
Postrzelaliśmy, to teraz ubierzmy specjalsa. (...) Na początek w bieliznę
.
- To indywidualna sprawa.
Nie ma przydziałowej?
- Nie. Była wcześniej w Ludowym Wojsku. (...) Dostawałeś (...) mundur, koszulkę, kalesony, nawet GBS-y, czyli Gacie Bojowe Spadochroniarza, takie wiązane z boku na troczki. Na teren jednostki wchodziłeś bez żadnych własnych elementów ubioru. Ogolony na pałę i w państwowych majtach. Mówiliśmy już wcześniej: ch***wo, ale jednakowo.
Podpisywałeś tę bieliznę, żeby ją rozpoznawać?
- A skąd! Jak gacie szły do prania, to potem wracały w kupie i dostawałeś z powrotem jak leci, pierwsze lepsze.
Mało higieniczne...
- No niestety. Prali chyba też mało dokładnie, bo bywało, że znajdowałeś w takich majtasach dodatkowych lokatorów.
Co? Kogo?
- Jak to kogo? Mendy, ku**a ich mać. W Ludowym Wojsku w ogóle higiena nie należała do priorytetów. Pamiętam, jak byliśmy kiedyś na jakichś ćwiczeniach w terenie, kilka dni. Ja wychodziłem zawsze z założenia, że o żołnierza należy dbać, więc załatwiłem chłopakom z mojego oddziału kąpiel w pobliskiej szkole. Sam poszedłem na przystanek, a tu pech chciał, że przejeżdżał pułkownik ze sztabu pomorskiego okręgu wojskowego.
(...) Gdzie wasze wojsko, poruczniku, zapytał. Kąpie się, odpowiedziałem. Zrobiła się z tego afera na cały okręg wojskowy. Jak to możliwe, żeby dowódca grupy szturmowej pozwolił w czasie ćwiczeń swoim żołnierzom się wykąpać? Nie do przyjęcia! Miałem prze***ane. Dowodził nami pułkownik Osiecki, fajny gość swoją drogą, postawił mnie i darł japę: Przepióra, coś ty znów wykombinował? Czyścioszki pier***one się znalazły! (...)
Dzisiaj żołnierze sami dbają o swoją bieliznę. Wszystko dobiera się indywidualnie i pod zakres działań, jakie przyjdzie wykonywać. Pod warunki pogodowe. Nie ma tu nic niezwykłego, żadnych tajnych materiałów, których nie można by zdobyć w sklepie sportowym, alpinistycznym, żeglarskim czy myśliwskim. Normalna, dobrze oddychająca bielizna termiczna.
Skarpety?
- To samo. Kupujesz na rachunek i potem rozliczasz. Dobierasz do własnych potrzeb. Oczywiście może trafić się sprytny mundurowiec, który załatwi hurtowo jakąś większą partię ciuchów i namówi chłopaków do zakupu właśnie takich, ale jak powiedziałem, to jest dziś indywidualna decyzja. Do niczego nie jesteś zmuszany.
Pod bielizną nosisz nieśmiertelnik?
- A skąd! Wprawdzie masz na wyposażeniu nieśmiertelnik - ja w GROM-ie miałem z numerem 13, co oznaczało, że byłem trzynastym żołnierzem przyjętym do jednostki - natomiast nigdy ich się nie zakładało. Po pierwsze dlatego, że jednostka jest niewielka, przeprowadza akcje chirurgiczne, w rozkazie jest jasno ujęte, kto został wysłany w bój. Dziś już nie ma wysyłania mięsa armatniego. W razie nieszczęścia są badania DNA. A po drugie, gdyby żołnierz sił specjalnych z nieśmiertelnikiem na szyi dostał się w ręce wroga, mogłoby być nieciekawie.
Dalej, co zakładasz?
- Mundur. Chociaż akurat w przypadku wojsk specjalnych trudno jest mówić o jednolitym umundurowaniu. Zakładasz to, w czym jest ci wygodnie. Oczywiście powinieneś być w akcji rozpoznawalny, ale u specjalsów możemy mówić o pewnej dowolności. Poza tym często na akcję idziesz w stroju cywilnym. Dlatego na przykład chłopaki z GROMU-u w Afganistanie zapuszczali brody. Po to, żeby łatwiej wtopić się w tłum. Części oficerów jednostek, nazwijmy to, regularnych, nie do końca łapiących specyfikę naszych działań, to się nie podobało. Wybuchały nawet konflikty na tym tle.
