artykuły
(fot. shaunl / iStockphoto.com)
(fot. shaunl / iStockphoto.com)

Ich "pracę" wycenia się nawet na 265 mld euro rocznie, choć tak naprawdę jest bezcenna. Ich utrata oznaczałaby zapaść produkcji żywności i wymieranie wielu gatunków. Jednak pszczoły na świecie masowo giną, bo zagrażają im pestycydy i globalne ocieplenie. Tylko razem możemy zrobić coś dla pszczół, DOWIEDZ SIĘ JAK ADOPTOWAĆ PSZCZOŁY >>

I . Wywiad z Wiktorem Jędrzejewskim z inicjatywy Miejskie Pszczoły, które promuje mądre wsparcie dla owadów zapylających, informuje, edukuje i zachęca do współpracy.

Czy miejski ul można ustawić wszędzie?

- Tak, ale nie można tego zrobić bez głowy, wiedzy i zrozumienia dla pewnych procesów. Należałoby wyjść od tego, że pszczelarze dzielą się na dwie grupy, z których każda inaczej pracuje z pszczołami i ma inne cele.

Wiktor Jędrzejewski przy swoich ulach na dachu jednej ze śródmiejskich kamienic(fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Pierwsza grupa to pszczelarze zawodowcy, producenci miodu, którzy poprzez wypracowane przez siebie latami sposoby koncentrują się na tym, aby z każdego ula pozyskać jak najwięcej miodu, a co za tym idzie - maksymalizować swoje zyski z pszczelarskiej działalności. Wiele rzeczy, które robią, będzie szkodliwe dla samych pszczół, tak samo jak wiele zabiegów stosowanych przez masowych hodowców prosiąt, kurczaków czy lisów. Dobrostan zwierząt nie zawsze jest dla tej grupy na pierwszym planie.

Druga zaś grupa to pszczelarze amatorzy, których motywacje bywają różne. Jedną z nich może być posiadanie własnego miodu. Gdybym miał więc poradzić pierwszemu typowi pszczelarza, gdzie ma ustawić ul, zasugerowałbym, by oszacował bazę pożytkową, czyli lokalny zasób roślin, z których pszczoły będą zbierać nektar. Jeśli baza będzie zapewniona, cała reszta ma mniejsze znaczenie - bo jakość bazy pożytkowej przekłada się bezpośrednio na zysk z pszczelarskiej działalności. Drugiej grupie sugerowałbym zaś ustawienie uli w miejscu, gdzie możliwie dobrze będzie nie tylko pszczołom, lecz także innym gatunkom, które kręcą się w pobliżu. I tu sprawa się bardzo komplikuje.

Dlaczego?

- Bo musimy wziąć pod uwagę ogromną liczbę czynników. Trzeba pamiętać o tym, że pszczoła miodna jest owadem, który może zaburzyć równowagę wśród innych żyjących na tym terenie dzikich zapylaczy. A te, o czym rzadko się pamięta, z punktu widzenia bioróżnorodności oraz skali zapylania roślin wykonują często ważniejszą robotę niż pszczoła miodna, która jako gatunek bądź co bądź dość agresywny, bo zorganizowany w silne rodziny, łatwiej dominuje okolicę. Zakładając miejski ul, odpowiedzialny pszczelarz amator powinien dokonać obserwacji siedlisk innych owadów w promieniu przynajmniej kilkuset metrów, bo musi liczyć z tym, że jeśli ul powstanie za blisko, zwłaszcza przy ograniczonej ilości pożywienia w okolicy, inne owady znikną. A nie to jest naszym celem.

Wiktor Jędrzejewski przy swoich ulach na dachu jednej ze śródmiejskich kamienic(fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Ludzie chcą hodować pszczoły, bo słyszą zewsząd, że to im pomoże. To źle?

- Proszę mnie źle nie zrozumieć - zależy nam na tym, by jak najwięcej osób w mieście hodowało pszczoły oddolnie, poświęcając na to swój czas, pieniądze i pasję, z poczuciem, że robią ważną robotę dla świata przyrody. Wspaniale, że się angażują, ale warto zrobić krok dalej i naprawdę głęboko wgryźć się w temat - tak aby to, co robimy, miało naprawdę sens.

