
W tej sytuacji nie ma niczego nadzwyczajnego. Po latach wznawiana jest bardzo ładna, acz nieco zapomniana książka Antoniego Słonimskiego o dzieciństwie i młodości spędzonych w Warszawie przed I i II wojną światową; poproszony przez wydawnictwo, daję kilka pochwalnych słów na okładkę, a potem zgadzam się na wywiad o "Wspomnieniach warszawskich" . Między innymi dlatego, że Warszawą przedwojenną szczególnie się interesuję i cieszy mnie każda publikacja, która pokazuje ją w świetle prawdziwym, nie jako monidło z pocztówki z Ogrodem Saskim. Wywiad przeprowadza pani Magda Roszkowska, w sposób najzupełniej zgodny ze sztuką: jest przygotowana, zadaje rozsądne pytania.
Schody - by zacytować Wieniawę - zaczynają się w chwili publikacji. Redakcja postanawia wybrać tytuł obliczony na zanęcenie internautów i zwiększenie "klikalności", która z kolei przekłada się na pieniądze z reklam, "wyniki działu", i tak dalej. Nagłówek: Niemcy zburzyli miasto borykające się z poważnymi problemami nie jest oczywiście sam w sobie niczym skandalicznym, a tylko stwierdzeniem faktu - wie to każdy, kto choćby trochę interesował się historią Warszawy. Jednak wśród internautów, którzy są jak brać sejmikowa po czterech kwaterkach, aż przebierająca palcami, żeby złapać za myszkoszablę, nie ma to znaczenia. Tytuł wystarczy, by wyciągnąć absurdalny wniosek, że problemy Warszawy były jakimś usprawiedliwieniem bombardowań (nie, że rozwieję wątpliwości, nie były; miasta naprawiamy, modernizując je, dbając o przestrzeń wspólną, troszcząc się o mieszkańców, a nie nalotami dywanowymi), a od tego już krok do okrzyków "Hańba!" i "Dehnel pochwala zburzenie Warszawy".
I działa. Po internecie idzie to jak ogień po wypalanych trawach, cytat błyskawicznie odrywa się od wywiadu i funkcjonuje jako zrzut ekranu z nagłówkiem i doklejonym komentarzem, często z uzupełnieniami, że jestem gejem i że mam "niepolskie nazwisko". Zaczynam dostawać hejtmaile z obelgami i pogróżkami, że "zrobią ze mną porządek w Warszawie", na Facebooku moi współobywatele piszą: Niemiecki kundel za euro będzie szczekał to co niemiecki Pan będzie dyktował * (żeby było jasne: to jest Polska, nikt za wywiady nie płaci), BETONOWE BUTY I DO RZEKI Z TYM GÓ...M KTÓRE TAK BEZCZELNIE KŁAMIE!!! , albo: Wychlostac, ukrzyzowac!!! Jakiś pan zagaduje: Kiedy oni wkoncu zaczna wsadzac do wiezienia tych jeb...ch ped...ow? , a inny widać gubi się w oskarżeniach, dopytuje więc: Polsko jezyczne wypociny Niemca czy Izraelczyka?
Orientuję się, po czterech dniach od publikacji tekstu, o co chodzi i piszę do pani Roszkowskiej z prośbą o zmianę tytułu. Nie ma to zresztą większego znaczenia, bo rzecz zdążyły podchwycić media tzw. "narodowe"; jest rzeczą drugorzędną, czy ich "redaktorzy" tekst czytali i go nie zrozumieli, czy ograniczyli się do histerii wokół nagłówka. Główne wydanie wiadomości telewizji państwowej pokazuje mnie jako stronnika Niemiec, z przebitkami na lecące bomby, nowy dyrektor Zamku Królewskiego smutnym tonem obwieszcza do kamery, że "Warszawa była jak Paryż i Mediolan", a lektor dodaje, że "wystarczy zobaczyć film". Tu kilka migawek z reprezentacyjnego centrum: Ogrodu Saskiego i Krakowskiego Przedmieścia. Jakoś nie z baraków dla bezdomnych na Annopolu.