A wracając do mundurów. (...) W pierwszych latach działania GROM-u mieliśmy przydziałowe mundury. Takie z rozdzielnika, jak to w wojsku. Wszelkie słabości naszego umundurowania obnażyła misja na Haiti w 1994 roku. Okazało się, że to były "blachy", z nieoddychającego materiału. W sekundę byłeś zlany potem, a po półgodzinie śmierdziałeś jak stary cap. (...) Od tej pory zaczęto zwracać uwagę na umundurowanie żołnierzy. Szukać odpowiednich materiałów. Trwałych, lekkich, oddychających, mundur z takiego materiału mogę nosić cały tydzień i on nie prześmiardnie. (...)
Ale najważniejsze dla żołnierza są buty. I ponownie Haiti pokazało, jak nieprzystające do współczesnego pola walki mieliśmy obuwie. Zresztą takie samo dostałem potem na misję do Libanu. Z materiału przypominającego zamsz. Chłonęły wodę jak gąbka. To badziewie, nie dość, że obcierało stopy, to jeszcze rozlatywało się po kilku dniach w trudnych warunkach. Haiti uzmysłowiło dowództwu jedną bardzo ważną rzecz: możesz mieć najlepiej wyszkolone wojsko, ale nic nie zdziałasz, jeśli odpowiednio go nie wyposażysz, między innymi w doskonałe mundury i buty.
Jak jest teraz?
- Butów masz dziesiątki rodzajów. Na klimat suchy, mokry, na wysokie temperatury, na zimę... (...) Już nie tylko wygodne, oddychające, ale na przykład wyposażone w membrany przeciw minom przeciwpiechotnym.
Jak ona działa?
- Zaje***cie. Eksplozja może ci w najgorszym razie nogę połamać, bo to jednak jest potężna energia, ale już ci jej nie urwie. W technicznych szczegółach, na czym polega jej działanie, już się nie orientuję, ale wiem, że są takie antywybuchowe membrany w butach i to u polskich producentów. Doskonała ochrona.
Tak jak kamizelka kuloodporna, to w tej chwili już chyba standard?
- Oczywiście. Kamizelki kuloodporne bardzo szybko ewoluują. Głównie w stronę obniżenia wagi i dostosowania kształtu do ciała. Ale wciąż ich konstrukcja opiera się na wmontowanych do środka płytach. Sama kamizelka pozbawiona płyt zatrzymuje pociski do 9 milimetrów - pistolet, pistolet maszynowy, ale już na przykład nie zatrzyma pocisku z tetetki. Dlatego płyty są niezbędne, a one nie dość, że swoje ważą, to na dokładkę nie oddychają. W gorącym klimacie to jest koszmar, ale nie ma wyjścia, wszystko, co możesz zrobić, to się przyzwyczaić. Bez kamizelki ani rusz.
Pora na hełm.
- Jeszcze nie. Najpierw kamizelka taktyczna. Kamizelkę taktyczną zakładasz na kamizelkę kuloodporną. Znajdują się na niej różne kieszenie i schowki: na dodatkowe magazynki, specjalistyczny sprzęt, indywidualny pakiet medyczny, wszystko, co może ci się przydać w boju. Tę kamizelkę zakłada się po to, żeby nie grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu potrzebnego sprzętu. One oczywiście też ewoluują. Dzisiaj często są połączone od razu z kamizelką kuloodporną. Na kamizelce taktycznej rozmieszczenie wszelkich elementów ustawiasz sobie ergonomicznie pod własne potrzeby. Dlatego chłopaki przeszywają, zmieniają ustawienia kieszeni, wszystko po to, żeby było im wygodnie sięgać.
Jedyną rzeczą umiejscowioną identycznie dla wszystkich żołnierzy w oddziale czy nawet jednostce jest indywidualny pakiet medyczny. Dowódca decyduje, na przykład: pakiet medyczny na lewym ramieniu. I już wiemy, że jeśli ktoś zostanie ranny, to ja nie muszę szukać, gdzie on wtrynił swój pakiet (a w akcji w razie potrzeby używa się pakietu rannego żołnierza, a nie swojego, chyba że akurat jego z jakichś powodów uległ zniszczeniu), tylko wiem, że jest w określonym miejscu. (...)
Czy wreszcie możemy założyć hełm?
- Moment. Jeszcze ochraniacze na kolana, łokcie. Sporo rzeczy robi się w przyklęku, dlatego nakolanniki
są niezbędne dla każdego żołnierza. Każdy żołnierz powinien też mieć rękawice operacyjne. I okulary.
