
Taniec na rurze, napaleni faceci, gołe dziewczyny, mnóstwo alkoholu i jeszcze więcej pieniędzy. To kluby go-go w największym skrócie. Ich królem w Polsce jest Jan Szybawski, twórca sieci Cocomo.
W pogoni za Szybawskim trafiłem do Krakowa. Robiłem reportaż dla telewizji o Cocomo, było ciśnienie, żeby porozmawiać z samym zainteresowanym. Jaśka, jak nazywali go współpracownicy, znaleźliśmy w końcu w kościele w Łagiewnikach. Informator dał cynk - Jasiek w areszcie, gdzie siedział za przekręty finansowe, oglądał zawsze transmisję z łagiewnickiej mszy i przysiągł sobie, że jak wyjdzie, żadnej nie opuści. Brzmiało to idiotycznie, ale się potwierdziło.
Jednak oprócz rozmowy z Jaśkiem chciałem porozmawiać z kimś, kto zna tę branżę od innej strony. Od strony rury rozpiętej w klubie między sufitem a podłogą. Do redakcji zgłaszało się wtedy mnóstwo dziewczyn, którym Jasiek nie zapłacił umówionej kasy, albo po prostu po kilku dniach one stwierdzały, że klub go-go to jednak nie to, co chcą robić w życiu. Nic dziwnego - rotacja była potężna, a w szczytowym momencie na rurach Cocomo wiło się kilkaset dziewczyn. Ale one do powiedzenia za wiele nie miały.
Wybraliśmy się z kolegą reporterem służbowo do klubu. To jedno ze smutniejszych doświadczeń zawodowych w moim życiu. Smutne, zziębnięte (zima, a Szybawski chyba oszczędzał na ogrzewaniu) dziewczyny snuły się na golasa po sali i na sygnał zaczynały ze sobą "kopulować".
Wiedziałem, że cały biznes rozkręciła Monika M. Zaczynali z Szybawskim w obskurnej dyskotece w Nowym Sączu, gdzie zamontowali pierwszą rurę, klub nazywał się Velvet. Z nią nie dało się porozmawiać, ona wciąż świetnie zarabiała dzięki Cocomo. Ale dotarliśmy do dziewczyny, która startowała razem z nią. To była Andżela. Wiadomo, że najlepszą motywacją do rozmowy z dziennikarzem jest chęć zemsty. Nie wiem, za co Andżela wyleciała z Cocomo. Obstawiam alkohol, łamane na naciąganie klientów.
Umówiliśmy się w barze przy Plantach w Krakowie. Była ostrożna. Rozmawiała ze mną przez pre-paida, który zamilkł wkrótce po spotkaniu. Nie wiedziałem, jak wygląda. Zastanawiałem się, jak ją rozpoznam w pełnej knajpie. Niepotrzebnie. Rzucała się w oczy. Mimo że była w dżinsach i zwykłej bluzce. Ciut za mocny makijaż, wyzywające, zawadiackie spojrzenie. Zakrztusiłem się piwem, gdy powiedziała, że ma 23 lata. Wyglądała na co najmniej 10 więcej.
Szybko się rozkręciła, opowiadała bez skrępowania o oszukiwaniu klientów, o głupich szefach i jeszcze głupszych koleżankach. W pewnym momencie, gdzieś tak po 30 minutach rozmowy, zamilkła. - A skąd mam wiedzieć, że nie jest pan od Szybawskiego? - zapytała w końcu. - Teraz to już za późno na takie pytania. Ale mogę pokazać legitymację prasową - odparłem. Chyba nawet BOR nie oglądał jej tak długo i dokładnie jak Andżela. - OK. Wygląda na prawdziwą. To o czym rozmawialiśmy? Robótki ręczne, tak?
Przez półtorej godziny wypiła dwa piwa, wypaliła z dziesięć papierosów. Non stop patrzyła mi w oczy, tylko gdy rozmowa zeszła na poznanego w klubie chłopaka, miałem wrażenie, że traci pewność siebie. - Wiem, że gdybym chciała z nim być na poważnie, musiałabym z tym zerwać, inaczej się nie da - powiedziała niby do mnie, ale chyba bardziej do siebie.
Szymon Jadczak: Jak się zostaje striptizerką?
Andżela:
- Zostałam zwerbowana przez portal społecznościowy, tak wyłapuje się tancerki. Młode dziewczyny, najczęściej ze wsi w okolicach dużych miast.
Ile masz lat?
- 23.
A ile lat przepracowałaś w branży?
- Cztery. Zanim zaczęłam pracować klubie, byłam sklepową w spożywczaku, gdzie miałam 4,95 na godzinę. A na rurze nagle brałam 2 tysiące w tydzień.
Na początku mi mówiono, że nie będę musiała się rozbierać, że tańczy się w bieliźnie. Po tygodniu okazało się, że muszę pokazać na scenie górę, a później, że muszę robić tańce prywatne, czyli rozbierać się do naga. Tylko że wtedy już poczułam pieniądze, trudno było z tym skończyć.
