
Ten fragment Gdańska był niedostępny i ukryty za murem przez ponad sto lat. Pod koniec XIX wieku żołnierze stanowili prawie jedną piątą mieszkańców miasta. To dla nich wybudowano także te koszary we Wrzeszczu. Stacjonowały w nich elitarne jednostki: Przyboczne Pułki Huzarów im. Królowej Prus Wiktorii oznaczone numerami 1 i 2. Ich znakiem rozpoznawczym były czarne czapki z trupimi czaszkami. Mówiono o nich Czarni Huzarzy. To były podobno ulubione jednostki samego cesarza Wilhelma II, często tu bywał. Odwiedzał swego przyjaciela - dowódcę huzarów generała Augusta von Mackensena.
1400 chłopa i ponad 1500 koni kosztem prawie 4 milionów marek rozlokowano na pokaźnym obszarze 25 hektarów dawnej wsi Strzyże (dziś dzielnicy Gdańska). Wybudowano dla nich dość typowe budynki z czerwonej cegły. To była architektura na wskroś wojskowa - prosta, pragmatyczna, bez zbędnych ozdobników, choć niepozbawiona uroku. Stajnie, magazyny, ujeżdżalnie, budynki koszarowe i kasyno oficerskie - najbardziej ozdobny i finezyjny budynek w całym zespole.
Dziś niewiele po tym wszystkim zostało. W 1920 roku Gdańsk stał się wolnym miastem, pruscy żołnierze musieli je opuścić. W koszarach na krótko rozgościły się firmy i zakłady produkcyjne. Po 1939 roku stacjonował tu Wehrmacht, po 1945 - Ludowe Wojsko Polskie. Kolejni gospodarze koszar przebudowywali i niszczyli budynki w zależności od bieżących potrzeb. Konserwatorzy zabytków nie mieli tu wstępu, ani nic do gadania. Żołnierze na dobre zaczęli stąd znikać dopiero na początku XXI wieku. Z pustym terenem koszar trzeba było coś zrobić.
To musiał być spory problem - włączyć do miasta wielki obszar, który przez tyle czasu pozostawał od niego odcięty i niezależny. Jednym z warunków przetargu na tę ziemię było zaproponowanie całościowej koncepcji jej zagospodarowania przestrzennego.
I właśnie w tym momencie zaczęły się tutaj dziać rzeczy, które w polskiej rzeczywistości można by uznać za takie, które ocierają się o cud. Oto bowiem deweloper, który kupił teren, zrezygnował z ciasnego zastawienia go mieszkaniowymi bloczkami (a to byłoby najbardziej opłacalne) i podjął trud stworzenia w tej części Wrzeszcza nowej dzielnicy. Dziś, na półmetku całego przedsięwzięcia, można się przyglądać efektom dotychczasowych prac i z pewną dozą nadziei spoglądać w przyszłość.
Pierwsze, co się tu rzuca w oczy, to brak płotów. Cóż prostszego jak przedłużyć po prostu wieloletnią tradycję odcięcia i nowe osiedle zaopatrzyć w gustowny płot i trochę szlabanów. W tym miejscu dałoby się go nawet wytłumaczyć, w końcu koszary zawsze były niedostępne. Tak się jednak nie stało. Dzielnica to dzielnica - otwarta i przyjazna nie tylko dla tych, którzy kupili tu mieszkania, ale także dla tych, którzy z jakichś powodów tu zabłądzili.
Co jednak ważniejsze dla miasta, ta nowa dzielnica - Garnizon - to nie tylko budynki mieszkalne, ale także biurowce, sklepy, kawiarnie, restauracje i cały zespół obiektów przeznaczonych na działalność kulturalną, rozrywkową i kreatywną.
Ta część osiedla robi największe wrażenie. Nazwana została Garnizonem Kultury. Na razie składa się z trzech obiektów. Szkołę tańca zorganizowano w budynku dawnej wojskowej przychodni.