Specjalne?
- Tak. Elastyczne, nietłukące się. Chronią oczy. Przed piaskiem, na przykład, jak ląduje śmigłowiec. Okulary są wtedy niezbędne. Czy przy strzelaniu zabezpieczają przed jakimiś odpryskami. To mogą być gogle albo takie na pozór zwyczajne okulary, tyle że wykonane z nietłukącego się, trwałego materiału. I teraz wreszcie możemy założyć hełm. Dzisiejsze hełmy są wykonane z materiałów kompozytowych. Przede wszystkim z kevlaru. Używa się także tkanin aramidowych, to zwiększa odporność przy trafieniu pociskami. (...) Współczesny hełm potrafi zatrzymać pocisk pistoletowy. Snajperskiego oczywiście wciąż jeszcze nie. (...)
To mamy specjalsa ubranego do akcji. Teraz wyposażmy go w specjalistyczny sprzęt.
- To, co zabierasz ze sobą na akcję, zależy od charakteru wykonywanego zadania, warunków atmosferycznych, terenu, w jakim działamy, i środków przerzutu, jakie zostaną użyte. To są cztery podstawowe determinanty. Więc trudno jest powiedzieć, co nasz ubrany specjals miałby ze sobą zabrać. To wszystko zależy od tych czterech determinant. Nie znam żadnej z nich.
A nie ma takiego sprzętu, który zabierasz zawsze bez względu na te determinanty?
- Noktowizja, termowizja muszą być bezwzględnie. Mnóstwo rodzajów. O dziwo, bardzo dobre są polskiej produkcji. Dalej środki łączności. Słuchaweczki. One też są specjalne, bo z jednej strony chronią uszy żołnierza przed wybuchami, a z drugiej wszystko doskonale słyszysz. Powiedzmy, taką rozmowę, jak teraz prowadzimy, słychać w tych słuchawkach bardzo wyraźnie, ale gdyby padł strzał, natychmiast blokują ten dźwięk. Oczywiście słuchawki są jednocześnie podłączone do systemu radiowego.
A GPS-y?
- Naturalnie.
Jakie?
- Takie, jakie są dostępne na rynku: w zegarku, kompasie, na rękę, przyczepiane do kamizelki. Tu panuje pełna dowolność. Kupujesz na rachunek. Dalej. Przy nodze nosisz torbę na linę, tak zwaną lonżę. Do tego masz szelki biodrowe i ósemkę. I już możesz zakładać stanowisko do zjazdu. Lina może być też użyta do ewakuacji. Podlatuje śmigłowiec i zrzuca długą linę ze stanowiskami, a ty się na tej lonży podpinasz. Może to robić jednocześnie nawet kilku żołnierzy, dlatego tę technikę ewakuacji nazywa się "na winogrono". (...)
A jedzenie? Zabierasz ze sobą na misję? Przecież nie chodzisz z pustym brzuchem.
- Grupy specjalne działające na tyłach wroga mają rację bytu, kiedy są dobrze doposażone i sprzyja im ludność cywilna. Jeśli brakuje tego drugiego elementu, to jest dupa, bo jak pozyskasz żywność? Będziesz robaki wpie***lał? Można, tylko jak długo? Mógłbyś wytrzymać jakiś czas, ale z każdym dniem niedożywienia wartość bojowa żołnierza drastycznie się zmniejsza. Dlatego bardzo ważne jest uniezależnienie się od tego elementu.
Na przykład w Ludowym Wojsku żołnierzowi w plecaku najwięcej miejsca zabierało właśnie żarcie, czyli suche racje żywnościowe. SD - sucha desantowa. Wewnątrz mieściły się trzy posiłki, na które składały się konserwy, suchary, zagęszczone mleczko, baton energetyczny z suszonych owoców, tabletki do uzdatniania wody. Taki zasobnik miał czterdzieści centymetrów długości, wysoki na sześć-siedem i kilkanaście szeroki. Ile tego byłeś w stanie zabrać? Trzy, maksymalnie.
Po paru dniach zaczynałeś głodować. Współcześnie wygląda to już zupełnie inaczej. Masz małe torebeczki ze specjalnie spreparowanym jedzeniem. Dzienna dawka to minimum dwa i pół tysiąca kalorii. Zawartość zalewa się wodą, dodaje specjalny podgrzewacz chemiczny, który wchodzi w reakcję z płynem, i masz gotowy ciepły posiłek, bez używania ognia.
Jak to smakuje?
