artykuły
Heinz Reinefarth i uciekinierzy z niszczonej przez niego warszawskiej Woli (fot. Bundesarchiv/Wikimedia Commons/public domain/mat. wyd. Świat Książki))
Heinz Reinefarth i uciekinierzy z niszczonej przez niego warszawskiej Woli (fot. Bundesarchiv/Wikimedia Commons/public domain/mat. wyd. Świat Książki))

We wczesnych godzinach rannych 5 sierpnia 1944 roku [Heinz] Reinefarth w domu we Włochach, położonych około pięciu kilometrów na zachód od Warszawy, omówił zadania bojowe z dowódcami zespołów operacyjnych, które zdążyły do tego czasu przybyć na miejsce.

Nie ulega wątpliwości, że wyłożył swoim podkomendnym, iż mają do czynienia z zaciekle walczącym wrogiem, który po części nosi niemieckie mundury i dopuścił się okrucieństw na niemieckich żołnierzach. Należy się spieszyć i działać bezwzględnie. Czy wydał rozkaz wymordowania ludności zgodny z intencją Himmlera - tego większość wówczas obecnych nie chciała sobie później przypomnieć.

Tym bardziej zdumiewająca i donioślejsza jest wypowiedź komendanta Batalionu Policji "Peterburs": oficer żandarmerii Friedrich Peterburs - w 1944 roku już 55-letni, kilka dni po tej odprawie zwolniony na własną prośbę z funkcji dowódcy - krótko przed śmiercią (zmarł w 1962 roku) złożył w charakterze świadka zeznanie przed prokuratorem we Flensburgu.

Heinz Reinefarth oraz 3 Pułk Kozaków płk. Jakuba Bondarenki w okolicach ul. Wolskiej (fot. NN/Wikimedia Commons/public domain)

Najwyraźniej pragnąc uporządkować wszystkie sprawy, zeznał, że Reinefarth zagroził, iż "dowódcy jednostek, którzy nie zdobędą się na właściwą energię, zostaną za tchórzostwo postawieni przed sądem wojennym". A dalej, że "wszystkich, którzy się pokażą na trasie przemarszu, należy traktować jak uczestników powstania". Na pytanie prokuratora, co to ma oznaczać, Peterburs odrzekł, że odpowiedź przychodzi mu z trudem:

Bo nie chciałbym przez nieprawidłowe sformułowanie niesłusznie kogoś obciążyć, ponieważ wiem, że pamięć może mnie tu zawodzić. Ale miałem poczucie, że w praktyce chyba tak właśnie miało to zostać zrozumiane - że po prostu wszyscy powstańcy mają być zabijani. Jeśli jestem pytany, czy łącznie z cywilami, to mogę powiedzieć tylko tyle, że przecież w praktyce powstańcy to byli sami cywile. Miałem poczucie, jakby po prostu nikogo nie chciano oszczędzić .

To, co się po tej odprawie faktycznie rozgrywało na Woli i Ochocie, opisywano już wielokrotnie. Wprowadzone do walki niemieckie siły zbrojne już w poprzednich dniach dopuściły się wielu zbrodni wojennych (nie tylko licznych egzekucji schwytanych żołnierzy Armii Krajowej i osób cywilnych - w kilku wypadkach zmuszano nawet cywilów, by służąc za żywe tarcze szli przed nacierającymi niemieckimi czołgami), ale 5 sierpnia, a w nieco mniejszej skali nawet jeszcze w następnych dniach, rozmiary zbrodni osiągnęły nowy pułap. Na Woli oddziały Reinefartha, wypełniając dosłownie rozkaz Himmlera, mordowały wszystkich, którzy im się nawinęli pod lufę: małe dzieci, kobiety, starcy tak samo ginęli w masowych egzekucjach, jak całe załogi szpitali wraz z pacjentami czy księża, którzy razem z wiernymi chowali się w kościołach. Z reguły siłą wypędzano ludzi z piwnic, prowadzono na improwizowane miejsca egzekucji i tam w większych grupach mordowano. Jednocześnie podpalano zdobyte budynki. Na Ochocie, położonej na południe od Woli, mordowanie przebiegało mniej systematycznie, za to tym bardziej szalało tam żołdactwo Kamińskiego, rabując i gwałcąc.