Tymczasem często miejskie ule powstają z innych pobudek - bo na przykład dyrektor firmy stwierdza, że pszczoły na dachu budynku wzmocnią wizerunek jego instytucji jako przyjaznej przyrodzie. Prosi pracownika, by mu je zorganizował, ten odpala wyszukiwarkę i znajduje firmę świadczącą usługę ustawienia i obsługi ula. Firma taka przeważnie na co dzień zajmuje się zarobkową produkcją miodu. Podpisuje kontrakt zapewniający instytucji konkretną ilość miodu z jednego ula, bo to fajny gadżet dla pracowników czy kontrahentów, i w ten sposób, chcąc nie chcąc, duplikuje w mieście nastawiony na zyski model hodowli pszczoły. Przyrodniczo trudno uznać to za zjawisko korzystne. Może zamiast wybierać taki scenariusz, warto odezwać się do hobbystów amatorów i zachęcić ich do kooperacji. Oni zadbają o ule, w naszej firmie powstanie wolontariat pracowniczy, zarząd wspomoże inicjatywę finansowo, a w zamian będzie mógł chwalić się pszczołami w mediach. W Warszawie jest sporo osób, które chcą hodować pszczoły i umieją to robić, ale nie mają do tego przestrzeni, bo na przykład niewiele jest wspólnot mieszkaniowych, które godzą się na to, by ktoś biegał im po dachu budynku i ustawiał tam ule. Oczywiście trudniej jest znaleźć partnerów w ten sposób, ale z punktu widzenia pomagania pszczołom jest to rozwiązanie o wiele bardziej skuteczne i pożyteczne. Dodam od razu, że to nie tylko polskie problemy. Podobnie jest w zachodnich stolicach.

To jak hodować pszczoły w mieście, żeby nie szkodzić?

- Na przykład wybierając lokalizację, która będzie atrakcyjna nie tylko z punktu widzenia ilości produkowanego miodu. W tej kwestii jest mało ograniczeń: ul nie może być zbyt wysoko, bo wtedy pszczoły zużywają zbyt dużo energii na noszenie pokarmu, dobrze, żeby był oddalony od ludzkich domów dla bezpieczeństwa obu stron. Musi stanąć w miejscu, gdzie rzeczywiście jest zieleń, choć doświadczenie uczy, że w mieście terenów pozbawionych roślinności praktycznie nie ma. Chodzi w końcu o znalezienie miejsca, gdzie pszczela rodzina będzie w stanie przetrwać przy minimalnej ingerencji opiekuna. Pszczoły nie poradzą sobie bez niego głównie dlatego, że przez ostatnie sto lat sprowadziliśmy im na głowy masę chorób i pasożytów. Przede wszystkim więc planując miejską hodowlę pszczół, nie czytajmy bezkrytycznie podręcznika do zarobkowego pszczelarstwa i nie kopiujmy stamtąd wszystkich rozwiązań. Pamiętajmy, że to, że pszczoła miodna ma dziś kłopoty, wynika z działalności człowieka - w głównej mierze z działalności samych pszczelarzy, którzy od 1840 roku, kiedy wymyślono poukładaną i kontrolowaną hodowlę pszczoły w ulu, doskonalą techniki tej hodowli, doboru ras, sztucznego unasienniania, manipulowania wielkością pszczelej komórki - i w tych działaniach, niestety, kierują się częściej chęcią maksymalizowania zysków niż dobrostanem samej pszczoły.

Pszczoły na dachu jednej ze śródmiejskich kamienic (fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Jak więc skutecznie je chronić?

- Przykładów można tu podać niesłychanie wiele. Warto przede wszystkim skorzystać z doświadczenia innych osób. Prawie w każdym mieście jest ktoś, kto pszczoły hoduje. W Warszawie to my, jako Miejskie Pszczoły, jesteśmy pionierami w organizowaniu takiej społeczności, w uczeniu innych, jak obchodzić się z pszczołami. To nie jest wcale tak bardzo skomplikowane, jak mogłoby się wydawać, nie różni się znacząco od opieki nad domowym psem czy kotem. Zanim założymy ul sami, warto najpierw zrobić to z kimś - czy to ze znajomym pszczelarzem, z kimś z organizacji ekologicznej czy uczelni. Korzystajmy z nadarzających się okazji, bo nie da się wszystkiego nauczyć z książek. Doświadczenie jest tutaj kluczowe.