- Jak nieosolone gó**o. Poważnie, ma wysoką wartość energetyczną, jest ciepłe, ale w smaku koszmarne. (...)
A ten dostosowany do zadań sprzęt to, na przykład, co takiego?
- Pamiętaj, że dowódca, wysyłając żołnierza na wojnę, na konkretne zadanie, daje mu do tego narzędzia.
Narzędzia do walki: począwszy od wyposażenia, przez uzbrojenie, na wyszkoleniu kończąc. Więc, powiedzmy, jeśli jesteś w sekcji ciężkiej, realizującej wejście do pomieszczenia, zabierasz ze sobą zestaw materiałów wybuchowych. Zazwyczaj są one zwinięte w niewielkim pakuneczku, który chowasz gdzieś na kamizelce. Takie ładunki połączone są sznureczkami, a przyczepiasz je na taśmę, żeby dowolnie regulować rozstaw. Do tego idzie dziewięciowoltowa bateryjka do detonacji. Bum i wchodzisz.
Innym razem do tego samego zadania możesz zabrać bandytę/chuligana, czyli taki specjalny łom z trójzębem, służący do wyważania drzwi. Wszystko zależy od okoliczności. (...)
Przejdźmy w takim razie do tego, co najciekawsze, czyli broni.
- Tak jak mówiłem wcześniej, dzisiaj każdy żołnierz ma dwa egzemplarze broni, główną i zapasową.
Nie zawsze tak było?
- Nie. W Ludowym Wojsku Polskim żołnierz miał tylko jeden egzemplarz broni. Kałacha. Wyjątkiem były jednostki specjalne. My mieliśmy dwie sztuki broni, według dzisiejszej nomenklatury broń główną, AK-74, i zapasową, czyli pistolet. Z początku były to CZAKI, sześcionabojowe polskiej produkcji na nabój Makarowa.
Później zostały zastąpione przez pistolet WANAD P-83. Do tego na każdą operację dostawałeś jednostki ognia. Taką jednostką jest jednostka załadowania. Przy kałasznikowie były to trzy magazynki. Tyle. Żadnej dowolności. A broń mało nowoczesna. Nawet na początku w GROM-ie mieliśmy pistolety CZ pożyczone z policji. Dopiero po szkoleniu w Stanach dostaliśmy browningi.
Amerykanie pozbyli się przestarzałych gratów.
- Nie zgadzam się. Wprawdzie Browning HP to konstrukcja z 1935 roku, ale niezwykle udana. Niektórzy SAS-owcy używają go do dziś. Kiedy je dostaliśmy od jankesów, to było jak przesiadka ze starej łajby na motorówkę. Żeby ci uzmysłowić różnicę. Jeśli w CZAK-u skończyły ci się naboje, a było ich raptem sześć, wymiana magazynka stanowiła całą skomplikowaną operację.
Musiałeś broń wziąć w dwie ręce, zwolnić magazynek od dołu, wyciągnąć go, wsadzić nowy. Tymczasem w browningu robi się to jednym palcem ręki, w której trzymasz pistolet. Płynnie i co najważniejsze, szybko. Jeden ruch kciukiem, pach i magazynek wyskakuje, wkładasz następny, po zabawie. Przeładowujesz i jesteś gotowy do dalszej akcji. W przeciągu sekundy jesteś w stanie wymienić magazynek. A mieści się w nim czternaście sztuk amunicji.
A rewolwery? Używa się ich?
- Nie. (...)
A ty czym się posługiwałeś?
- Browningiem. Do samego końca. Bardzo mi pasował ten pistolet. Kiedy odchodziłem ze służby, otrzymałem go na odchodnym w prezencie. Ze specjalną dedykacją od szefa. Wciąż mam do niego ogromny sentyment, chociaż musiałem jakiś czas temu biedakowi wymienić lufę.
Książka "Szturman" ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne. Możną ją kupić w publio.pl . Skróty pochodzą od redakcji.
Podpułkownik Krzysztof Przepiórka. Komandos. Jeden z twórców GROM-u. Absolwent szkoły chorążych, słynnych Nalazków i wrocławskiego Zmechu. Służbę w wojsku zaczął w 1980 roku w 1 Batalionie Szturmowym w Dziwnowie. Obecnie ekspert do spraw wojskowych.
Dominik Rutkowski. Pisarz, dziennikarz, varsavianista. Wie o Warszawie wszystko. Kiedy tylko ma pieniądze, pakuje plecak i wyrusza w świat.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU