
Pamiętacie jeszcze, jak wyglądały pierwsze dni założonej przez was firmy internetowykantor.pl?
Łukasz Olek: Jasne! Aby spełnić wymogi prawne związane z prowadzeniem kantoru (mimo że internetowego), musieliśmy wynająć mały lokal. Było to nie więcej niż 20 metrów kwadratowych. Powiesiliśmy na ścianie tablicę z walutami i cenami. Były dwa biurka i my... (śmiech)
Michał Czekalski:
Wszystko działało "na drutach". Musieliśmy przychodzić pół godziny wcześniej do pracy, aby odpalić stary komputer, który służył nam za serwer. Zupełny "greenfield", nie mieliśmy zielonego pojęcia o niczym. Ile ludzie mogą wymieniać pieniędzy w kantorze? 200 euro? 500 złotych? Pewnie mniej więcej tyle, zobaczymy...
Jaka więc była pierwsza transakcja?
Michał:
1840 złotych. To był szał i wielkie szczęście. Zupełnie nie spodziewaliśmy się takiej kwoty na start! Później przyszła refleksja, że gdybyśmy mieli samych klientów, którzy wymienialiby tylko 1000 czy 2000 złotych, to daleko nie zajedziemy.
Pamiętna była dla nas transakcja pana komornika, który przyszedł do nas z walizką pieniędzy. Ze 20 minut tłumaczyliśmy mu, że my nie wymieniamy stacjonarnie gotówki, tylko wirtualnie, przez internet. A również dlatego, że w kasie, na miejscu, mieliśmy po kilka banknotów w obcej walucie. Na pewno nie równowartość tej walizki, z którą przyszedł klient. On natomiast wciąż powtarzał, że podobają mu się nasze kursy i że koniecznie chce wymienić pieniądze u nas. Udało nam się go przekonać do realizacji transakcji online. Później był bardzo zadowolony.
Łukasz: Ta edukacja klientów była i jest ważna. Kluczowe jest zaufanie i spełnienie obietnic dawanych klientom. Ten pan z walizką pieniędzy rzeczywiście wpłacił banknoty do banku, zrobił przelew, ale jednocześnie szybko przybiegł do nas i pilnował, czy aby na pewno jesteśmy uczciwi. (śmiech) Poczuł ulgę, jak zobaczył na swoim koncie wynik transakcji.
Kiedy przyszedł taki moment, że pomyśleliście, że wasz innowacyjny pomysł wymiany walut online się sprawdza? Że to jest sukces?
Łukasz:
Pytanie o to, kiedy jest moment pewności, że biznes ruszył na dobre i że jest sukcesem, ma wiele wymiarów. To nie jest takie zero-jedynkowe. Na pewno pierwszy raz poczułem, że jest okej, kiedy przychody pokryły nam koszty. Tak się stało mniej więcej po roku pracy. Ale pamiętam też taki moment po dziewięciu miesiącach od startu, który dla mnie był krytyczny. Wiedzieliśmy, że wszystko się rozkręca i trzeba będzie zatrudnić pracowników. Ale to znowu rodziło kolejne ryzyko i pewne zmiany, bo trzeba było też poszukać nowego biura, czyli znacznie zwiększyć koszty stałe.
Chyba jak biznes się rozkręca, to jest dobrze? Dlaczego mówisz, że to był krytyczny moment?
Łukasz:
Bo jeśli przychody w kolejnych miesiącach by zwolniły, to mielibyśmy trudności z opłaceniem pensji dla nowych pracowników i czynszu za biuro.
Michał:
Przez pierwsze dwa lata było strasznie ciężko życiowo. Mam na myśli zmęczenie psychiczne, wypompowanie, poświęcenie rodziny. Przydała mi się szkoła z dzieciństwa, bo pracowałem kiedyś u mojego ojca i zostało mi takie myślenie, że pewne sprawy trzeba po prostu zrobić, dokończyć. Trzeba zakasać rękawy, zacisnąć zęby i wykonać zadanie. I szliśmy do przodu.