Wojsko Polskie wielokrotnie przebudowywało ten obiekt, niszcząc właściwie wszystkie jego historyczne walory. Nowy inwestor zrezygnował więc z odbudowywania atrapy i zaproponował prostą w formie bryłę, która do pozostałych obiektów w sąsiedztwie nawiązuje powtórzeniem wątku czerwonej cegły. Obok znajduje się już jednak klub i restauracja Stary Maneż. Zabytkowe mury niegdysiejszej ujeżdżalni odrestaurowano tu z pietyzmem i troską. Budynek powiększono jedynie o pokrytą kortenem (skorodowaną blachą) i przeszkloną od frontu dobudówkę.
Korten pojawia się także w trzecim obiekcie tego zespołu, czyli w Esprit Haus. Stary budynek koszarowy został odrestaurowany, a pomiędzy jego skrzydła wciśnięto zgrabnie przeszkloną w parterze, a w wyższych kondygnacjach pokrytą właśnie kortenem kostkę. Tutaj schronienie znalazła przede wszystkim Sztuka Wyboru - przeogromna klubokawiarnia z książkami i wyrobami polskich projektantów. Także tutaj organizowane są wystawy, wernisaże oraz konferencje. Miejsca starczyło także dla niewielkiej restauracji i kilku biur.
Dziedziniec między tymi trzema budynkami jest przestrzenią zieloną i wspólną. Podjęto tu nawet próbę wydobycia na powierzchnię rzeczki Strzyży. Tworzy ona dwa niewielkie baseny, które jednak na razie nieco zarastają zielenią. W zamiarze inwestora rzeczka ma być jednak elementem, który połączy inne budynki tej części założenia. Na działania rewitalizacyjne czekają tu bowiem kolejne obiekty. W jednym z nich ma być urządzony lokalny targ, co do innych nie ma jeszcze ściśle zarysowanych planów. Nie wiadomo też, co znajdzie się w klubie garnizonowym marniejącym na razie we wschodniej części założenia.
Słów kilka poświęcić wypada także mieszkaniowej i biurowej części Garnizonu, zlokalizowanej bardziej na zachód. Ta nie prezentuje się już tak spektakularnie, jak Stary Maneż czy Esprit Haus, ale też nie jest pozbawiona uroku. Budynki nie wyróżniają się swoją formą od typowych obiektów na osiedlach budowanych współcześnie jak Polska długa i szeroka. Dominują rozbite balkonami i loggiami bryły, biel przełamana gdzieniegdzie drewnem albo ceramiczną okładziną.
O wiele lepsze wrażenie robi urbanistyka tej części osiedla. Piesze trakty, pozbawione samochodów, obsadzone są zielenią. To wzdłuż nich, w parterach domów, zlokalizowano sklepy i punkty usługowe. Świetne wrażenie robi też odrestaurowany, zabytkowy domek komendanta. Działa tu cukiernia, obok jest zielony skwerek, jedną z jego pierzei domyka jedyny, finezyjny w kształcie budynek mieszkalny o pochyłych ścianach i grubo rysowanych obramowaniach okiennych.
Pierwsze budynki nowego Garnizonu zostały udostępnione w 2009 roku. Według zapewnień inwestora całe przedsięwzięcie jest właśnie gdzieś w okolicach półmetka. Wiele tu zostało jeszcze do zrobienia, puste, pokryte piachem wygony wkrótce zostaną zamienione w kolejne budowlane place. Całość będzie więc można ocenić po zniknięciu stąd robotników. Ale już teraz to miejsce napawa nadzieją. Można było ten teren zabudować mieszkalnymi klockami, oddać ludziom klucze do mieszkań i zapomnieć o nich. Tutaj podjęto trud przeszczepienia miasta na jałową ziemię. I już choćby tylko za ten trud należą się słowa uznania. Autorem studium i koncepcji zagospodarowania terenu po byłych koszarach gdańskiego Garnizonu we Wrzeszczu jest Marcin Woyciechowski.
Filip Springer. Reporter, fotograf, współpracuje z "Dużym Formatem", "Polityką", "Tygodnikiem Powszechnym". Autor książek reporterskich poświęconych przestrzeni, między innymi "Zaczynu. O Zofii i Oskarze Hansenach" (Karakter) oraz "Wanny z kolumnadą. Reportaży o polskiej przestrzeni" (Czarne), "13 Pięter" (Czarne) i "Księgi zachwytów" (Agora SA). Stypendysta Fundacji Herodot im. Ryszarda Kapuścińskiego.