Facet, który mnie wyszukał, powtarzał, że skoro wyglądam jak wyglądam, to przecież nie dostałam tego, żeby trzymać w szafce, tylko powinnam pozwalać klientom na coś więcej oprócz tańców prywatnych i brać za to większą kasę.
Za co?
- Za dodatkowe usługi. Może nie tyle za seks, bo w klubie by to nie przeszło, ale jakieś drobniejsze "robótki ręczne" nie przeszkadzały wcale. To było liczone jako szampan.
Robótka ręczna?
- No... masturbacja.
Jak się przełamałaś?
- Żebym mogła się rozbierać, byłam stale podlewana alkoholem. Na początku miałam codziennie lane jakieś banie wódki, żebym tylko była wesolutka, żebym się nie wstydziła.
Pamiętasz pierwszy taniec rozbierany?
- To był gruby facet koło trzydziestki, który strasznie śmierdział potem. Miałam sześciominutową piosenkę Michaela Jacksona. Nie zapomnę tego chyba nigdy. Podeszłam po tańcu do baru i się rozpłakałam, że nie chcę tego zrobić, to polali mi dwie wódki i powiedzieli, że jestem dzielną dziewczynką i następnym razem będzie lepiej.
Kiedy przestałaś płakać?
- Po pierwszym miesiącu pracy już się przyzwyczaiłam. Ten miesiąc ciągnął się, jakby to był rok.
Jest problem z pracą na trzeźwo, większość tancerek ma duży problem z alkoholem. Przez te cztery lata spotkałam tylko jedną tancerkę, która jest trzeźwa i nie wiem, jak ona to wytrzymuje.
A nie trzeba pić z klientem?
- Na to też mamy swoje sposoby: wylewamy szampana do coolera albo na ziemię...
Ile dni w tygodniu pracujesz?
- Różnie, średnio cztery-pięć dni.
Skoro pięć dni pracujesz, a w pracy ciągle pijesz, to nie jesteś alkoholiczką?
- No tak... To jest chyba największy problem tego zawodu.
A jak reagują szefowie?
- Przez pierwsze pół roku cały czas wmawiano mi, że nigdzie indziej sobie nie poradzę, że jestem skazana na pracę w klubie. Dziewczyny, które nigdzie indziej nie pracowały wcześniej, mogą w to uwierzyć, ja też przez długi czas w to wierzyłam.
Szef chodził za mną, mówił, że jestem zbyt gruba, doprowadzał mnie do takich stanów, że dziennie jadłam 3 plasterki szynki i 3 plasterki sera, żeby tylko schudnąć. Dziewczyny mdlały w pracy, bo praktycznie nie jadły.
Jakie warunki musi mieć dziewczyna, żeby zostać tancerką go-go?
- Po latach w branży uważam, że żadne. Musi po prostu chcieć się rozbierać.
Jacy faceci przychodzą was oglądać?
- Najczęściej zdesperowani albo niedoceniani w domu. Faceci, którzy nie potrafią sobie znaleźć dziewczyny poza takim miejscem, a dzięki nam czują się dowartościowani. My strasznie kłamiemy klientom, że są cudowni, przystojni, że nigdy w życiu takich nie spotkałyśmy.
Oni w to wierzą?
- Tak, wierzą. Uwielbiam podnieść jakiemuś grubasowi z mięśniem piwnym koszulkę i powiedzieć: - Ale za***cie wyglądasz, chodzisz na siłownię? Na co on odpowiada zazwyczaj: - Nie, to moje naturalne.
Oni mówią dużo o sobie?
- Bardzo często są strasznie wylewni. Mówią, gdzie pracują, co robią, ale my mamy straszne dziury w głowie, nam to przelatuje jak przez sito. Często nawet nie pamiętamy imienia tego klienta, chociaż pięć minut temu się przedstawił.
Żonaci też przychodzą?
- Tak, kiedyś klient pokazywał mi w telefonie film z porodu swojej żony...
Co wtedy pomyślałaś?
- Że muszę więcej wypić. Żonaci przychodzą najczęściej, czegoś im brakuje w domu, boją się iść do agencji towarzyskiej, więc przychodzą do nas. Nie potrzebują seksu, tylko tego zainteresowania, które im dajemy. My udajemy, że oni są tacy świetni, że obchodzi nas wszystko, co oni robią, tego im brakuje w codziennym życiu, gdzie jest żona, zajęcia, praca.
Najbardziej zadziwiająca propozycja?
- Klient chciał, żebym nasikała do jego kufla z piwem, a on to wypije. Klienci często lubią, jak dziewczyny ich biją, kopią.
Robicie to?
- Jeśli klient chce, żeby go uderzyć, nie mam z tym problemu.
Możesz mu oddać za te wszystkie upokorzenia?
- Tak.
Klienci bywają agresywni, łamią zasady?
- Bardzo często. Dużo osób nadal postrzega kluby go-go jako agencje. Myślą, że skoro tam idą, płacą za taniec 100 czy 120 zł, to mają prawo do wszystkiego. Chociaż mówi się im, że to tylko taniec, oni myślą, że to przykrywka. Kiedy im się odmówi, zaczynają być agresywni.