Z jakimi reakcjami spotykaliście się przy rekrutacji? Ludzie chcieli dołączyć do tego start-upu, rozumieli waszą ideę?
Michał: Nasz pierwszy informatyk przyszedł do nas, rozejrzał się po kantorze i z politowaniem podsumował to, co zobaczył: - Oo, widzę, że zaczynacie w garażu. Jak Steve Jobs . (śmiech) Na pewno w jakiś sposób ujmowaliśmy ludzi, pewnie naszą autentycznością i zaangażowaniem. Zresztą zależało nam, aby wszyscy się u nas dobrze czuli, mieli swobodę, ale też brali na siebie odpowiedzialność. Wszystkie procedury tworzyliśmy ad hoc , więc nie było też u nas żadnej biurokracji. Myślę, że to było fajne miejsce.
Z kim lubicie pracować?
Michał:
Z osobami ultrasamodzielnymi, niezależnymi. Kiedy można prowadzić komunikację, w której padają hasła i cele, a ci ludzie umieją je przełożyć na konkretne działania i rezultaty.
Łukasz:
Jak było nas kilkoro, to chcieliśmy być silnikiem tego całego pojazdu, i to my go napędzaliśmy. Gdy firma się rozrosła i było nas więcej, musieliśmy nauczyć się delegować zadania i przekazywać innym odpowiedzialność za decyzje. Bo jeślibyśmy tego nie zrobili, to zespół zamiast pracować, czekałby na nasze zdanie.
Dziś Currency One to 100 pracowników, 370 tysięcy klientów i ponad 10 miliardów złotych obrotu rocznie. Z czego jesteście najbardziej dumni?
Michał:
Z przeskoku mentalnego. Żyję pod tym względem na coraz fajniejszym poziomie. Jak myślę o perspektywie, jaką miałem pięć czy siedem lat temu, i porównuję z tym, gdzie jestem dziś, jakie mam plany i możliwości realizacji siebie, to widzę ogromny postęp i szalenie mnie to cieszy. Mam tu na myśli swój sposób patrzenia na świat, otwartość. Mnie właściwie nigdzie nigdy nie było wygodnie. Kompletnie nie wiedziałem, gdzie jest ten mój Święty Graal. Moi znajomi na studiach potrafili się określić - ktoś chce być księgową, ktoś maklerem czy doradcą finansowym. A mnie odrzucała wizja zamknięcia się w jakiejś zawodowej specjalizacji. Jedyne, co czułem, to to, że chcę prowadzić biznes. Nie miałem też żadnych wygórowanych ambicji i jak zakładaliśmy internetowykantor.pl, to nie chodziło nam po głowie, aby zatrudniać setki osób i robić międzynarodowy biznes. Nadal nie mam jasnej wizji siebie, ale teraz czuję odpowiednie momentum.
Łukasz, a co budzi twoją dumę?
Łukasz:
Jestem dumny z tego, że się odważyliśmy wystartować z tą firmą. Na początku mieliśmy bardzo dużo znaków zapytania, wiele obaw. I nawet teraz, patrząc wstecz, widzę, że było mnóstwo czułych punktów, które mogły sprawić, że nasz biznes zwinąłby się błyskawicznie. To, co mnie cieszy, to pewnego rodzaju konsekwencja, stawianie małych, ale regularnych kroków.
Czy podobnie jak Michał nie miałeś skrupulatnego planu na siebie?
Łukasz:
Gdy w 2004 roku kończyłem studia informatyczne, zupełnie nie wiedziałem, co dalej. Pewnie dlatego podjąłem decyzję o przedłużeniu edukacji i rozpoczęciu studiów doktoranckich. Czuję dużą potrzebę niezależności i typowa praca informatyka w korporacji nie była dla mnie. Chyba potrzebowałem czasu, żeby dojrzeć do decyzji o własnej firmie i zebrać się na odwagę.
Ciągle słyszę o tym, że nikt nie chce pracować na etacie.
