
Lata 60. Brytyjska gospodarka łapie oddech po zadyszce z ostatniej dekady. Blizny po wojnie zdążyły już się zagoić. Młodzi nie chcą rozpamiętywać, chcą w coś uwierzyć. Żyć, tańczyć. Londyn zaczyna swingować. Jest rok 1964. Na klubowych scenach trwa zbiorowa ekstaza. Zespół The Beatles zawładnął sercami wyspiarzy. Właśnie wyrusza na podbój Ameryki. Za oceanem już nucą "Blowin'in the Wind" - protest song Boba Dylana. Coś wisi w powietrzu. Zanim na dobre zbudzą się pacyfiści i dzieci kwiaty, młodzi śnią jeszcze swoje "Golden Dreams". Ekrany kin właśnie podbija "Goldfinger" - trzeci film o najsłynniejszym agencie świata. Kobiety fantazjują o Jamesie Bondzie, a on (Sean Connery) o zniewalającej blondynce (Shirley Eaton). - Kim pani jest? - pyta. - Nazywam się Pussy Galore - odpowiada seksowna pilotka. - Chyba śnię... - wzdycha 007.
Tymczasem w londyńskiej spółce stowarzyszonej z włoską firmą Pirelli dyrektor artystyczny Derek Forsyth śni o oponach w stylu glamour. Szaleniec? Raczej innowator. To człowiek, który zrewolucjonizuje myślenie o marketingu i przeobrazi firmę Pirelli z przeciętnego producenta opon w markę kojarzoną z wyrafinowanym pięknem.
Wszystko, co muszę zrobić
Na swój innowacyjny pomysł Forsyth wpadnie w 1962 r. Tym samym, w którym w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach umiera amerykański symbol seksu - Marilyn Monroe. Świat wciąż ją kocha. Ale i zna wiele jej tajemnic. Także i tę, że zanim stała się ikoną Ameryki, w 1949 r. - jeszcze jako Norma Jean Baker - postanowiła wydostać się z długów, przyjmując propozycję pozowania w negliżu do kalendarza. Sukces publikacji był oszołamiający. Blondynka o ponętnych kształtach stała się sławna. Producent sprzedał kalendarz w ośmiomilionowym nakładzie. Ludzie marzyli, by go mieć.
A Derek Forsyth marzy, by zrobić kalendarz o podobnej sile rażenia. Kalendarz, który zmieni oblicze firmy Pirelli. Chce sfotografować gumowy produkt tak jak towar luksusowy. To znaczy zamiast produktu będą piękne kobiety, wysmakowane zdjęcia i logo producenta. Kalendarze Pirelli mają odmienić życie mechaników i sprzedawców części samochodowych. A przede wszystkim wizerunek marki. Mają zawisnąć nie jak zwykłe kalendarze w kanciapach czy toaletach, lecz w witrynach sklepów i zakładów. Po to, by zachwycać, kusić i przyciągać męskie spojrzenia.
O zrobienie sesji prosi fotografa Terence'a Donovana. Ma on uwiecznić dwanaście regionów, do których Pirelli eksportuje swoje produkty. Modelki zostają ulokowane na gokartach, skuterach i maszynach, ale próba kończy się fiaskiem. Brakuje luksusowej aury, artystycznego konceptu. Derek Forsyth jednak nie odpuszcza.
W kilka miesięcy później zatrudnia Roberta Freemana - fotografa, który zdążył już zasłynąć z portretowania Beatlesów. Sesja odbywa się na Majorce. Bo z Londynu blisko do Barcelony, a z Barcelony pływa tani prom do portu w Palma de Mallorca. Plaża, słońce, seksowne dziewczyny. Jest rok 1964. Zdjęcia są świetne. Kalendarz robi wrażenie. Ale pojawia się mały problem. Nikt go nie chce. Nikt się nim nie interesuje. Dział strategii firmy - wykorzystując fakt, że pracują z fotografem Beatlesów - postanawia wysłać kalendarz jako gadżet czterem najsłynniejszym chłopakom z Liverpoolu, a zaraz potem kolejnym gwiazdom. Chwyta. Wystarczyło, że o kalendarzu wspomnieli gdzieś Beatlesi. Kalendarz Pirelli z firmowego gadżetu szybko przeistacza się w limitowaną publikację.