Wielu osobom zatroskanym o los pszczół mniej, jak sądzę, zależy na miodzie, a bardziej na opiece nad nimi czy, szerzej, nad owadami zapylającymi. Może nie trzeba się od razu rzucać do stawiania uli? Może wystarczy zakładanie hoteli dla zapylaczy - siedlisk dla innych niż pszczoła miodna dzikich zapylaczy?

- Wspaniale, że hotele dla zapylaczy powstają, bo rzeczywiście liczba naturalnych siedlisk dla owadów zapylających dramatycznie spada. Z nimi także wiążą się jednak problemy: trzeba je stawiać z głową, co nie jest wcale takie proste. Dwa lata temu mieliśmy w Warszawie wysyp takich hoteli finansowanych z budżetu partycypacyjnego i ostatecznie trudno uznać wydatki z nimi związane za zasadne. Większość nie nadaje się bowiem dla pszczołowatych. Miejsca nie takie, konstrukcja nie taka, nie ma w okolicy siedlisk pszczołowatych i ich populacji, która taki hotel mogłaby zasiedlić. Trzeba stawiać je w miejscu, które znajduje się w zasięgu żyjących już dziś owadów zapylających. A tych jest coraz mniej.

Do wielu hoteli, które postawiliśmy w Polsce w ostatnich latach, także w ramach wspaniałej inicjatywy Greenpeace, owady wcale masowo się nie wprowadziły. Aby trochę to wspomóc, organizacja umieszczała w hotelach kupione na rynku rolniczym kokony murarki ogrodowej, która jest odmianą pszczoły najczęściej wykorzystywaną w sadownictwie. Jeśli takie kokony umieści się w marcu lub kwietniu - bo to jedyny moment, kiedy można to zrobić - w domku dla pszczelich zapylaczy, to owady wygryzą się z kokonu, zobaczą wygodne dla siebie siedlisko i, o ile będzie zrobione zgodnie z zasadami, postanowią tam zamieszkać. Ale jeśli owadów nie ma w okolicy, to możemy nie znaleźć na te hotele "klientów".

Wiktor Jędrzejewski przy swoich ulach na dachu jednej ze śródmiejskich kamienic(fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

A co każdy z nas może zrobić dla owadów zapylających już dziś, bez specjalistycznej wiedzy?

- Możemy w swojej spółdzielni czy dzielnicy prowadzić działalność na rzecz utrzymania okolicznego parku w stanie możliwie półdzikim, dzięki czemu stanie się coraz bardziej atrakcyjny dla owadów. Pilnujmy, żeby parki nie były cięte kosiarką raz na dwa tygodnie, by drzewa były dosadzane sensownie. Lobbujmy za tym, żeby w nieco dzikszych zakątkach parków i lasów zostawały stare drzewa i gałęzie, by nie wywożono ich do kompostowni, bo stanowią naturalną przestrzeń dla rozwoju owadów. Niekoniecznie każdy park musi być dokładnie zagrabiony. Na terenach zielonych powinny zostawać miejsca, które nam mogą się wydawać nieużytkami, ale dla owadów i innych zwierząt są kluczem do przetrwania. Takich aktywności, które wspierają owady i bioróżnorodność w mieście, jest niemało - można uprawiać miododajne kwiaty na swoim balkonie czy podwórku, a nawet dogadać się ze wspólnotą i zmienić kawałek trawnika na swoim podwórku w dziką łąkę. Pole do popisu jest naprawdę duże.

A jak jest z czystością miodu miejskiego?