Michał: Etat jest sprzeczny z moim stanem ducha. (śmiech) Aczkolwiek może w mojej podświadomości funkcjonuje takie małomiasteczkowe pojęcie etatu, czyli powtarzalnej pracy "od do". Ludzie na umowach też robią fajne rzeczy.
Od razu wiedzieliście, że chcecie prowadzić razem firmę?
Łukasz:
Jesteśmy kuzynami, wychowywaliśmy się ze sobą i na pewno miałem do Michała dużo zaufania. Chętnie konsultowałem z nim wszystkie swoje pomysły biznesowe. Michał studiował w Akademii Ekonomicznej, więc dobrze czuł tematy związane z zakładaniem i prowadzeniem firmy. A ja świetnie czułem się w programowaniu, tworzeniu systemów informatycznych. I myślę, że Michał miał podobnie, tylko w drugą stronę - potrzebował wsparcia IT. Różnorodność dała siłę.
Zawsze było tak różowo?
Łukasz:
Nie. Nie czuliśmy wielu swoich pierwszych pomysłów.
Na przykład?
Łukasz:
Zaangażowaliśmy się w realizację narzędzia do zarządzania wydatkami osobistymi, które miało być integrowane w systemach transakcyjnych banków. Kilka miesięcy szukaliśmy partnera biznesowego, rozmawialiśmy z bankami, ale nikt nie podejmował dalszych kroków ze względu na to, że zupełnie nie mieliśmy doświadczenia. Temat ucichł i zrezygnowaliśmy z tego projektu.
Michał:
Trzeba przyznać, że równolegle mieliśmy wiele innych swoich zajęć, na przykład tych związanych z uczelnią. Spotykaliśmy się od czasu do czasu, by dyskutować nad różnymi rozwiązaniami. Moment, w którym w pełni zaangażowaliśmy się w biznes, to początek firmy internetowykantor.pl.
Co na tym starcie było najważniejsze?
Michał:
Zaufanie. Jestem pewny, że nie udałoby nam się bez wzajemnego zaufania. Dużo improwizowaliśmy, ale jednocześnie ufaliśmy czasami kompetencji, częściej intuicji drugiej osoby. Dzięki temu mogliśmy w ten projekt się rzucić, w pełni zaangażować - bez wzajemnej kontroli, ale ze wspólną odpowiedzialnością. Mam przekonanie, że nie miałbym szans zrealizowania tego projektu bez Łukasza.
Jakie mieliście cele?
Michał:
Chcieliśmy robić biznes, który będzie po prostu fajny. Czuliśmy Internet, nie chodziło o to, aby otworzyć kolejny warzywniak. Nie kierowaliśmy się chęcią zarobienia fortuny, tylko pragnieniem stworzenia dobrego produktu.
Co dokładnie masz na myśli?
Łukasz:
Chcieliśmy, aby miesiąc nam się finansowo zamykał. Tyle. Tutaj ważniejsze było przyjrzenie się realnemu problemowi, czyli słabym rozwiązaniom na wymianę walut, i udostępnienie rozwiązania, które ten problem rozwiąże.
Michał:
Czy którykolwiek z twoich rozmówców powiedział ci, że zakładał biznes, by zarabiać pieniądze? Tak to nie działa.
Dlaczego?
Michał:
Przez długi czas pieniędzy nie ma, nikt ich nie gwarantuje, a trzeba znaleźć ogromną motywację do działania, by wygrywać. Biznes to gra, a pieniądze to punkty w tej grze. Jeśli myślisz tylko o pieniądzach, a nie o grze, to tracisz focus. Wartość nabywcza pieniądza to efekt uboczny - oczywiście bardzo ważny.
Łukasz:
Dla mnie pieniądze mierzą wartość, jaką dajemy użytkownikom. Każdy użytkownik, który korzysta z naszych usług, woli zapłacić za wymianę walut nam niż komuś innemu. A to dlatego, że dajemy mu wartość dodaną, której nie ma gdzie indziej: lepsze kursy, szybki czas realizacji transakcji, większe zaufanie. W zarabianiu kręci mnie to, że im więcej użytkowników dostrzega wartość w tym, co robimy, i korzysta z tego, tym więcej zarabiamy. Zarabianie dla samego zarabiania jest dla mnie nudne.