W 1965 roku Diana Vreeland, naczelna amerykańskiego "Vogue'a", nazywa Londyn "najbardziej swingującym miastem na świecie". A londyński oddział Pirelli wydaje drugą edycję kalendarza. Sesja odbywa się na południu Francji. Dziewczyny, jakby tknięte duchem swingującej wolności, pozują w hedonistycznych pozach na plaży. Kalendarz, tak jak sfotografowane w nim modelki, staje się obiektem pożądania. Dostępnym tylko dla wybrańców. Nie jest na sprzedaż. To podarunek, który trafia jedynie do ściśle wyselekcjonowanego grona osób.
Czy chcesz poznać sekret?
Schyłek lat 60. Fani rocka nucą "Lucy in the Sky with Diamonds" Beatlesów. Na ulicach królują minispódniczki. Feministki walczą o prawa kobiet. Pacyfiści protestują przeciwko wojnie w Wietnamie. A twórcy kalendarza Pirelli robią kolejne edycje. Tropią trendy. Wiedzą, że nie wystarczy, by kalendarz pięknie wyglądał. Musi jeszcze być na czasie. Brytyjski fotograf Harry Peccinotti, wybrany do zrobienia zdjęć w roku 1968, inspiruje się między innymi utworami poety generacji bitników - Allena Ginsberga. Buntownika i anarchisty, którego twórczość przesycały idee rewolucji seksualnej, sprzeciw wobec konwenansów. Zdjęcia powstają w Tunezji. Rok później w kadrach tego samego fotografa czuć już ideę be hip - żyj na bieżąco, dniem dzisiejszym. Duch hipisowskiego ruchu i przyświecające mu hasła: Zakazuje się zakazywać, Nie wierzcie nikomu - daje się uchwycić w swawolnych pozach modelek fotografowanych na plażach Kalifornii.
Podczas gdy Londyn swinguje, amerykańscy hipisi propagują wolną miłość, a następczynie Brigitte Bardot paradują w bikini po Lazurowym Wybrzeżu, we Włoszech w zakresie moralności interweniuje Watykan. Pruderyjna klasa średnia, która nie tak dawno protestowała na ulicach Mediolanu przeciwko "La Dolce Vita" Felliniego, wyuzdanie kalendarza Pirelli uznaje za niegodne. Włoskie media nie chcą o nim wspominać. Za to w Londynie "The Sun" zamieszcza obszerną relację z premiery kalendarza, która odbyła się w hotelu Carlton. Niebawem rozgłos publikacji Pirelli sięgnie stron "The Financial Times" . A archiwalne wydania zaczną osiągać niebotyczne ceny na aukcjach. W 1971 roku słynny kalendarz (określany jako "The Cal"?) otrzymują ministrowie brytyjskiego rządu i rodzina królewska.
Wszystko musi odejść
Rok 1972 to rewolucja w kalendarzu Pirelli. Dyrektor artystyczny, najwyraźniej zainspirowany aktywnością ruchów feministycznych, zatrudnia do kolejnej edycji pierwszą kobietę fotografa. To trzydziestoletnia Sarah Moon. Francuzka, dotychczas znana jako Marielle Hadengue, zaledwie dwa lata wcześniej skończyła karierę modelki, obrała księżycowy pseudonim i ruszyła rozwijać fotograficzną pasję. Świetnie zna atmosferę swingującego Londynu lat 60. Współpracowała z Barbarą Hulanicki, założycielką słynnej marki odzieżowej Biba, w której sklepie bywały gwiazdy tej miary, co Brigitte Bardot, Mick Jagger, Marianne Faithfull czy Frank Sinatra. Sarah Moon fotografuje modelki w paryskiej willi, w przyćmionym świetle. Ubiera je w długie suknie. I jako pierwsza w historii kalendarza Pirelli łamie tabu. Odsłania im piersi.