Rozmowa telefoniczna między Reinefarthem a [generałem Nikolausem von] Vormannem późnym wieczorem tamtego dnia, zachowana w postaci brulionowych zapisków prowadzącego dziennik bojowy 9. Armii, nie w pełni dokumentuje piekło na Woli i Ochocie, wyraźnie jednak wskazuje na postawę Reinefartha. Zapiski te, na początku lat sześćdziesiątych odnalezione w tomach załącznikowych do dziennika działań bojowych, stały się kluczowym dokumentem dla prawników, a ponadto publicystyczną sensacją:

Vormann: Sytuacja? Reinefarth: Powoli... Co mam robić z cywilami? Mam mniej amunicji niż jeńców. V.: Propozycja, obwieścić: wszyscy wychodzą z Warszawy (użyć propagandy). Warszawa będzie zniszczona. Bach [-Zelewski] ma przecież zadanie? R.: Tak. V.: Führer mi powiedział, że milion ludzi może mu się jeszcze przydać. R.: Straty własne: 6 zabitych, 24 ciężko-, 12 lekko[rannych]. V.: Nieprzyjaciela? R.: Razem z rozstrzelanymi ponad 10 000. (...)

SS-Gruppenführer Heinz Reinefarth (w środku) podczas rzezi Woli (fot. Guterman/Bundesarchiv/Wikimedia Commons/public domain)

1945, koniec wojny. Polskie władze żądają od Brytyjczyków i Amerykanów ekstradycji Reinefartha. Alianci stwierdzają jednak, że może im się on przydać jako świadek w procesach norymberskich. Odmawiają. Reinefarth trafia wprawdzie do aresztu pod zarzutem zbrodni wojennych, ale hamburski sąd zwalnia go - z braku dowodów. Reinefarth szybko wraca do życia publicznego - w latach 1951-1967 jest burmistrzem miasta Westerland, w latach 1958-1967 posłem do landtagu w Szlezwiku-Holsztynie. PRL wielokrotnie wzywała do ekstradycji nazisty, jednak bez skutku. Także niemiecki wymiar sprawiedliwości po długim śledztwie chciał zaniechać jego ścigania. A autor "Sprawy Reinefartha" Philipp Marti tak opisuje działania zachodnioniemieckich organów prawa:

Zaniechania ścigania Reinefartha nie można jednak wyjaśnić, opisując jedynie dynamikę przebiegu procesu prawniczego przepracowywania. Decydujące znaczenie miało wiele innych czynników, z jednej strony należących do dziedziny formalnoprawnych wytycznych, z drugiej jednak mogących wypływać także z emocjonalnej wykładni urzędników prowadzących dochodzenie. Opierając się na obowiązującym kodeksie postępowania karnego, flensburscy prawnicy zastosowali schematyczne postępowanie dowodowe, które w żaden sposób nie sprostało skali i charakterystyce wielkiej zbrodni opartej na podziale pracy i rozczłonkowało masowe mordy i ich zarządzenie na dużą liczbę pojedynczych elementów, samych w sobie trudnych do udowodnienia i definiowanych według kryterium czasu i oddziałów wojskowych.

Z kolei poszlaki w wypadku każdego z tych elementów mogły być interpretowane tak lub inaczej, ponieważ nieunikniona praca interpretacyjna nie jest sterowana paragrafami, lecz podlega wyłącznie danym urzędnikom wymiaru sprawiedliwości. Ocena tego wspartego przez takie postępowanie, bardzo jednostronnego, by nie powiedzieć tendencyjnego odczytania posiadanego materiału dowodowego generalnie jako pośredniej konsekwencji politycznych uprzedzeń prokuratorów i sędziów, byłaby jednak zbyt powierzchowna. (...)

Osoby podejmujące decyzje nie miały za sobą narodowosocjalistycznej przeszłości, która by na nich ciążyła, ponieważ przeważnie były na to za młode. Ze swojej młodości i wczesnej dorosłości wyniosły neutralne spojrzenie na wojnę jako taką. Z tej perspektywy zbrodnie wojenne, a tym bardziej udział Wehrmachtu i w tym kontekście militarnej rozprawy z bojownikami ruchu oporu, w przeciwieństwie do nazistowskich zbrodni uważanych za typowe, były bardzo trudne do powiązania z definicją morderstwa zawartą w kodeksie prawa karnego. Równie wielkie znaczenie miało jednak to, że podświadome tendencje do relatywizowania wspierali ze wszystkich sił zarówno Reinefarth, jak i przesłuchiwani niemieccy świadkowie.