Michał:
Prawda jest taka, że mieliśmy na starcie po prostu ogromne szczęście. Przeraźliwe szczęście! Liczba okoliczności, które mogły nas po prostu zmieść z powierzchni ziemi, była ogromna. Jednocześnie jestem pod wrażeniem tego, jak wiele dobrych decyzji podjęliśmy podświadomie, nie mając twardych danych.
Jakie sytuacje mogły was zmieść z powierzchni?
Łukasz:
Przede wszystkim kwestie prawne, bo temat wymiany walut przez Internet pod względem prawnym był skomplikowany.
Michał:
Dzisiaj sytuacja w branży jest już jasna, ale pięć czy sześć lat temu na rynku walut były tylko stacjonarne kantory i banki. Musieliśmy więc podjąć ryzyko w celu stworzenia takiej interpretacji, która da nam możliwość legalnego działania z wymianą walut za pośrednictwem Internetu.
Łukasz:
Ryzyko było ogromne, bo jak próbowaliśmy rozmawiać z prawnikami czy urzędami, nikt nie chciał udzielić jasnej odpowiedzi. Michał wziął więc ustawę, przeczytał ją i postarał się zinterpretować sporne punkty - i zaczęliśmy działać.
A co z inwestycjami? Skąd mieliście pieniądze, aby zbudować firmę?
Michał:
Czasy się zmieniły. Gdyby ktoś teraz usłyszał, ile ten biznes kosztował, to pewnie uznałby, że to śmiesznie małe pieniądze. Natomiast jak na nasze ówczesne możliwości, czyli ludzi bez żadnego zaplecza - inwestycja była bardzo duża.
Jak duża?
Michał:
Kilkadziesiąt tysięcy złotych. A te pieniądze i tak pochodziły z zaskórniaków Łukasza i dwóch kredytów. Ja jednak zwróciłbym uwagę nie tyle na niski poziom kapitału początkowego, ile na naszą niską świadomość biznesową.
Jak niską?
Michał:
Podam przykład naiwności, który świadczy o tym, ile mieliśmy szczęścia. Jako internautę zawsze bardzo mnie denerwowało otrzymywanie newsletterów czy w ogóle reklamy w Internecie. Myślałem sobie, że zrobimy produkt, który będzie po prostu świetny i urośnie dzięki PR-owi i poleceniom. Tak naprawdę zabierając się do biznesu internetowego, nie miałem pojęcia o podstawach: jak dokładnie działa AdWords, co to jest SEO itp.
Łukasz: Ten brak doświadczenia wynikał przede wszystkim z tego, że nie mieliśmy żadnej praktyki w biznesie. Musieliśmy ciągle próbować, sprawdzać i wymyślać. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, myślę sobie, że całe szczęście, że byliśmy niedoświadczeni. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, ile trudności wiąże się z branżą finansową, to pewnie byśmy się przestraszyli. (śmiech)
Jak wasze żony, rodziny zareagowały na te partyzanckie pomysły?
Łukasz:
Nasze żony utrzymywały budżety rodzinne przez blisko rok. Na początku nie było tak kolorowo.
Michał:
Musimy je naprawdę pochwalić, bo nasze żony zakasały rękawy, ale i przemilczały niedogodności. To był trudny czas i dobrze, że jest za nami.
Łukasz:
Trudno było na tamtym etapie dać im pewność, że nasze pomysły zrealizujemy w stu procentach, że się uda, że wszystko będzie świetnie grało.
Jak patrzycie dziś na waszą firmę?