Rok później Brian Duffy w Londynie robi bardzo ekspresyjną sesję, mocno kontrastującą z oniryczną poetyką Sarah Moon. Pirelli znów oszołamia. Dla marki pracują najlepsi fotografowie. Kalendarz chwyta impulsy ze współczesnej kultury i wyznacza trendy. Urasta do rangi symbolu. Coraz odważniejszy, coraz bardziej wyrafinowany - jednych zachwyca, innych gorszy. Ekscytuje wszystkich.
Lato 1973 roku. W oddziale Pirelli spodziewają się wzburzenia publiki, zazdrości, naśladownictwa w branży. Tylko nie tego, że kalendarz musi umrzeć. Nie, nie z powodu zgorszenia "moralistów", ale przez wojnę zwaśnionych narodów. Uderzenie następuje w październiku, w żydowskie święto Jom Kippur. Połączone siły Egiptu i Syrii atakują półwysep Synaj i Wzgórza Golan. W konflikt na Bliskim Wschodzie włącza się ZSRR. W odpowiedzi na to prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon podejmuje decyzję o udzieleniu pomocy zbrojnej Izraelowi, w skutek czego kraje arabskie ogłaszają embargo na dostawy ropy naftowej dla państw Zachodu. Zaczyna się kryzys naftowy, który wpływa negatywnie na rynek motoryzacyjny. Firma Pirelli odczuwa to boleśnie. Zapada decyzja o cięciu wydatków. Luksusowy, ale i kosztowny w produkcji kalendarz wydaje się największym z nich.
27 marca 1974 Pirelli ogłasza śmierć kalendarza. Koneserzy piękna są rozczarowani. Media lamentują. "The Sun" rozpisuje się, że Pirelli wyrzuciło na bruk najlepsze dekoracje ścienne, i zamieszcza fotkę sprawcy, czyli dyrektora londyńskiego oddziału firmy. "Daily Mirror" robi rozkładówkę o historii kalendarza. W kolorowych magazynach pojawiają się publikacje o tym, jak utrzymywał się on na fali zmieniających się trendów w sztuce i fotografii. Jak szybko zyskał status najbardziej pożądanego podarunku noworocznego. Na aukcjach szybują ceny starych roczników. W niespełna rok później wychodzi antologia prezentująca dziesięć najlepszych lat w historii Pirelli. Wstęp do niej pisze brytyjski aktor, zdobywca Oscara David Niven - niezapomniany złodziejaszek klejnotów w serii o Różowej Panterze. W swoim epitafium dla kalendarza opowiada, jak ukształtował on w ciągu dekady marzenia męskiej populacji. Jak je budził i przeobrażał.
Kiedy świat wokół się wali, rób to, co potrafisz najlepiej
Świat się zmienia. W muzyce rządzi już punk rock. Wielbiciele Beatlesów obwiniają Yoko Ono o rozpad zespołu. Lennon narkotyzuje się, zamiast tworzyć. W roku 1980 słynny eks-Beatles ginie postrzelony na Manhattanie. Tymczasem Londyn wrze. Kultura klubowa przenika się z postpunkową wyobraźnią projektantów mody. Jeden z najbardziej ekscentrycznych duetów lat 70., muzyk Malcolm McLaren i projektantka Vivienne Westwood, wchodzą w nową dekadę z kolekcją mody zatytułowaną "Savages" (Dzikusy). Trwa estetyczna rewolucja. A w firmie Pirelli wciąż trwa kryzys. W londyńskim oddziale odnotowują straty w wysokości 27 milionów funtów rocznie. Mimo to pod koniec 1982 roku zapada decyzja, by wskrzesić słynny kalendarz. By wysłać w świat namiastkę luksusu i odnowić nadzieję na hossę.
