
Czego miała dość Anna Jantar?
W pewnym momencie bardzo wielu rzeczy. Ciasnego mieszkania, w którym nie miała przestrzeni, irytowało ją, że Jarek [Kukulski - przyp. red.] szura kapciami i wypomina jej zbędne wydatki. Kariery estradowej. Zanim ją rozpoczęła, próbowała sił w piosence studenckiej, artystycznej, potem ciągnęło ją w stronę rocka. Możliwe też, że miała dość życia dla innych. Ona była wychowana w przeświadczeniu, że żyje się dla innych.
Kiedy jako nastolatka zaczęła koncertować i zarabiać pierwsze pieniądze, oddawała wszystko rodzicom. Bo mama nie pracowała, tata za dużo pił, było ciężko. Wcześnie wyszła za mąż i cały czas była szalenie odpowiedzialna. Odpuściła, czy też rozluźniła, kiedy zaczęła zbliżać się do trzydziestki, gdy nieco odchowała Natalię. Ścięła włosy, zmieniła styl, zaczęła współpracować z innymi kompozytorami niż jej mąż. Podobno myślała nawet o tym, żeby śpiewać na statkach - nie dla pieniędzy, a dla przygody. No i pojawił się Ktoś.
Zakochała się?
- Z pewnością bardziej niż zaprzyjaźniła. To była najpierw koleżeńska znajomość, kumpelstwo, bo ona w ogóle była świetnym kumplem. Jak mówią jej znajomi - nawet fajniejszym kumplem niż kumpelą. Z tym mężczyzną zaiskrzyło, ale nie wiadomo, jak potoczyłby się los, gdyby nie zginęła. Po 35 latach łatwo jest dywagować, co by było gdyby. Ale nie chcę tego robić.
Anna Jantar snuła mnóstwo planów, mówiła o tym, ale nie podejmowała do końca żadnych decyzji. Wiele rzeczy było spontanicznych. To, czego jestem niemal pewien, prześledziwszy jej losy, to to, że śmierć zastała ją w momencie, gdy znów była nastolatką, tyle że uwięzioną w ciele dojrzałej gwiazdy. Chciała wyrwać się ze skorupy, w której zastygła. Czy zrobiłaby to? Tego nie wiem.
Po co właściwie książka o Annie Jantar? Jedna już była. Wydaje się, że wiemy o niej wszystko.
- Właśnie nie wszystko. Owszem, było bardzo dużo publikacji, prawie wszyscy, którzy ją znali, zostali przepytani - to prawda. Ale trzeba było zrobić z tym porządek, rozprawić się z mitologią. Ona przez swoją dostępność, mówienie różnym osobom sprzecznych czasem rzeczy okazała się postacią niezmiernie otwartą na budowanie legend. Każdy mógł sobie stworzyć taką Annę Jantar, jaką chciał. Ja postanowiłem zebrać wszystkie te historie, skonfrontować je ze sobą i opowiedzieć jedną - spójną i prawdziwą. Okazało się, że największą tajemnicą Jantar jest to, że nie ma tam żadnej sensacji. To była w sumie zwyczajna dziewczyna z marzeniami, ambicjami, pędem do życia i przygody, frustracjami i wkurzeniami, znudzeniem i pasją. Zapracowana i niespełniona - to pasuje do współczesności. Chciałem stworzyć taki jej portret, w którym odnajdą swoje wspomnienia ci, którzy ją pamiętają, ale zidentyfikują się także młodzi. Bo, jeśli odjąć folklor PRL-u, to jest to w sumie uniwersalna historia.
Ten folklor PRL-u, całe estradowe tło jest niezwykle ciekawe w twojej książce. Takie drobiazgi jak ten, że ma wyjść pierwsza płyta i nie ma papieru na wydrukowanie okładki.
- To, że PRL jest historią braku, nie jest szczególnie odkrywcze. Ale tak było. Dziś każde zdjęcie w gazecie wymaga sztabu specjalistów - od makijażu, od ubrania, od światła. Marek Karewicz, gwiazdor ówczesnej fotografii, zabierał Jantar na tyły Hotelu Europejskiego, gdzie towarzystwo miało zwyczaj spotykać się koło południa
Ktoś powiedział, że te spotkania pełniły taką rolę, jaką dzisiaj codzienna wymiana maili.
