
Jeśli sądzisz, że masz do czynienia z antybiotykami tylko wówczas, gdy zostaną ci przepisane przez lekarza jako remedium na infekcję bakteryjną, to jesteś w ogromnym błędzie. Antybiotyki są wszędzie: w mięsie na talerzu, w wodzie, którą pijesz, są w glebie i w rosnących w niej roślinach. Stosowane od wielu lat na ogromną skalę w hodowli zwierząt, w rolnictwie, weterynarii oraz w przemyśle, doprowadziły do rozprzestrzenienia się opornych na nie bakterii. - Jeżeli nic z tym nie zrobimy, staniemy się świadkami niewyobrażalnego scenariusza, w którym antybiotyki nie będą działały, co przeniesie nas w czasie do ciemnych wieków medycyny - powiedział David Cameron , były premier UK, na zamówienie którego ekonomista Lord James O'Neill stworzył raport dotyczący skutków wzmożonej antybiotykooporności*.
Lekarstwo i całe zło
XX wiek należał do antybiotyków. Penicylina, odkryta w 1928 roku przez Aleksandra Flaminga, oraz kolejne naturalne, półsyntetyczne i syntetyczne antybiotyki dały lekarzom oręż do walki z dziesiątkującymi ludność chorobami zakaźnymi, takimi jak: gruźlica, kiła, cholera, błonica, szkarlatyna i wiele innych. Pozwoliły również na rozwój chirurgii, znacznie niwelując skutki przypadkowego zakażenia bakteriami podczas i po zabiegu. Można byłoby odtrąbić triumf, gdyby nie wyjątkowa zdolność bakterii do nabierania oporności antybiotykowej.
Niedługo po odkryciu pierwszych antybiotyków okazało się, że istnieją szczepy bakterii naturalnie oporne na działanie leków lub - co bardziej problematyczne - takie, które nabrały oporności w wyniku mutacji genetycznych. Zmusiło to naukowców do wytwarzania coraz nowszych leków. Miały one skutecznie zająć miejsce tych, które przestały niszczyć odpowiednie szczepy drobnoustrojów. I wszystko by szło swoim właściwym torem, gdyby nie nagły, olbrzymi skok w stosowaniu antybiotyków na ogromną skalę w wielu dziedzinach życia, przede wszystkim w hodowli zwierząt, w rolnictwie i weterynarii.
Już w latach 40. ubiegłego wieku odkryto, że dodawanie antybiotyków do pasz wpływa pozytywnie na wzrost kurcząt. Takie stymulatory wzrostu były powszechnie używane w hodowli drobiu, trzody i ryb, aż w 2006 roku Unia Europejska zakazała tej praktyki. Jednak zwierzęta hodowlane nadal nagminnie leczone są antybiotykami, w dodatku leczony jest nimi nie tylko chory osobnik, ale ze względu na profilaktykę - całe stado. W konsekwencji tworzą się szczepy bakterii lekoopornych, konieczne są coraz większe dawki leków. Leków, które nie zawsze są w pełni metabolizowane przez organizm, bo stopień metabolizowania antybiotyków może być różny - od 20 do 100 procent. Oznacza to, że wraz z odchodami wydalane są do środowiska wielkie ilości leków, które tylko w nieznacznym stopniu usuwane są w procesie oczyszczania ścieków, co powoduje, że przedostają się do wód powierzchniowych. W dodatku obornik z gospodarstw rolnych używany jest na masową skalę jako nawóz na pola uprawne. W oborniku zwierząt traktowanych antybiotykami wciąż funkcjonują czynne związki, które następnie przedostają się do gleby i dalej do roślin. W konsekwencji antybiotyki są wszędzie. Wszędzie są również bakterie. Ale bakterie są w stanie znacznie szybciej wyewoluować do formy opornej na działanie leków, niż my jesteśmy w stanie tworzyć nowe odmiany antybiotyków.