Pierwszym krokiem jest powierzenie prac nad kalendarzem w roku 1984 nowemu dyrektorowi artystycznemu. Martyn Walsh - to on ma wprowadzić kalendarz w nową erę. W końcu to człowiek sukcesu. Jest współautorem zwycięstwa Margaret Thatcher, która w 1979 roku wygrała wybory dzięki słynnej kampanii uderzającej w partię przeciwników: "Labour doesn't work" (Partia Pracy nie działa, nie pracuje). Wybrany do pracy nad zdjęciami do kalendarza fotograf to Uwe Ommer. W sesji wykonanej na Bahamach przemyca podprogowo produkt w postaci wzoru bieżnika opon Pirelli P6. Widać je odciśnięte na piasku wokół ciał modelek. Pirelli szybko odzyskuje swój prestiż.
Niezapomniany ogień
To było nieuniknione. Szefowie z głównej siedziby firmy Pirelli w Mediolanie mieli już dość słuchania komplementów pod adresem swoich kreatywnych kolegów z oddziału w Londynie, robiących najbardziej pożądany kalendarz świata. Zapragnęli zrobić własną wersję. Rok 1986 stał się słynnym rokiem dwóch kalendarzy. Podczas gdy londyńczycy podejmują krok, by wejść we flirt z wielkim światem show-biznesu i angażują Berta Sterna, fotografa, który robił zdjęcia takim gwiazdom jak Marilyn Monroe, Elizabeth Taylor czy Audrey Hepburn, mediolańczycy podbijają stawkę. Zatrudniają gorszyciela - Helmuta Newtona.
Słynny prowokator obiektywu od roku 1981, kiedy wydał "Big Nudes", jest już gwiazdą. To on wyprowadził swoje nagie modelki na ulice, zakuwał swoich modeli w kajdanki, zakładał im obroże, a do rąk wsuwał pejcze. Król perwersji już od dobrych kilku lat przeprowadza w prasie rewolucję obyczajową. Słynie z tego, że kocha silne kobiety i ostrą zabawę. Ale i z tego, że zawsze broni swojej niezależności. Tymczasem Pirelli zaznaczyło, że w kadrach mają pojawić się opony. Pierwsze zdjęcia powstają podczas Grand Prix w Monte Carlo. Kolejną lokalizacją jest Chianti. Tam, wśród cyprysowych wzgórz, winorośli i rolniczych maszyn, mistrz szuka krajobrazów pasujących do swojej wizji, utrzymanej w duchu neorealizmu włoskiego. Do dziś pozostaje tajemnicą, dlaczego nagle słynny fotograf wyjeżdża. Czy faktycznie ze względu na sprawy rodzinne, jak utrzymywał? Zdjęcia kończą za niego obecna na planie stylistka i asystent.
Ostatecznie firma wybiera do publikacji kalendarz z oddziału londyńskiego, zrobiony przez Sterna. Modelki w roli sensualnych muz w wyimaginowanych studiach, w śmiałych pozach. Całość utrzymana w szalonych kolorach oddających klimat barwnych i dzikich lat 80.
Gdziekolwiek wypowiem twoje imię
W roku 1987 Pirelli proponuje światu kolejne odważne rozwiązanie. Zabiera głos w sprawie rasizmu. Terence Donovan tworzy kalendarz, w którym pojawiają się wyłącznie ciemnoskóre modelki. Wśród nich znajdzie się początkująca szesnastoletnia Naomi Campbell. Ta sesja to zarazem wejście w dekadę muzyki elektronicznej, house'owej i techno, w szalony świat nowych urządzeń.