Michał:
Dziś prowadzimy działalność finansową, obracamy miliardami złotych. Jesteśmy pod kontrolą Komisji Nadzoru Finansowego, musieliśmy odpowiednio ułożyć firmę, wprowadzić ład korporacyjny. Bardzo szybko uświadomiliśmy sobie, że organizowanie struktur nie będzie naszą silną stroną, dlatego poszerzyliśmy zarząd i zbudowaliśmy kadrę dyrektorów, wdrożyliśmy procedury. Jednocześnie musimy być elastyczni. Radykalne zmiany pojawiają się bardzo często. Żyjemy w nieustającym ciągu zmian produktowych, celów. Nieustannie pędzimy, jednocześnie jest coraz bardziej profesjonalnie.
Łukasz:
Przy dużym tempie rozwoju, jeśli nie jesteś elastyczny i nie potrafisz się dostosować do sytuacji na rynku, wypadasz z gry. Tempo wymusza więc ciągłe zmiany. Trzeba umieć dobrze zanalizować bieżącą sytuację i podjąć decyzję o zmianie kierunku. Wielu rzeczy się uczymy i widzimy, że podjęliśmy i dobre, i złe decyzje.
Dojrzeliście też do tego, że warto się łączyć z konkurencją.
Michał: To kolejna ciekawa odsłona procesu uczenia się. W 2012 roku odezwał się do nas Walutomat i początkowo zastanawialiśmy się, czemu proponują nam współpracę. Gdzie jest haczyk? Tomkowi [Tomasz Dudziak, współtwórca Allegro - przyp. red.], założycielowi Walutomatu, współpracę z nami zasugerował jego wspólnik, który jest Holendrem. Usiadł z nami wszystkimi przy stole i powiedział tak: - Słuchajcie, to jest takie proste. Jesteście w jednym mieście. Działacie na jednym rynku. Połączcie się i wykorzystajcie synergię. Może być tylko lepiej. Razem będziecie silniejsi.
Od razu się zgodziliście?
Michał: Potrzebowaliśmy czasu na przemyślenia, ale kilka miesięcy później doszło do połączenia. To był naturalny sojusz, na którym wszyscy skorzystali. Jednak początkowo mieliśmy szereg wątpliwości. Bo niby dlaczego konkurencja proponuje nam współpracę? (śmiech) Na pewnym poziomie rozwoju firmy trzeba umieć złapać pewną perspektywę i budować takie relacje.
Którą drogę rekomendujecie: niezależny rozwój biznesu czy szukanie inwestora?
Michał:
To jest bardzo trudne pytanie i nie ma idealnego rozwiązania, a już na pewno takiego, które byłoby uniwersalne. Mieliśmy przez dłuższy czas wąską perspektywę, sami się wszystkiego uczyliśmy i rozwijaliśmy biznes organicznie. Nie mieliśmy silnej potrzeby i przekonania do inwestycji. Dziś uważam, że dobry inwestor czy anioł biznesu to ciekawa opcja, szczególnie dla młodych przedsiębiorców. Choćby dlatego, żeby ustawić pewien sposób myślenia. Podstawą jest jednak zaufanie, wspólna wizja i zrozumienie. Nie warto szukać finansowania za wszelką cenę, bo odbije się to czkawką.
Łukasz:
Celem powinno być jak najszybsze rozwinięcie biznesu. Jeżeli pozyskasz inwestora, który weźmie od ciebie zbyt dużo udziałów na wczesnym etapie, to źle. Jeżeli zwlekasz z pozyskaniem inwestora, a dodatkowe pieniądze pomogłyby ci szybciej się rozwinąć, to też źle. Rozwiązanie jest gdzieś pośrodku. Musisz się nauczyć rozwijać biznes przy użyciu ograniczonych środków, a dodatkowe pozyskiwać dopiero wtedy, kiedy ich naprawdę potrzebujesz. Niektórzy inwestorzy poza pieniędzmi wnoszą jeszcze inne wartości dodane, więc tym bardziej ta decyzja się komplikuje.
