemy zespołu fachowców i odpowiedniej atmosfery - mówi Patrycja. - Dobrze dobrana biżuteria "stapia się" z człowiekiem, coś o nim mówi. I nie podlega modom. Kiedy ja byłam małą dziewczynką, dostałam od ojca ręcznie zrobiony pierścionek ze szmaragdem. Tata jest moim mistrzem złotnictwa, zna mnie na wylot. Wiem, że w tym pierścionku jest coś wyjątkowego. I noszę go do dzisiaj.

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU

Magdalena Idem. Reporterka, doktorantka. Publikowała między innymi w "Dużym Formacie", "Wysokich Obcasach", "Wysokich Obcasach EXTRA", "Polityce", "Dwutygodniku". Na Uniwersytecie Jagiellońskim pisze doktorat o prasie kobiecej. Laureatka Stypendium im. Ryszarda Kapuścińskiego.