Na początku lat 90. dyrekcja artystyczna z Londynu przenosi się do Mediolanu. Pirelli podbija stawkę. Odświeża wizerunek. Robi głośne kampanie reklamowe (słynny sprinter w czerwonych szpilkach), wyrzuca z kadrów opony. Kalendarz ma być jeszcze bardziej glamour. Liczy się tylko styl i ciągłe trzymanie ręki na pulsie, chwytanie trendów, uważna obserwacja świata. A ten wreszcie zaczyna się liczyć z kobietami. Kobiety lat 90. stają się coraz bardziej niezależne, dumne i seksowne. Coraz bardziej wiedzą, czego chcą. Rok 1994 to rok słynnych modelek. Cindy Crawford, Heleny Christensen, Kate Moss, Karen Alexander. Herb Ritts, amerykański fotograf kochający czarno-białe piękno, wyrusza na Bahamy. Fotografuje modelki rozświetlone słońcem. Dumne i uwodzicielskie.
Kalendarz Pirelli coraz chętniej sięga po gwiazdy wybiegów, a modelki marzą, by się w nim pojawić. Schyłek stulecia to czas, kiedy rozkręca się moda na podglądanie. Świat o wiele mniej emocjonuje się sklonowanym po raz pierwszy w historii ssakiem, owieczką Dolly, niż kulisami romansu księżniczki Diany. Jej śmierć w 1997 r. staje się jednym z największych wydarzeń medialnych dekady. Ludzie chcą podglądać gwiazdy. Chcą znać ich życie, a zwłaszcza słabości. W kolejnych latach mistrzowie obiektywu - Richard Avedon czy Peter Lindbergh - fotografują więc wielkie nazwiska. Na stronach kalendarza Pirelli pojawiają się między innymi Eva Herzigova, Nastassja Kinsky, Monica Bellucci.
Boże, daj mi wszystko
Długo wyczekiwany rok 2000 nadchodzi prawie bezszelestnie. Żadnych eksplozji, awarii systemów bankowych czy wielkich katastrof. Za to Pirelli wchodzi w nowe tysiąclecie z wielkim hukiem. Do zrobienia kalendarza angażuje najsłynniejszą portrecistkę gwiazd - Annie Leibovitz. Fotografkę, która rankiem 8 grudnia 1980 roku zrobiła legendarne zdjęcie Johna Lennona. To, na którym nagi John obejmuje nogami leżącą na podłodze Yoko, całując jej twarz. W kilka godzin później Lennon już nie żył. Leibovitz na sesji do kalendarza jest odważna, jak zwykle. W Nowym Jorku robi serię kameralnych, ale niesłychanie ekspresyjnych aktów.
Pierwsze lata nowego tysiąclecia wypełnione będą serią wielkich nazwisk: uznanych w branży modelek i zasłużonych gwiazd filmu. Perwersyjny wielbiciel technologii Nick Knight osadzi aktorki tej miary co Catherine Deneuve czy Isabella Rossellini w londyńskim studiu w tłach przypominających świat fantasy. Holenderska para Ines van Lamsweerde i Vinoodh Matadin podczas sesji w Kalifornii sfotografuje w nostalgicznych pozach Penelope Cruz, Hilary Swank czy Naomi Watts. Uważny obserwator dostrzeże być może w tym trendzie coś więcej niż głód ogrzania się w blasku sławy. Jakiś rodzaj nostalgii za światem, w którym piękno miało trwalszy wymiar niż dziś. Pewien rodzaj znużenia ponowoczesną epoką, w której wszystko jest chwilowe, kruche, zmienne. Przedmioty są wypierane przez coraz to nowsze modele. Więzi zrywane szybciej niż budowane. Pokazanie w kalendarzu Pirelli w roku 2007 siedemdziesięciotrzyletniej, wciąż pięknej i zmysłowej, odważnie eksponującej dekolt Sophii Loren to także rzucenie rękawicy wszechpanującemu kultowi młodości. To subtelne zwrócenie uwagi na zjawisko dyskryminacji dojrzałych kobiet.