*
W tym czasie prowadzę na Facebooku kilka dyskusji - pojawiają się argumenty, że w innych ówczesnych metropoliach również była bieda. Wszystko to prawda, ale tego, że Berlin lat międzywojennych był dnem piekieł, nikt nie neguje; wiemy to z rysunków George'a Grosza, z książek Döblina, podobnie jak znamy amerykański Wielki Kryzys ze zdjęć Dorothei Lange czy wierszy Sandburga. Jedna z tych rozmów wydaje mi się szczególnie ciekawa, kończy się bowiem nabrzmiałym pretensją pytaniem: no dobrze, mieliśmy w Warszawie nędzę, ale po co o tym pamiętać? Czy to nie dziwne, że ludzie chcą pamiętać Warszawę jako metropolię piękną i bogatą, miasto sytych ludzi w płaszczach z dobrej wełny. Co w tym złego?
Otóż: wiele. Nie chodzi o to, żeby pamiętać biedę, podobnie nie chodzi o to, żeby pamiętać AIDS czy Hołodomor na Ukrainie; czcimy i pamiętamy nie ludobójstwo, nie choroby społeczne czy zakaźne, ale ich ofiary. Biedota Warszawy międzywojennej ma, w moim najgłębszym przekonaniu, takie samo prawo do naszej pamięci, jak najbogatszy jeden procent, który woził się Luxtorpedą do Zakopanego i grywał w Kasino Zoppot. Wypieranie z tego obrazu nędzy oznacza odmówienie prawa do pamięci setkom tysięcy warszawiaków, którzy budowali to miasto, cierpieli z nim i z nim często zginęli.
Ich losy powinny być dla nas również nauką, jakie miasto i państwo tworzyć dzisiaj - co świetnie pokazał w "13 piętrach" Filip Springer, który właśnie od gettoizacji przedwojennej biedy rozpoczął swoją opowieść o rynku mieszkaniowym w Polsce po roku 1989. Z tej pamięci powinniśmy czerpać wiedzę i siły dla zmian na lepsze.
*
Wróćmy jednak do naszych czasów. Internet buzuje, hejt przyrasta. Najdalej w szczuciu idzie dziennikarz Paweł Lisicki, który w dziale WP Opinie publikuje kłamliwy tekst Stuhr, Dehnel, Maleńczuk i inni. Ta okropna Polska i jeszcze gorsi Polacy . Większość tak obrzydliwych rzeczy na mój temat pisali jednak ludzie przypadkowi, słabo wyedukowani, z trudem klecący zdania. Jeśli pogróżki wysyła mi rencista, były kierowca autobusu w Lublinie, pan Marian, to traktuję go ulgowo. Pan Lisicki z kolegami to jednak ręka, nie ślepy miecz.
Zaczyna z wysokiego konia: od nienawistników, którzy nie mogą znieść Polski . To zresztą ciekawe, jak to oskarżenie - w każdej republice należące do najcięższych - rzuca zupełnie bez przygotowania, jako oczywistość niewymagającą żadnej argumentacji. Dalej leci kpiarskim kawałkiem: Właściwie to im współczuję. Im, celebrytom, aktorom, reżyserom, publicystom i pisarzom, którzy, ach, cóż to za pech i prawdziwy dopust Boży, przyszli na świat nad Wisłą i muszą teraz żyć nad jej mętnymi wodami w otoczeniu zacofanych i niezbyt lotnych tubylców, katolików z dziada pradziada, którzy jakoś europejskim sznytem zachwycić się nie umieją, prawdziwej wielkości nie dostrzegają, a miast oczy skierować ku światu i tęsknym wzrokiem szukać uznania brukselskich i francuskich, a choćby i berlińskich salonów, wolą swojskość i polskość.
Poznajecie Państwo ten ton? Podobnie w roku 1968 dziarski zetempowiec Jan Pietrzak wysługiwał się Gomułce i moczarowcom: podli intelektualiści, którym bliższy Sibelius niż swojskość i Chopin, lecą na zgniły Zachód, żeby tam się wysługiwać obcym, a powinni w Pyrach łopatą machać, w Leżajsku doić kozy.