- Problem nie leży w wyeliminowaniu szczepów bakterii opornych na antybiotyki, bo takie szczepy zawsze były i będą, ale w spowolnieniu nabierania tej oporności poprzez globalne ograniczenie użycia antybiotyków - mówi dr hab. nauk medycznych Bożena Walewska-Zielecka, internista z Medicover.
Od drobnej infekcji do wielkiego problemu
Jakie będą skutki oporności antybiotykowej? "Rutynowe zabiegi chirurgiczne, czy nawet proste zabiegi ambulatoryjne mogą być kwestią życia lub śmierci, a zwycięska bitwa z infekcjami bakteryjnymi, będąca prawdziwym triumfem medycyny, obróci się przeciwko nam. Rozrosną się szpitale, pochłaniając z kieszeni podatników coraz większe kwoty. Oporne na leczenie infekcje bakteryjne pojawiają się coraz częściej w krajach rozwiniętych, już teraz zabijając rocznie 50 tysięcy osób tylko w Stanach Zjednoczonych i Europie. Licząc globalnie, infekcje antybiotykooporne zabijają rocznie około 700 tysięcy osób" - można przeczytać w raporcie przygotowanym na zlecenie brytyjskiego premiera.
Na stronie internetowej Europejskiego Dnia Wiedzy o Antybiotykach umieszczone są historie ludzi, których życie było zagrożone właśnie z powodu infekcji wywołanej szczepami lekoopornych bakterii. Wśród wielu opowieści można znaleźć i historię Norweżki Lill-Karin, 66-letniej emerytowanej nauczycielki, która została zainfekowana szczepem lekoopornych bakterii w trakcie pobytu w szpitalu w Indiach. Lill-Karin miała pecha - uczestniczyła w wypadku samochodowym, do którego doszło, gdy jechała z lotniska do miejsca swojego zakwaterowania. W wyniku złamania spędziła kilka tygodni w indyjskim szpitalu. Tam również przeprowadzono u niej operację biodra. Prawdopodobnie właśnie wtedy Norweżka została zainfekowana. Zaraz po powrocie do Europy podczas badań w jej moczu znaleziono lekooporną bakterię. Chorą umieszczono na wiele tygodni w szpitalnej separatce, a wszyscy, którzy ją odwiedzali, musieli zakładać maseczki i odzież ochronną. Bakterią, która ją zaatakowała, była Klebsiella pneumoniae. Nie reagowała na podanie żadnego z dostępnych antybiotyków, dopiero po wielu tygodniach leczenia udało się zwalczyć lekooporną bakterię.
Lill-Karin przyznaje, że były momenty, gdy poważnie obawiała się o swoje życie, lecz to konieczność życia w izolacji, niemożność uczestniczenia w spotkaniach i ceremoniach rodzinnych, a wreszcie - poznania najmłodszego wnuka - były tym, co uderzyło w nią najbardziej. Nie przypuszczała, że we współczesnych czasach, przy tak zaawansowanej medycynie, jej życie może zawisnąć na włosku ze względu na zakażenie bakteryjne.
Mniej szczęścia miała Peggy Lillis, nauczycielka przedszkolna z Brooklynu, której historię - ku przestrodze - opowiedział w ramach kampanii promującej racjonalne stosowanie antybiotyków jej syn Christian Lillis. Peggy Lillis zmarła przez beztlenową bakterię C.difficile, która wywołuje uszkodzenia jelita grubego. Czynnikiem sprawczym infekcji są antybiotyki, zwłaszcza jeśli podawane są w większej ilości i przez długi czas. - Antybiotyki to cudowne leki, które od chwili ich wynalezienia uratowały miliony ludzi, ale jednocześnie są to leki, które mogą wystawić chorego na niepotrzebne ryzyko - mówi w filmie Christian Lillis. - Zależy nam na zwiększeniu świadomości używania antybiotyków, by uchronić inne rodziny przed bolesną stratą, jaka dotknęła nas .