- Unikam prostych odpowiedzi, prostego stwierdzenia, że miód miejski jest lepszej jakości niż "miód przemysłowy wiejski". To nie jest takie proste, bo wieś wsi nierówna, pszczelarze też są różnego autoramentu. Różnie pracują z pszczołami. Nie można jednak zapomnieć o tym, że w miodzie najbardziej odkładają się środki ochrony roślin, pszczoła nic na to nie poradzi, nie potrafi ich odfiltrowywać. Wszystko, co jest w spryskanym kwiatku, trafi do miodu i kropka. To nie są duże dawki i teoretycznie nie są szkodliwe dla człowieka, ale mając wybór, pewnie wolelibyśmy ich nie jeść, niż jeść.

W mieście jest tego mniej, prawda?

- Tak, choć oczywiście są też w Polsce takie tereny wiejskie, gdzie nie ma intensywnego rolnictwa, a więc i oprysków. W miejskim miodzie będzie mniej pozostałości środków ochrony roślin niż na wsi intensywnie eksploatowanej rolniczo, choć trudno o świętą regułę. Więcej za to jest w przestrzeniach zurbanizowanych zanieczyszczeń przemysłowych, choć i one, wraz ze smogiem, mogą się znaleźć w powietrzu wiejskim. Na szczęście jednak z cząstkami ołowiu czy benzopirenami, obecnymi w miejskim powietrzu, pszczoły radzą sobie wyśmienicie, choć ze szkodą dla swojego zdrowia. Wskutek produkcji miodu, który jest efektem specyficznego trawienia, pszczoła wyciąga z nektaru większość zanieczyszczeń. Dlatego w żadnym miodzie ich nie znajdziemy. Pszczoła "bierze to na klatę".

II. Interesujące wiadomości na pszczele tematy

W języku polskim mało jest wiarygodnych źródeł informacji dla pszczelarzy amatorów, którzy nie chcą korzystać z doświadczeń pszczelarstwa przemysłowego. Dlatego polecamy różne źródła, nie tylko papierowe, z których najwygodniej będzie czerpać wiedzę. 1. Publikacja internetowa Greenpeace pt. "Projekt pszczoła" .

Udostępniana mailem w formie PDF-a broszurka to pakiet najbardziej bazowych informacji i wytycznych na temat pszczół, którymi możemy kierować się w codziennym życiu. Napisana jest przystępnym językiem. Nadaje się także dla dzieci zainteresowanych tym, co każdy z nas może zrobić na co dzień, by pomóc owadom zapylającym, a przynajmniej nie przysparzać im dodatkowych kłopotów.

2. Blogi pszczelarskie

Wiktor Jędrzejewski poleca szczególnie pantruten.blogspot.com , którego autor dokonał rzeczy - z punktu widzenia hodowli pszczół - szalonej, lecz fascynującej. Jednym z największych pszczelich zagrożeń w dzisiejszym świecie jest pasożyt Varroa destructor . W zasadzie nie ma w Polsce ula, który nie byłby w jakimś stopniu dotknięty warrozą. Część pszczelich rodzin wykazuje jednak dość daleko idącą odporność na ten typ roztocza, i nie zależy to wcale od ich rasy. Twórca bloga Pan Truteń stwierdził więc, że skoro wśród jego rodzin są też te odporne, być może warto spróbować zaprzestać stosowania wszelkich środków leczniczych. Od 2015 roku nie wsypuje do ula ani grama chemii. Po pierwszym roku tego eksperymentu z prawie stu uli przeżyły raptem trzy. Z owych trzech próbuje z powodzeniem odbudowywać swoją pasiekę, o czym cierpliwie donosi na blogu. Ku inspiracji. 3. Film dokumentalny "Więcej niż miód"

Dokument Markusa Imhoofa ma już wprawdzie pięć lat, ale problemy pszczół, które opisuje, pozostają nadal takie same. Śledząc z bardzo bliska losy dzielnych zapylaczy na malutkiej szwajcarskiej farmie i w wielkiej firmie z obwoźnymi ulami w USA, kreśli szeroki kontekst dla dyskusji o ginących pszczołach. Nie ucieka się do łatwych oskarżeń. Pokazuje możliwe powody chorób, potencjalne rozwiązania, trwające badania i piękno skomplikowanych organizmów, jakimi są pszczele rodziny.

 

III.

Kto może zostać pszczelarzem amatorem i jakich cech charakteru wymaga opieka nad pszczołami, zdradza nam Yoann Portugal, francuski inżynier, zatrudniony w Okinawskim Instytucie Nauki i Technologii w Japonii.