Michał:
Opowiem taką historię. Nasza firma działa świetnie, wchodzimy z nowym serwisem do Czech i mamy przed sobą fajną perspektywę rozwoju. Wszystko gra, jesteśmy na fali. Jednego dnia dostajemy maila z informacją, że przyjeżdża do Warszawy duży zagraniczny fundusz venture capital i zapraszają nas na rozmowę. Pojechaliśmy. Po pięciu minutach rozmowy przedstawiciel funduszu zadaje nam pytania, po których czujemy się mali - okazuje się, że zbyt słabo znamy swój własny biznes i mamy wąską perspektywę. To był lewy prosty między oczy, który dał nam inspirację do dalszego pogłębiania strategii i innego spojrzenia na to, co robimy. Myślę, że dobry inwestor może być wartością na każdym etapie rozwoju przedsiębiorstwa.
W nowych technologiach ważne jest, aby biznes był skalowalny. Od czego w ogóle zacząć ekspansję międzynarodową?
Michał:
Od decyzji. Mówienie i myślenie o tym niewiele nas przybliżyło do celu. Dopiero kiedy rozpoczęliśmy ten proces, okazało się, jak wiele szczegółów trzeba dograć. Zajęło nam to kilka miesięcy więcej, niż nam się początkowo wydawało. Ostatecznie okazało się, że to, co zrobiliśmy, było lokalnym optimum i tak naprawdę stało się pierwszym krokiem do budowy skalowalnego biznesu międzynarodowego.
Łukasz:
Dobrze, jeżeli od samego początku istnienia biznesu postawi się sobie za cel ekspansję międzynarodową. Wtedy nawet jeżeli początkowo rozwijamy się lokalnie, to podejmując pewne decyzje, mamy szerszą perspektywę. Unikniemy błędów, które może nie mają znaczenia w skali lokalnej, ale w międzynarodowej perspektywie będą kosztowne w naprawie.
Co to jest lokalne optimum?
Michał:
Początkowo wdrożyliśmy po prostu polski model na rynek czeski i dopasowaliśmy produkt do lokalnego rynku. To, co pasowało idealnie do Czech, nie było łatwe do przeniesienia na kolejne kraje. Nie pozwoliło myśleć o prawdziwym skalowaniu biznesu. Dziś jesteśmy już w fazie unifikacji produktu, procesów, procedur i wszelkiej potrzebnej obudowy - zamiast skupić się na lokalnych niuansach, mamy usługę finansową, którą możemy sprzedawać w 30 krajach jednocześnie.
Łukasz:
Podjęliśmy decyzję o ekspansji i widzimy, które działania są wartościowe, a które nie. Co można scentralizować, czego nie musielibyśmy realizować w Czechach. To ogromne doświadczenie, które daje wiedzę.
Michał:
I to jest to, co charakteryzuje przedsiębiorcę naturszczyka. On działa i szuka sposobów na zmianę tego, co mu przeszkadza. Nie wierzę, żeby optymalny scenariusz zmian można było opracować, leżąc na kanapie, siedząc na szkoleniu czy czytając książkę. W małych biznesach to na pewno nie działa, bo trzeba wstać z miejsca i sprawdzać, doświadczać, próbować nowych rozwiązań.
Jak zareagowaliście na konkurencję, która wyrosła jak grzyby po deszczu?
Michał:
Nie mieliśmy czasu się tym zajmować. Zresztą moim zdaniem w nowych technologiach, czyli na rynkach, które są dynamiczne, szybko się zmieniające, obserwowanie konkurencji niewiele wnosi i może być wręcz stratą czasu. Tu naprawdę sprawdza się zdanie, że "the sky is the limit", i każdy jest w stanie zrobić coś niezwykłego niezależnie od innych.
Łukasz:
Jesteśmy pionierami tego rynku. Widzieliśmy, że po nas pojawiały się kolejne podobne firmy, i z perspektywy czasu uważam, że to dobre zjawisko. Wymiana walut online to nowa kategoria i każdy gracz na rynku pracuje na budowę świadomości całej branży.
Co jest właściwie sekretem waszego sukcesu?