Nie podejmuję się rozstrzygać, czy Paweł Lisicki wywiadu o książce Słonimskiego w ogóle nie przeczytał, czy też - oburzony nakręcanym z niczego skandalem we własnej bańce społecznej - przeczytał, ale nie zadał sobie trudu, by włączyć myślenie krytyczne i starać się cokolwiek zrozumieć. Tak działa "język spalonej ziemi" - skoro wróg (owszem: nie dyskutant, a wróg i zdrajca) coś powiedział, to jego słowa muszą być zdradzieckie, nienawiści wroga wobec wspólnoty nie trzeba w żaden sposób udowadniać, ona jest zrozumiała sama przez się.
Lisicki rozkręca się zatem na całego: Kiedy czytałem wywiad pisarza Jacka Dehnela dla "Gazety Wyborczej" [błąd; dla portalu Gazeta.pl, nawet tego nie sprawdził], miałem wrażenie, że biedak najchętniej sam usiadłby za sterami niemieckich sztukasów i po prostu, gdyby tylko było to możliwe, bombardował stolicę Polski. I jeszcze: No przecież aż ręka świerzbi, żeby to paskudne miasto zburzyć i wszystko zacząć od nowa. I pomyśleć, że Dehnel przez wszystkie lata musiał znosić to polskie kłamstwo o bohaterskich powstańcach i niezłomnych obrońcach Warszawy. Wyobrażacie sobie to państwo? Jak jego delikatna dusza musiała się męczyć, kiedy to Polacy, zamiast wznieść pomnik niemieckim lotnikom dzielnie niszczącym stolicę brudu, nędzy, syfu i chorób, postanowili wznieść Muzeum Powstania i coraz głośniej i wyraźniej czcić poległych. Toż to przecież musiało być nie do wytrzymania. Wzbudza się coraz bardziej. Według Lisickiego rozwiązanie przeze mnie proponowane [Gdzie? Kiedy?] to zbombardować i zbudować od nowa . Na tym nie poprzestaje, ekscytacja wynosi go na kolejne piętra absurdu. Już nie tylko chętnie zasiadłbym za sterami stukasa, nie tylko chciałbym osobiście mordować cywilów, nie tylko życzę sobie czczenia niemieckich lotników pomnikami, ale w ogóle pragnę wcielać w życie hitlerowską wizję świata: Na tej zasadzie w ogóle lepiej byłoby zniszczyć miasta i ludzi, gdy brakowało w nich higieny i zdrowia, nie mówiąc o tym, że ta retoryka wypisz-wymaluj służyła właśnie niemieckim nazistom do robienia swoich porządków na tym paskudnym, brudnym, słowiańsko-żydowskim Wschodzie. Ale cóż, Dehnel na pewno chciał dobrze, a to, że mu się powiedziało to, co się powiedziało, to nie jego wina, bo to w końcu artysta.
Cóż mogę powiedzieć prócz tego, że nic takiego mi się nie powiedziało? Wszystko to wyłącznie pomyślało się w głowie pana Lisickiego. Żadne z tych słów nie padło, są to chore rojenia, które robią ze mnie nazistę, mordercę i zdrajcę - i jako takiego przedstawiają mnie czytelnikom portalu WP Opinie. Zachowanie to stoi oczywiście w jaskrawej sprzeczności zarówno z prawem prasowym RP (dziennikarz jest obowiązany zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych), jak i kodeksem etyki dziennikarskiej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (opinie mogą być stronnicze, ale nie mogą zniekształcać faktów; opracowanie lub skrót informacji, wywiadu czy opinii nie może zmieniać ich sensu i wymowy).
Czytałem na swój temat naprawdę wiele zmyślonych obrzydliwości, jestem do tego dość przyzwyczajony, zwłaszcza w ostatnich miesiącach - ale po lekturze tego paszkwilu być może pierwszy raz w życiu poczułem, co to znaczy "zagotować się", że to jest po prostu reakcja cielesna, fizjologiczna. Moja rodzina jest od lat związana z Warszawą. W powstaniu warszawskim walczył mój dziadek Zygmunt ps. "Zypeć", a sanitariuszką była moja babcia Zofia ps. "Zosia" i jej siostry (bracia też walczyli). Ich bliscy - jak pierwsza żona dziadka - zginęli od niemieckich bomb. Dla mnie zburzenie miasta to nie są zamierzchłe klechdy, tylko bliska, rodzinna historia. I choć urodziłem się w Gdańsku, Warszawa jest też - z wyboru - od lat moim domem, a pamięci o jej przedwojennym kształcie poświęcam wiele czasu i osobistych starań. Oczywiście słowa Lisickiego byłyby tak samo ohydne, gdyby uderzały w kogokolwiek innego - tu trafiły jednak szczególnie niesprawiedliwie, bo nie tylko we mnie, ale i w moich bliskich.
Takie łgarstwo w służbie propagandy nie pada przecież w nicość, tylko na konkretną, przygotowaną glebę. Wystarczy poczytać komentarze pod artykułem - zupełnie jakby "Grupa rekonstrukcyjna Paweł Lisicki i Potomkowie Lechitów" przedstawiała dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach rekonstrukcję "Marzec 1968. Zdrowy, etnicznie polski aktyw daje odpór syjonistycznym kosmopolitom na Dworcu Gdańskim". Jest wszystko. "Won" w najróżniejszych zestawieniach i skierowane w najróżniejszych kierunkach, propozycje zapłacenia za bilet w jedną stronę, nawoływania "artyści do grania", badanie aryjskości nazwisk, zagłębianie się w życiorysy przodków prawdziwych i zmyślonych, fantazja o kosmopolitach gnębiących lud, przyssanych do jakichś państwowych apanaży. Część z hejtu uderza właśnie w moich dziadków, o których jeden z korespondentów powiedział: takich polakow to stalin po wojnie zostawil aby [działali] jako 5 kolumna . Wkleiłem obszerny wybór tych wpisów na moim profilu - ostrzegam, że to lektura pouczająca wprawdzie, ale tylko dla czytelników o silnych nerwach.
*
Pozostaje pytanie, co z takim tekstem zrobić?
Pytanie to zadaję, bo ta sytuacja nie jest, w moim przekonaniu, przypadkowa ani jednostkowa, a raczej stanowi przykład problemu znacznie szerszego, dla którego musimy wypracować jako społeczeństwo - a także jako społeczność piszących-i-czytających-prasę - nowe rozwiązania, wynikające ze specyfiki mediów w epoce internetu.
Możliwość pierwsza: polemika. Gdyby Paweł Lisicki napisał polemiczny tekst o tym, że bieda międzywojennej Warszawy wcale nie jest wypierana z pamięci albo że stolica wcale nie miała wówczas dzielnic nędzy i nie borykała się z problemami, mógłbym odpowiedzieć. Przytoczyć cytaty z książek dawnych i obecnych, z prasy ówczesnej i dzisiejszej, pokazać jak pamięć o międzywojennej stolicy zmieniana jest w słodki ulepek, w którym nie ma miejsca na brud, nędzę, prostytucję, bezdomność. Polemizować wszakże można z odmienną opinią - ale nie z kłamstwem w żywe oczy.
Możliwość druga: proces. Mógłbym podać Pawła Lisickiego do sądu, a on mógłby się zasłaniać, że przecież pisał tylko o "wrażeniach" przy lekturze wywiadu. To, że jego artykuł skutkował realnym zalewem agresji, który spotyka mnie w moim jak najbardziej realnym życiu, to betka. Ale załóżmy, że faktycznie idę do sądu, zatrudniam prawników, poświęcam czas i pieniądze - po dwóch, a może czterech latach sąd nakazałby może przeprosiny, które gdzieś by się pojawiły i nie miałyby żadnego znaczenia praktycznego, dotarłyby do garstki ludzi. Zapewne nie tych, którzy udostępniali te kłamstwa. I w nie uwierzyli.