Instytut prowadzi skomplikowane badania nad tym, jak pszczele rodziny podejmują decyzje i przekazują sobie informacje o lokalizacji pokarmu. Yoann, który nigdy wcześniej nie zajmował się pszczołami, dostał możliwość zostania instytutowym pszczelarzem. To znaczy troszczenia się o badane tutaj pszczoły, prowadzenia ściśle monitorowanego ula w samym instytucie i większych kolonii na tej subtropikalnej wyspie. Chętnie przystał na to, by nauczyć się, jak dbać o te delikatne organizmy. Jego przykład może zainspirować innych, marzących o współpracy z pszczelą społecznością.

Jak zaczęła się twoja przygoda z pszczołami?

- Po ośmiu latach pracy w Chinach, w firmie chemicznej, wraz z żoną dostaliśmy ofertę przenosin na japońską wyspę Okinawa. Znalazłem tam pracę w Okinawskim Instytucie Nauki i Technologii (OIST), gdzie zostałem zatrudniony na wydziale ekologii i ewolucji. Poznałem tam gromadę entuzjastycznych biologów, którzy badają przede wszystkim to, jak społecznym owadom udało się wytworzyć tak wyrafinowaną strukturę organizacyjną. Zajmuję się instytutowymi pszczołami przede wszystkim po to, by biologowie mieli pod dostatkiem materiału do badań.

Jak długo trwało twoje szkolenie? -

Od roku zajmuję się pszczołami codziennie i cały czas mam wrażenie, że muszę się jeszcze wiele nauczyć. Ale opanowanie najbardziej podstawowych umiejętności zajęło około miesiąca. Żeby zaglądać do ula dzień w dzień, podchodzić do niego i go otwierać, mimo zabezpieczenia w postaci odpowiedniego sprzętu i rękawic, trzeba być pewnym siebie. Robię to, żeby sprawdzić, czy nic nie dolega królowej, czy składa jajka jak należy i czy nie widać w kolonii żadnych niepokojących sygnałów. I czy liczba robotnic pozostaje na stałym poziomie.

Yoann Portugal (fot. archiwum prywatne)

Mógłbyś zajmować się pszczołami w dowolnym miejscu na świecie?

- Tak, chociaż musiałbym się dopasować do wymagań lokalnej odmiany pszczół, do jej charakterystyki i specyficznych potrzeb. Mam nadzieję, że będę miał okazję kontynuować pracę z pszczołami nawet już po naszej wyprowadzce z Japonii. Myślę, że jedyne, od czego bym stronił, to praca z gatunkami powstałymi w wyniku krzyżówek z pszczołą afrykańską. Są one z reguły znacznie bardziej agresywne i niebezpieczne do trzymania w pobliżu osad ludzkich.

Co jest największym wyzwaniem w pracy z pszczołami?

- Ze względu na typ naszych badań wdrażamy w instytucie rozmaite działania, którymi normalni pszczelarze się nie zajmują. Przykładowo, ponieważ musimy kontrolować genetyczne pochodzenie naszych pszczół, przeprowadzamy sztuczne zapłodnienie królowej przy pomocy wybranych trutni. Sam ten zabieg nie jest łatwy, podobnie jak wprowadzanie zapłodnionych królowych do nowych uli. Wprowadzenie matki z jej bagażem obcych feromonów do ula pełnego pszczół pozbawionych królowej i zdenerwowanych tym faktem bywa skomplikowane i często wymaga wielu dalszych czynności, które sprawią, że nowa "przywódczyni" nie zostanie przez swoich "podwładnych" zgładzona.

Jakie cechy charakteru sprawdzają się w pszczelarstwie? Pokora? Empatia? Cierpliwość?

Odpowiem jednym słowem: samokontrola. Musisz być w stanie zachować spokój nawet w pomieszczeniu pełnym wściekłych pszczół, które krążą ci nad głową. Nie możesz jej tracić za każdym razem, gdy poczujesz coś na skórze, a nawet wtedy, gdy pszczołom uda się jakimś sposobem cię użądlić. Musisz umieć wtedy spokojnie się oddalić.