Heinz Reinefarth przyjmuje milionowego przesiedleńca do "Kraju Warty" (czyli okupowanej Polski) Fot. Hoffmann/Bundesarichv/Wikimedia Commons

W efekcie Reinefarth żył przez wiele lat w RFN jako szanowany obywatel. Do czasu. Był już praktycznie na emeryturze, chciał wrócić do zawodu prawnika. W styczniu 1968 został przywrócony do zawodu adwokata. Wnioskował też o przywrócenie do zawodu notariusza. I tu mu się nie udało. Oto kolejny fragment książki Martiego, decyzja Senatu ds. notarialnych i administracyjnych landu Szlezwik-Holsztyn:

"Uzasadnienie [Głównej Komisji Denazyfikacyjnej we Flensburgu], jakoby wnioskodawca nie tylko w swoim wojskowym, lecz także w całym swoim politycznym nastawieniu przeciwnym narodowemu socjalizmowi niejednokrotnie ryzykował życie i stanowisko, jest dla Senatu [...] niezrozumiałe. Z niczego taka wrogość do narodowego socjalizmu nie wynika; przeciwnie, wnioskodawca poprzez przyjęcie wysokiego stanowiska jako HSSPF [Höhere SS- und Polizeiführer - Dowódca SS i Policji - przyp. red.] energicznie działał na rzecz reżimu nazistowskiego i jego celów, w szczególności także jego polityki wobec wschodu. Obok z pewnością istniejących pozytywnych stron jego charakteru istnieją zewnętrzne właściwości wnioskodawcy, jakie się uwidoczniają w jego stwierdzonym zachowaniu w życiu publicznym. Mimo że wydarzenia w Kraju Warty są już odległe, to bynajmniej nie poszły w niepamięć.

Właśnie w dzisiejszych czasach rząd federalny się stara, by po krzywdzie, jaką państwo narodowosocjalistyczne wyrządziło Polakom, ułożyć wzajemne stosunki na znośnej płaszczyźnie. Wnioskodawca na bardzo eksponowanym stanowisku był niezwykle uwikłany w ówczesną hierarchię SS i policji na obszarach polskich. Musi osobiście ponosić za to odpowiedzialność z takim skutkiem, że jeszcze dzisiaj w swoim wieku, mimo że w międzyczasie został ponownie dopuszczony do wykonywania zawodu adwokata, powinien być traktowany jako nienadający się do sprawowania urzędu publicznego.

Okładka książki/SS-Gruppenführer Heinz Reinefarth (drugi z prawej) (fot. Wyd. Świat Książki/Gutermann /Bundesarchiv/Wikimedia Commons/CC-BY-SA 3.0)

Heinz Reinefarth zmarł w 1979 r. w rezydencji na wyspie Sylt, nigdy nie ponosząc odpowiedzialności za swoje zbrodnie z czasów wojny. A Philipp Marti konkluduje:

Odrzucenie wniosku Reinefartha o dopuszczenie do wykonywania zawodu notariusza (...), nie wzbudziło już uwagi opinii publicznej. Brak reakcji na tę decyzję nie wynikał przy tym tylko z faktu, że dotyczyła stosunkowo niespektakularnego przedmiotu - negatywne echo na dopuszczenie Reinefartha kilka lat wcześniej do zawodu adwokata pokazuje, że urzędowe decyzje dotyczące jego osoby w dalszym ciągu mogły wzbudzać zainteresowanie, o ile były przydatne do krótkotrwałego ożywienia dawnych medialnych dyskursów oburzenia. To, że ważny i mający nadzwyczajną wagę symboliczną, publicystycznie jednak najwyraźniej nieużyteczny ostatni akt sztuki dydaktycznej z Reinefarthem w roli głównej nie miał już widowni, pasuje więc do obrazu publicznego niemieckiego przezwyciężania przeszłości, które jeśli chodzi o kąt widzenia, głębokość i trwałość, miało przed sobą jeszcze długą drogę.

Książka "Sprawa Reinefahrta" ukazała się nakładem wydawnictwa Świat Książki. Możesz ją kupić w Publio.pl .

Heinz Reinefarth. Od 1932 członek NSDAP, SS-Gruppenführer i Generalleutnant Waffen-SS. Od 5 sierpnia 1944 r. jego oddziały brały udział w walkach na Woli. W ciągu kilku dni wymordowały w masowych egzekucjach ok. 50 tysięcy cywilnych mieszkańców Warszawy. Jedyny generał SS z czasów III Rzeszy, który po wojnie objął urząd polityczny na szczeblu kraju związkowego zachodnich Niemiec. W latach 1951-1967 burmistrz miasta Westerland, w 1958-1967 poseł do landtagu w Szlezwiku-Holsztynie. Nigdy nie poniósł odpowiedzialności karnej za swoje zbrodnie. Dopiero w 2014 r. w Westerlandzie zawisła tablica, na której mieszkańcy miasta napisali m.in.: " Z awstydzeni oddajemy pokłon jego ofiarom ".

Philipp Marti. Ur. w 1979 roku w Solothurnie. Studiował historię, nauki o sporcie i socjologię na Uniwersytecie Berneńskim. W 2013 roku obronił pracę doktorską dotyczącą sprawy Heinza Reinefartha. Obecnie pracuje w Szwajcarii w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Aarau i jako nauczyciel w gimnazjum w Burgdorfie.

r e me de la cr e me