Możliwość trzecia: zażądanie od portalu WP Opinie usunięcia tekstu, jako rażąco łamiącego zasady etyki dziennikarskiej i prawa prasowego. Rozwiązanie to z pozoru jest rozsądne: powinniśmy dbać o przestrzeń wspólną, w tym przestrzeń komunikacji, rugować z niej otwarte kłamstwa i fake news. Jednak w rzeczywistości "języka spalonej ziemi", w społeczeństwie podzielonym plemienną wojną, w której nie bierze się jeńców, ma ono swoje zasadnicze złe strony. Po pierwsze: otwiera furtkę do męczennictwa i skarg na cenzurę. Oto szlachetny prawicowy dziennikarz "powiedział w żywe oczy, jak jest", a spisek lewackiego salonu i zagranicznego kapitału doprowadził "do ukrycia szczerych słów o antypolskiej kampanii". A poza wszystkim - i piszę to z doświadczenia - tekst widmo nadal będzie istniał, czy to w kolportowanych zrzutach ekranu ("niewygodna prawda ukryta przez WP"), czy w pamięci ludzi. Zawsze pojawi się jakiś pan Marian, który "wie, że Dehnel chciał zbombardować Warszawę, tylko że teraz nie może znaleźć tego artykułu".
Moja propozycja - i w tym przypadku, i w przypadkach analogicznych - jest zatem inna i bazuje na rozwiązaniach pojawiających się już niekiedy w internetowej prasie amerykańskiej. Publikuję ją tutaj, a osobno wysyłam do Wirtualnej Polski na ręce szefa działu Opinie, Grzegorza Wysockiego.
Nie mam powodów, by wątpić w Państwa dziennikarski profesjonalizm. Przeczytajcie, proszę, wywiad w portalu Gazeta.pl, a potem to, co wyprodukował redaktor Lisicki, i zastanówcie się, czy "zachował szczególną staranność i rzetelność" oraz czy "opracowanie wywiadu nie zmieniło jego sensu i wymowy". Jeśli podzielacie moje zdanie - a trudno mi sobie wyobrazić inną sytuację - to opatrzcie, proszę, tekst Lisickiego odredakcyjnym komentarzem na samej górze, dużymi literami: "Artykuł zawiera nieprawdę i pomówienia pod adresem Jacka Dehnela. Redakcja WP Opinie przeprasza za tę publikację i odcina się od jej treści". Niech tekst Lisickiego wisi. Niech mu się liczy do CV, niech po wsze czasy, jak długo ktoś Lisickiego będzie googlował, wyświetla się jako widomy znak jego etycznych i zawodowych zasad.
*wszystkie cytaty z zachowaniem oryginalnej pisowni, wykropkowałem tylko wulgaryzmy.
***
6 grudnia na swoim profilu na Facebooku Zygmunt Miłoszewski opublikował list do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich z prośbą o potępienie felietonu Pawła Lisickiego. Tekst ma charakter listu otwartego. Można go udostępnić na Facebooku lub podpisać i wysłać do SDP.
Jacek Dehnel. Jeden z najważniejszych współczesnych polskich pisarzy. Autor powieści takich jak "Lala" (2006), "Saturn" (2011), "Matka Makryna" (2014) czy "Krivoklat" (2016), a także kilku zbiorów wierszy oraz dwóch kryminałów "Tajemnica domu Helclów" (2015) oraz "Rozdarta zasłona" (2017), które napisał wraz z Piotrem Tarczyńskim pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa. Przełożył na język polski m.in. poezję i prozę Philipa Larkina. Obecnie felietonista "Gazety Stołecznej". Swój profil na Facebooku, który obserwuje blisko trzydzieści tysięcy użytkowników, uczynił platformą społeczno-politycznej debaty. Laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich, Paszportu "Polityki", wielokrotnie nominowany do nagrody literackiej Nike.