W innych kalendarzach tej dekady odbijają się nadzieje, że da się jeszcze ocalić wizję wielokulturowego świata. W czasie, gdy państwa europejskie zaczynają wątpić w projekty integracyjne, gdy budzą się niepokoje dotyczące zderzenia cywilizacji, fotografowie Pirelli oswajają odległe kraje. Patrick Demarchelier w 2005 roku pozwala nam poznać ducha Brazylii, fotografując swoje modelki na plażach Ipanema i Copacabana, a w trzy lata później zabiera nas do Szanghaju. W kalendarzu zagoszczą m.in. chińska aktorka Maggie Cheung i top modelka Doutzen Kroes. Nieustraszony dokumentator afrykańskiego piękna Peter Beard, który spędził w Kenii 30 lat, zaprasza modelki do Botswany, gdzie zanurza je w świecie lokalnej fauny i flory.
W roku 2013 kalendarz Pirelli, za sprawą fotoreportera Steve'a McCurry'ego , staje się soczewką, w której widać dynamikę społeczno-gospodarczych zmian w Brazylii. Do zdjęć pozują między innymi: brazylijska aktorka Sonia Braga, piosenkarka Marisa Monte i modelki Adriana Lima, Petra Nemcova, Summer Rayne Oakes. Dla wszystkich tych pięknych i różnorodnych kobiet można znaleźć jeden wspólny mianownik. Ich zaangażowanie w działalność charytatywną i wspieranie organizacji humanitarnych.
Wyobraź sobie
2014 rok. Mediolan. Najbardziej pożądany kalendarz świata obchodzi swoje pięćdziesiąte urodziny. Tak się składa, że rok 1986 i 2014 mają ten sam układ dni w kalendarzu. Tak się składa, że owiana legendą sesja Helmuta Newtona, wykonana w latach 80., nie poszła do kosza. Przechowano ją w archiwum. Kierownictwo Pirelli postanawia wyciągnąć na światło dzienne zdjęcia sprzed trzydziestu lat. Poddaje je cyfrowej obróbce. Aż trudno uwierzyć w plotki, że Newton porzucił pracę nad nimi, bo tłumiono jego temperament. Czarno-białe zdjęcia iskrzą seksapilem.
Firma świętuje 50. urodziny kalendarza Pirelli. Na okolicznościowych wystawach można podziwiać historię niezwykłej publikacji. Ponad sto sześćdziesiąt zdjęć, trzydziestu światowej sławy fotografów i najbardziej seksowne kobiety półwiecza. Podczas gdy świat mody celebruje jubileusz zmysłowego cacka, kolekcjonerzy polują na archiwalne perły.
Co przynosi rok 2015? Autorem zdjęć do ostatniej edycji kalendarza jest Steven Meisel. Premiera odbywa się w Mediolanie. Nieprzypadkowo. To tam gości międzynarodowa wystawa Expo Milano 2015. Podczas sesji studyjnej, wykonanej w Nowym Jorku, słynny fotograf mody, od dwudziestu lat współpracujący z włoskim "Vogiem", podkreśla rolę kobiety w kalendarzu Pirelli i w świecie. Obrazuje współczesne fetysze. Pokazuje ikony naszych czasów w anturażu lateksowych namiętności. Wśród nich pojawia się piękność o bardzo kobiecych kształtach. Candice Huffine to pierwsza w historii modelka Pirelli w rozmiarze 42. Czyżby rewolucja w myśleniu o kobietach naprawdę nadeszła? Fakt, że kultowy kalendarz ma odwagę pokazać obfitsze kształty, zdaje się to potwierdzać. To papierek lakmusowy epoki i czuły barometr nadchodzących zmian.
* Śródtytuły pochodzą od tytułów przebojów zespołów: The Beatles, The Police, Sex Pistols, Rolling Stones
10 września o godz. 20.00 w warszawskim lokalu Pies czy Suka odbędzie się spotkanie poświęcone publikacji "The Calendar. 50 Years And More"
Ula Ryciak. Pisarka i scenarzystka. Kiedy nie pisze, to słucha - albo ludzi, albo dźwięków . Opublikowała trzy książki, kilkadziesiąt reportaży ze swoich podróży po Europie, Azji i Ameryce Łacińskiej, liczne teksty o kulturze i stylu życia. W kwietniu nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się jej najnowsza książka pt. "Potargana w miłości. O Agnieszce Osieckiej" .