Światowa Organizacja Zdrowia alarmuje , że zagrożenie wynikające z rozprzestrzeniania się chorób wywołanych bakteriami opornymi na antybiotyki może dotknąć każdego, niezależnie od wieku, stanu zdrowia i miejsca zamieszkania. Oporność antybiotykowa wzrasta gwałtownie na całym świecie. Równie szybko wydłuża się lista infekcji, takich jak: zapalenie płuc, gruźlica, zatrucie krwi, rzeżączka czy zatrucia pokarmowe, które stają się trudniejsze, a czasami wręcz niemożliwe do wyleczenia ze względu na coraz niższą skuteczność leków przeciwko zmutowanym szczepom bakterii. Sytuacja jest najgorsza tam, gdzie antybiotyki są sprzedawane bez recepty, np. w Indiach czy w Gruzji. Dlatego konieczny jest zakrojony na szeroką, światową skalę program racjonalnego używania antybiotyków i raczej zapobiegania chorobom przez szczepienia ochronne, niż leczenia ich coraz większymi dawkami antybiotyków.
Między nami pacjentami
Polska, jak i inne kraje europejskie, zaangażowała się czynnie w walkę z antybiotykoopornością, tworząc m.in. Narodowy Program Ochrony Antybiotyków . Z opublikowanych przez NPOA danych wynika, że ogólny poziom spożycia leków przeciwbakteryjnych w Polsce w latach 2010 - 2015 wahał się w przedziale od 20,79 do 25,87 DiD (definiowana dawka dobowa w przeliczeniu na 1000 mieszkańców). Najczęściej antybiotyki przepisywane były w województwach śląskim, lubuskim i łódzkim, najrzadziej w warmińsko-mazurskim, mazowieckim i zachodniopomorskim. Ilość przyjmowanych antybiotyków plasuje nas - według Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób - na siódmym miejscu w Europie.
Czy możemy w jakiś sposób ustrzec się przed koniecznością częstego używania antybiotyków, a w konsekwencji przed rozwojem antybiotykooporności? Zdaniem specjalistów mamy na to przynajmniej trzy sposoby: wiedzę, szczepienia i... mycie rąk. - Większość przypadłości okresu jesienno-zimowego to infekcje wirusowe - wyjaśnia dr Bożena Walewska-Zielecka. - Należą do nich przeziębienia, katar, zapalenia gardła, większość typów zapaleń oskrzeli, zapalenie zatok, również część biegunek ma podłoże wirusowe. Choroby wywołane wirusami nie mogą być leczone lekami, które mają zwalczać bakterie chorobotwórcze!
Co się dzieje, gdy osoba chora na przykład na grypę, czyli chorobę wywołaną przez ortomyksowirusy, leczona jest antybiotykami? - Infekcja trwa nadal aż do samoistnego wyleczenia lub rozwoju, w którym konieczna jest hospitalizacja, natomiast antybiotyk wyjaławia pożyteczną florę bakteryjną oraz atakuje szczepy bakterii, które w konsekwencji stają się oporne na jego działanie - mówi internistka.
Dlatego nigdy nie należy prosić lekarza o przepisanie antybiotyku na choroby o podłożu wirusowym, w nadziei, że w ten sposób szybciej staniemy na nogi i będziemy mogli np. wrócić do pracy. - Antybiotyki stosowane są w nadmiarze, uznaje się, że nawet w 50 procentach przypadków stosowane są niewłaściwie lub niepotrzebnie - mówi dr hab. Bożena Walewska-Zielecka. Co konkretnie znaczy, że stosujemy je niewłaściwie? Dobrany lek jest niewłaściwy dla typu choroby, niszczy nie te bakterie, które wywołały daną infekcję (one nadal się mnożą), ale te, z którymi żyjemy w symbiozie.
Inną kwestią jest niewłaściwe dawkowanie, czyli za mała ilość leku lub za krótki okres przyjmowania go. Podanie za małej ilości leku szczególnie często zdarza się u dzieci, ponieważ nie udaje im się połknąć całej dawki, część się uleje lub opiekunowie źle odmierzą potrzebną ilość.