Czego nauczyły cię pszczoły?

- Pokazały mi świat pełen niezwykle zorganizowanych i skomplikowanych zależności. Odkryłem także, że królowa jest nią tylko z nazwy - tak naprawdę to niewolnica bez przerwy składająca jaja. Prawdziwą siłą w ulu są robotnice, i to one podejmują wszystkie decyzje w sposób bliski czemuś w rodzaju demokracji. To one decydują, kiedy i dokąd się wyroić, kiedy produkować nowe trutnie lub wybrać nową przywódczynię (czyli wyhodować nową królową). Niesamowita jest ilość pracy, którą te małe owady wkładają we fruwanie z kwiatka na kwiatek i przynoszenie pokarmu do ula przy jednoczesnym zapylaniu roślin. Bez nich i ich wkładu w zapylanie naszego jedzenia bylibyśmy zdecydowanie w tarapatach. Dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by troszczyć się o te małe skarby i je chronić!

IV. Nie samą odpowiedzialnością człowiek żyje, czyli Miodny Top Wszech czasów Małgosi Minty

Małgosia Minta (fot. Karola w Pixelach)

O subiektywny wybór miodów godnych polecenia, smakowania i wylizywania słoika do ostatniej kropli poprosiliśmy Małgosię Mintę, dziennikarkę i ekspertkę kulinarną, blogerkę, autorkę książki "Dzień dobry. Śniadania z Małgosią Mintą" oraz serii wideo "Minta i Żywiciele", prezentującej producentów jakościowej żywności.

1. Miód mokotowski, Pszczelarium

www.pszczelarium.pl

Bardziej "lokalnego" i "sezonowego" miodu nie mogłam sobie chyba wyśnić. Pszczelarium to firma zajmująca się stawianiem i utrzymywaniem pasiek w centrum miasta, za którą stoją Kamil Baj i Agnieszka Skórska. Dla Kamila pszczelarstwo było na początku hobby, którym zainteresował się dzięki swojemu ojcu. Z czasem pasja stała się pracą i sposobem na życie (a raczej zastąpiła wcześniejsze zatrudnienie). Obecnie pod opieką Pszczelarium jest ponad 100 uli rozlokowanych na warszawskich dachach i w ogrodach, a także pierwsze pasieki na Śląsku i w Trójmieście. Wbrew pozorom pszczoły czują się w miastach bardzo dobrze: jest tu nieco cieplej niż na wsi, jest sporo pożytków i nie grożą im opryski chemiczne. A nietypowa, miejska roślinność pozwala pozyskiwać miody o ciekawych smakach, np. kasztanowy czy wierzbowy. Ja najbardziej lubię Miód Mokotowski, np. wiosenny wielokwiat oraz warszawskie miody kasztanowe.

2. Miód chabrowy od Kulmy , Pasieka Jan Kulma

Miody od Kulmy odkryłam podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Dobrego Smaku w Poznaniu. I choćby ze względu na sentyment do tego jednego odkrycia (a było ich jeszcze kilka) lubię wracać na tę imprezę. Za ladą niewielkiego straganiku stał wtedy Andrzej albo Tomek, jeden z wnuków Jana Kulmy, ciągle aktywnie pracującego założyciela pasieki, która obecnie liczy ok. 300 uli. Przygoda Pana Jana z miodnymi owadami trwa ponad 80 lat - swoją pierwszą rodzinę pszczelą otrzymał pod opiekę jeszcze w podstawówce, a potem, w dorosłości, postanowił z bartnictwa uczynić swój sposób na życie. Miodowego bakcyla złapali wnukowie, którzy dzisiaj pomagają przy ulach, zbiorach miodu oraz jego dystrybucji. Ule Kulmów stoją w malowniczej Dolinie Cybiny, w ekologicznie czystym obszarze należącym do systemu Natura 2000. Właściciele pasieki szczycą się krótką drogą "z pasieki do słoika" - miód jest zwykle wybierany i konfekcjonowany tego samego dnia i niepoddawany żadnej obróbce, dzięki czemu zachowuje maksimum wartości odżywczych. Moim ulubionym miodem Kulmów jest chabrowy, ale oni sami szczególnie polecają wielokwiatowy, w którym jest i głóg, i czeremcha, i dzika róża, i kruszyna. I co tam akurat zakwitnie.