Michał:
Wymieniliśmy już szczęście, ciężką pracę, ukierunkowanie na działanie, otwartość na zmiany, twórczą nieświadomość. Byliśmy młodzi i gniewni, ale doskonale rozumieliśmy jedną rzecz. Wybraliśmy rynek, który był błękitnym oceanem. W naszej kategorii nie było konkurencji. To my kreowaliśmy rynek, ustaliliśmy jego zasady. Internetowykantor.pl na początku był bardzo niedojrzałym produktem, ale był liderem w kategorii, którą sam stworzył.
Łukasz:
Myślę, że dużym czynnikiem naszego sukcesu jest nasz stosunek do klientów. Od samego początku bardzo się staraliśmy, aby wywiązywać się ze wszystkich obietnic, jakie im dawaliśmy. Walczyliśmy o to, żeby transakcje były rozliczane terminowo, po przejrzystym kursie, żeby klient miał dostęp do najwyższej jakości biura obsługi. Pamiętam, jak na samym początku działalności bank spóźnił się z realizacją przelewu i zabrakło nam środków na realizację kilku transakcji frankowych. Wiedzieliśmy, że ludzie, którzy kupują franki, spłacają kredyty i dla nich termin spłaty raty ma kluczowe znaczenie. Zamiast umyć ręce i zrzucić przed klientami odpowiedzialność na bank, poszliśmy do pobliskich kantorów, kupiliśmy te franki w gotówce, drożej niż klienci nam zapłacili, a następnie w oddziale banku wpłaciliśmy te franki bezpośrednio na konta klientów. Mimo że musieliśmy poświęcić czas, energię i dopłacić parę złotych, to nie zawiedliśmy tych kilku klientów.
Rozmowa jest fragmentem książki Joanny Rubin "Twarze polskiego biznesu. Rozmowy 'na kawie'"
Michał Czekalski . Absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, pasjonat e-bzinesu i innowacji. Współzałożyciel firmy internetowykantor.pl. Współzarządzający w Currency One SA (powstała z fuzji internetowykantor.pl i walutomat.pl). W firmie odpowiedzialny za finanse, marketing i dział operacyjny.
Łukasz Olek . Absolwent Politechniki Poznańskiej, pasjonat nowych technologii. Architekt systemu informatycznego obsługującego serwis. Współzałożyciel firmy internetowykantor.pl. Współzarządzający w Currency One SA. W firmie odpowiedzialny za rozwój IT.
Internetowykantor.pl . Uruchomiony w 2010 roku pierwszy w Polsce e-kantor. Dziś funkcjonuje jako Currency One SA (fuzja internetowykantor.pl i walutomat.pl). Firma posiada 50 procent udziałów w rynku. Z jej serwisów korzysta około 370 tysięcy klientów, którzy dokonują wymiany walut na ponad 10 miliardów złotych. Obie platformy są najlepiej ocenianymi e-kantorami według "Gazety Finansowej". Firma jest zdobywcą wielu nagród, w tym zwycięzcą konkursu Ernst&Young na Przedsiębiorcę Roku 2013 w kategorii Nowy Biznes oraz laureatem prestiżowego rankingu Deloitte Technology Fast 50 LE 2014 dla najszybciej rozwijających się technologicznie firm w Europie Środkowej. Twórcy interaktywnykantor.pl zostali uznani przez magazyn "Brief" za jednych z najbardziej kreatywnych Polaków w biznesie.
Joanna Rubin . Pomysłodawczyni i twórczyni portalu www.nakawie.pl , gdzie przeprowadza wywiady z praktykami i strategami biznesu. Autorka właśnie wydanej książki "Twarze polskiego biznesu. Rozmowy 'na kawie'". Jest orędownikiem rozwoju zawodowego, który można przyrównać do podróżowania, zmierzania się ze sobą. Podpisuje się pod słowami Brene Brown: "Wrażliwość nie jest oznaką słabości. To matka kreatywności, innowacji i zmian". Uwielbia wyżły weimarskie.