Za krótki okres przyjmowania nawet właściwie dobranego antybiotyku również może wywołać niepożądane skutki. Często zdarza się, że chory samodzielnie odstawia lek, kiedy tylko poczuje się lepiej. To błąd, należy zawsze przyjąć pełną dawkę antybiotyku, bo za szybkie odstawienie go nie dość, że wydłuży czas trwania infekcji, to w dodatku przyczynia się do powstania lekooporności. Jak do tego dochodzi? Otóż dany szczep bakterii składa się z osobników o różnej wrażliwości na antybiotyk. Część bakterii przestaje się rozmnażać lub ginie szybko, inne - silniejsze - zostają w organizmie dłużej. Jeśli będą bombardowane antybiotykiem wystarczająco długo, to szansa na ich zwalczenie jest duża. Jeśli jednak zaprzestaniemy przyjmowania antybiotyku, gdy tylko ustąpią pierwsze objawy, to zlikwidujemy jedynie najbardziej podatne na antybiotyk bakterie, a pozostawimy te oporne, i to właśnie one zaczną się mnożyć w organizmie. Wytworzą oporność na wcześniej podawany lek i będzie trzeba szukać innego antybiotyku, który sobie z nimi poradzi. Może się to jednak okazać nie tak łatwe.
Mydło wszystko umyje
O ile kontrolowanie tego, kiedy i w jaki sposób przyjmujemy leki, zależy w dużej mierze od nas samych, wykluczenie nadużywania antybiotyków w hodowli drobiu, bydła i ryb nie jest już tak prostą sprawą. Będzie możliwe tylko dzięki przestrzeganiu restrykcyjnych przepisów przez hodowców. Poza kupowaniem produktów odzwierzęcych pochodzących z zaufanych hodowli nie mamy wielkiego wpływu na to, co trafia na nasze talerze. Światowa Organizacja Zdrowia oraz Europejska Agencja Leków poinformowały w 2016 roku, że poziom antybiotyków w mięsie jest najwyższy w historii, a statystyczny kilogram mięsa zawiera w sobie około 150 mg antybiotyków lub pozostałości leków - to aż trzy razy więcej niż wynoszą dopuszczalne normy. Co najczęściej znajduje się w mięsie? Metronidazol oraz doksycyklina. Ten pierwszy jest doskonały w walce z bakteriami beztlenowymi , które występują w ranach pooperacyjnych, w ropniach, zapaleniu otrzewnej a także w zakażeniu Clostridium difficile. Natomiast doksycyklina jest antybiotykiem z grupy tetracyklin o szerokim spektrum działania i szerokim zastosowaniu: używana jest przy zakażaniu dróg oddechowych, układu moczowo-płciowego, przewodu pokarmowego, a nawet w zakażeniach oczu, skóry, a nawet w profilaktyce malarii. Innymi słowy są to leki, które powinny być używane tylko w poważnych sytuacjach zdrowotnych, a nie traktowane jak przyprawa.
Według badań opublikowanych w repozytorium danych i badań biologicznych bioRxiv ciało przeciętnego człowieka o wzroście 170 centymetrów i wadze 70 kilogramów zamieszkuje średnio 39 bilionów komórek bakterii. Dla porównania: ciało tegoż statystycznego człowieka składa się z około 30 bilionów komórek własnych, ludzkich. W jednym milimetrze wody z kałuży może być nawet 40 miliardów bakterii, a szacunkowa liczba bakterii na Ziemi liczy 10 do potęgi 30. Oczywiście nie wszystkie bakterie wywołują choroby, część jest nam obojętna, a niektóre wręcz żyją z nami w symbiozie. Pewne jest jednak, że są wszędzie. Tak samo jak pozostałości antybiotyków, które powodują wzrost lekooporności bakterii.