Jedna z moich koleżanek tańczyła, a facet wyciągnął broń. Zaczął do niej mierzyć. Ona nie miała możliwości odwrotu, żadnej ochrony, więc... To jest minus naszej pracy. Mnie jedynie klient wykręcał ręce, miałam siniaki na nadgarstkach.
A jak się naciąga klientów?
- Na przykład przez opijanie. Wlewam do szampana kieliszek wódki bądź wody utlenionej, która w połączeniu z alkoholem ścina z nóg.
Wody utlenionej?
- Tak, takiej zwykłej, kupionej w aptece. Ścina gościa, tak jakby dużo wypił: mało kojarzy, jest zaspany. Większość tancerek chodzi z torebeczkami, w nich noszą często właśnie buteleczkę wody utlenionej.
Ile może zarobić tancerka?
- Jak pracowałam we Wrocławiu, za cztery dni pracy brałam 6 tysięcy.
Rozumiem, że to uzależnia.
- Strasznie, próbowałam już parę razy z tym zerwać, ale jest ciężko. Znam tancerki, które tańczą już po 10 lat. Rzucają to na moment, a potem znów do tego wracają.
Ale chyba jest jakaś granica, że dziewczyna przestaje dobrze wyglądać i wypada z branży?
- W Krakowie tańczy kobieta, która ma 52 lata. Nie wygląda dobrze, nigdy nie wyglądała, ale pracuje, jest wyrywana przez Angoli, więc jest gwiazdą tego klubu, na jego stronie są jej zdjęcia w stroju czarownicy.
A kiedy dziewczyny odchodzą?
- Najczęściej jak mają coś w zamian. Więc albo znajdą faceta, który jest w stanie je utrzymywać i wziąć pod skrzydło, albo otwierają coś swojego. Nie spotkałam się z tym, żeby dziewczyna odeszła ot tak, bo chciała z tym skończyć.
Na co wydajecie zarobione w klubach pieniądze?
- Większość dziewczyn jeździ po świecie, wydaje te pieniądze na jakieś wycieczki, na szkołę, bardzo dużo studentek pracuje w tym zawodzie. Druga rzecz to operacje plastyczne, część dziewczyn jest "zrobiona" od A do Z, nie ma w nich nic naturalnego.
Jak po tych czterech latach w klubach go-go odnosisz się do facetów?
- Nie potrafię patrzeć normalnie na mężczyzn, w pracy traktujemy wszystkich tylko i wyłącznie jak frajerów do wydojenia.
Kiedy byłam gdzieś poza pracą, to ktokolwiek do mnie powiedział "cześć", ja już mówiłam: - Nie, odejdź, k***a, nie chce w ogóle z tobą rozmawiać! Wydawało mi się, że faceci widzą we mnie tylko ciało, nic poza tym.
Można mieć normalny związek, pracując w klubie go-go?
- Mój obecny facet był moim stałym klientem. Jesteśmy ze sobą 2 lata. Przeszkadza mu to, co robię, ale na razie wie, że nie mam innego wyboru, muszę to robić, żeby utrzymać siebie i moją mamę.
Twój facet zakochał się w tobie w trakcie tańca?
- Nigdy nie byłam z nim na tańcu prywatnym, przez pół roku przychodził, jedynie piliśmy drinki.
Co się stało, że mu uwierzyłaś, że ma szczere zamiary?
- Tu bardziej niż cokolwiek innego podziałał jego wygląd.
Czyli faceci, którzy świetnie wyglądają też przychodzą do takich miejsc?
- Też mnie to zdziwiło.
A twoja rodzina ma problem z twoją pracą?
- Teraz już nie, moja mama bardzo dobrze wie, co robię, moje siostry też. Na początku źle to przyjęły, ale znają mnie, wiedzą, że nie zrobię nic, przez co nie mogłabym spojrzeć w lustro.
Czym je przekonałaś?
- Mamie pokazywałam filmy z klubu: jak to wygląda, jak tańczę. Na początku nie mówiłam jej, że się rozbieram, później mi się wymsknęło, że coś tam ściągam. Teraz już mama widziała moje sesje w klubach, filmy reklamowe i stwierdziła, że to w sumie nic złego, nikt mnie nie dotyka, nie puszczam się, nie okradam klientów, nie robię nic niezgodnego z prawem.
Jaki masz plan wyjścia?
- Na razie żadnego. Przez jakiś czas miałam swoją firmę, ale wróciłam do tańca. Ja już jestem tym przeżarta. Uważam to za swoją największą życiową pomyłkę.
Szymon Jadczak . Producent w TVN Turbo, wcześniej był reporterem w TVN, w programie Uwaga! (w tym czasie dostał m.in. Grand Pressa, nagrodę w konkursie NBP im. W. Grabskiego i nagrodę Dziennikarza Małopolski). Pracował też w "Gazecie Wyborczej" oraz Interii. Pisywał do miesięcznika "Lampa". Zajmował się aferami, służbami, ale i kulturą. Autor haseł poświęconych hiphopowi w "Tekstyliach bis. Słowniku młodej kultury". Pochodzi z Radomia i jest z tego dumny.