 

3. Miód spadziowy, Pasieka pod Łosiem

Niewielka pasieka prowadzona od ponad 10 lat przez rodzinę Piotrowiczów. Pszczelarstwem zainteresował się ojciec, Marian Piotrowicz, teraz w prowadzeniu gospodarstwa pomagają mu jego córki. Licząca ponad 150 uli pasieka znajduje się w otulinie Puszczy Kampinoskiej, na terenach niezmienionych przez działalność człowieka. Ze względu na bogactwo pożytków dostarcza przeróżnych miodów, choć moimi ulubieńcami są miody leśne i spadziowe.

4. Miód leśny, Miody Warmii i Mazur - Bractwo Pasieczników Wędrownych

To licząca około 180 rodzin pszczelich wędrowna pasieka, podróżująca po terenach Warmii i Mazur w poszukiwaniu najdogodniejszych pożytków. "Mobilność" pasieki sprawia, że pszczoły dostarczają najróżniejszych miodów, od jasnego, niemal białego miodu rzepakowego, po ciemny, wytrawny w smaku miód gryczany. Pierwszy raz z tymi miodami zetknęłam się podczas jednego z wypadów na ukochaną Warmię, moje serce zdobył w szczególności miód leśny (choć polecam też malinowy i lipowy).

5. Krem pszczeli, Cherry Tree

Cherry Tree to rodzinne gospodarstwo sadownicze, specjalizujące się w produkcji wysokiej jakości wiśni oraz prostych przetworów: najlepszych suszonych wiśni, głębokich w smaku soków i esencjonalnych konfitur. Ja jednak szczególną chrapkę mam na poboczny produkt gospodarstwa Muzyków: krem pszczeli. To miks, który tworzy pierzgę: mieszankę mleczka pszczelego, pyłku kwiatowego oraz miodu, który swą konsystencją przypomina - jakkolwiek nie jest to zbyt smakoszowskie porównanie - nutellę, a w smaku (a już na pewno pod względem wartości odżywczych) bije ją na głowę. Krem powstaje na bazie surowców z zaprzyjaźnionej wędrownej pasieki, odwiedzającej wiśniowe sady. Mój ulubiony to ten przyrządzony z miodu wiśniowego lub gryczanego.

 

I na koniec uwaga:

Znajomy bartnik, Jan Kulma, człowiek, który z wzajemnością darzy pszczoły miłością i szacunkiem, powiedział mi kiedyś: "najlepszy miód to taki, który jest z okolicy". Dlatego warto rozejrzeć się za okolicznymi pasiekami. Próbujcie, smakujcie, podpytujcie. A jeśli natraficie na coś ciekawego, piszcie na adres: malgorzata.minta@agora.pl.

Każdy nowy miodny namiar mile widziany!

Tylko działając razem, możemy pomóc pszczołom. Dlatego już po raz siódmy dzięki akcji Adoptuj Pszczołę wspólnie z Greenpeacem i tysiącami naszych czytelników wspólnie dbamy o to, by pszczołom w Polsce żyło się coraz lepiej. Twórz z nami kraj wolny od toksycznych pestycydów, pełen rozbzyczanych sadów i łąk, w którym skutki negatywnych dla przyrody i ludzi zmian klimatycznych są okiełznane. TUTAJ MOŻESZ ADOPTOWAĆ PSZCZOŁY! >>

Agata Michalak. Dziennikarka, redaktorka, z wykształcenia kulturoznawczyni, pisze o przyjemności płynących z kultury (i) jedzenia. Współtworzyła i prowadziła magazyn kulturalno-kulinarny "Kukbuk", szefowała miesięcznikowi "Aktivist", pisała do berlińskiego dwutygodnika "Zitty", "Wysokich Obcasów" i "Exklusiva". Prowadziła autorską audycję w Radiu Roxy i bloga o ekodizajnie. Ciekawi ją życie wielkich miast. Autorka książki "O dobrym jedzeniu. Opowieści z pola, ogrodu i lasu", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.