Czy mamy jakąś szansę obronić się przed chorobami bakteryjnymi? Okazuje się, że wyjątkowo skuteczną metodą jest... mycie rąk. Nasze ręce są w ciągłym ruchu i zbierają nieustannie niezliczone ilości bakterii z otoczenia. My sami za to mamy skłonność do bardzo częstego, nieświadomego dotykania twarzy: a to podrapiemy się w nos, potrzemy policzek, rozmasujemy łuki brwiowe, co powoduje, że bakterie wnikają do wnętrza organizmu przez usta i nos. Infekcje przenoszone przez drobnoustroje łapiemy właśnie zazwyczaj poprzez ręce. Dlatego tak ważne jest regularne mycie rąk: jest konieczne po każdym skorzystaniu z toalety, przed przygotowywaniem pożywienia, po kichaniu i czyszczeniu nosa, po pobycie w każdym miejscu będącym skupiskiem ludzkim. Zwykła woda z mydłem mogą naprawdę zdziałać cuda. Jak istotne jest mycie rąk, najlepiej obrazuje historia, która zapoczątkowała rozwój antyseptyki.
Ignaz Semmelweis, urodzony w 1818 roku na Węgrzech lekarz niemieckiego pochodzenia, związany z kliniką położniczą w Wiedniu, walczył przez wiele lat z tzw. gorączką połogową, która była w tamtych czasach jedną z głównych przyczyn zgonów okołoporodowych. Klinika, w której pracował, podzielona była na dwie części: jedną, w której pracowali wyłącznie położnicy, i drugą - obsługiwaną przez studentów medycyny. Umieralność na gorączkę połogową była znacznie wyższa w tej części, w której pojawiali się studenci medycyny. Przyczyna takiego stanu rzeczy była niejasna, aż do chwili śmierci przyjaciela Semmelweisa - Jacoba Kolletschki, który zmarł na skutek zakażenia, do którego doszło, gdy skaleczył się w palec podczas przeprowadzania sekcji zwłok. Zaobserwowane u niego przed śmiercią objawy: zapalenie żył, opłucnej, opon mózgowych oraz stan ropny, były tak zbliżone do tych związanych z gorączką połogową, że Ignaz Semmelweis nie mógł oprzeć się myśli, iż to nie jest przypadek. Wreszcie wpadł na trop. Studenci odbywający praktyki w klinice położniczej często tuż przed praktykami brali udział w sekcjach zwłok. Następnie badali młode matki, przenosząc na nie drobnoustroje, które wówczas nazywano "trupim jadem". Semmelweis nakazał, by wszyscy pracownicy kliniki przed przystąpieniem do badań myli ręce w roztworze podchlorynu wapnia. Efekt był natychmiastowy, a odsetek zgonów z powodu gorączki połogowej spadł w raptem trzy miesiące z 18,3 procent do zaledwie 1,9 procent.
To chyba najlepszy przykład na to, jaki skutek może przynieść ta niby mało istotna praktyka. Naturalnie mycie rąk nie powstrzyma rozwoju lekoopornych bakterii i nie jest remedium na ten globalny problem, ale jest jednym z istotniejszych elementów powstrzymania przenoszenia infekcji bakteryjnych na kolejne osoby. A im mniej chorych, tym mniejsza ilość antybiotyków w obiegu, a co za tym idzie - mniejsza podatność na tworzenie się szczepów lekoopornych. Ważny jest również nacisk na hodowców drobiu i trzody chlewnej, by używali antybiotyków tylko w koniecznych przypadkach. Działania muszą być prowadzone na szeroką skalę i niezwłocznie, bo inaczej możemy obudzić się w świecie, w którym zwykłe skaleczenie może rzutować na zdrowie, a nawet życie człowieka.
*Dane na podstawie raportu "TACKLING DRUG-RESISTANT INFECTIONS GLOBALLY"
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU
Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarz, redaktor, współpracownik Weekend Gazeta.pl . Wcześniej związana m.in. z "Życiem Warszawy" i "Echem Miasta".