- Takiego porównania w mojej książce używa Bogdan Zep, wtedy menedżer Anny, dzisiaj pracujący z Marylą Rodowicz. No więc spotykali się z Karewiczem na kawie w tym "Europejku", szli na tył, gdzie dobrze padało światło, ona była w swoich ciuchach, sama się malowała, on mówił "zrób małpę" i robił zdjęcie. Musiał uważać na chybione ujęcia, bo miał limit klisz. Nie mógł marnować klatek.
Opisujesz scenę, jak Anna Jantar z Marylą Rodowicz i Urszulą Sipińską śpiewają na zjeździe partii w 1975 roku. To była konieczność?
- To była chałtura. Dzisiaj artyści nie chwalą się w CV, że za grubszy pieniądz śpiewają na imprezach producentów części do modnych telefonów. Ona nie chwaliła się występami na zjeździe partii czy wspieraniem akcji Milicji Obywatelskiej dotyczącej bezpieczeństwa na drogach. Ale robiła to. To było praktyczne. Nie była ani systemowa, ani antysystemowa. Nie miała głowy do tego. Chciała być artystką, chciała występować. Gdyby była antysystemowa, pewnie nie dostałaby paszportu z Pagartu. Pagart też był instytucją systemową i wysyłał za granicę te gwiazdy, które nie sprawiały kłopotów.
Jakie kłopoty sprawiali artyści za granicą?
- Takie, jak zazwyczaj sprawiają ludzie spuszczeni ze smyczy, czyli pili wódkę. Albo handlowali ciuchami, przemycali dżinsy z Zachodu. Słyszałem o zespole, który w kolumnach przewoził ikony. To była gra, w której brali udział wszyscy. Mieczysław Rakowski opisuje w swoich "Dziennikach politycznych", że przewoził z Moskwy ikonę opakowaną w papier z GUM-u, na wpół legalnie. Podobno nawet taternicy przenosili przez góry ortaliony.
Niebywały z dzisiejszego punktu widzenia jest standard życia gwiazd. Anna Jantar była sławną piosenkarką, jej mąż Jarosław Kukulski cenionym kompozytorem.
- Tak. I mieszkali w małym mieszkaniu w blokowisku, co i tak było osiągnięciem obrotnego Jarka. Wcześniej gnieździli się w kawalerce. Marzyli o maluchu. Mieli osiągnięcia, więc pod koniec lat 70. mieli dwa samochody - wyśnionego malucha i ładę. Anna w wywiadach opowiadała o tym, że uczyła się do egzaminu na prawo jazdy i już umiała bezkolizyjnie przejechać przez skrzyżowanie Alej Jerozolimskich z Marszałkowską. Przypuszczam, że wtedy był mniejszy ruch niż teraz. Jeździli na wakacje do Ustki, gdzie ona nie mogła wyjść na plażę za dnia, bo natychmiast otaczali ją fani. Co najmniej od "Tyle słońca w całym mieście", przeboju nagranego w 1974 roku, była naprawdę rozpoznawalną gwiazdą, a jednak pisała do ministra kultury uniżone listy, by zmienił jej kategorię z "B" na "S".
O co chodziło z tymi kategoriami?
- Były trzy kategorie: "A" - gastronomiczna, "B" - estradowa i "S" - kategoria gwiazd. Literki brzmią niewinnie, ale za nimi szły odpowiednie gaże. Najwyższe honoraria były dla tych z kategorią "S".
Dla mnie bardziej przekonujące o jej sławie niż kategorie, a nawet autografy w Ustce, jest to, że pojawia się w książkach współczesnych pisarzy.
- Tak, to świadczy o tym, że jest ikoną. Na jej ślad trafiłem w "Lubiewie" Michała Witkowskiego oraz w "Zaćmieniu" Agnieszki Wolny-Hamkało. Odnalazłem ją także we wspomnieniu Magdaleny Parys, autorki znakomitego "Tunelu" i "Magika". Historia Magdy jest tu symboliczna. Pisarka od lat 80. mieszka w Berlinie. Przywiozła tam ze sobą pamięć o słonecznej i słowiańskiej Annie Jantar, a potem robiła zakupy w sklepach przy Alexanderplatz. Tuż za murem były butiki, które dla ludzi Wschodu pachniały Zachodem. Magda, która miała paszport konsularny, chodziła tam, żeby kupić taniej jakieś buty i ciuchy. Trafiała tam też na płyty Anny Jantar.
Anna Jantar też chyba się tam ubierała?
- Jej przyjaciółka zauważyła, że ubierała się w sposób postarzający ją, jak niemiecka Frau. Oczywiście najwięcej koncertów dawała w Niemczech - najpierw wschodnich, potem dopiero zachodnich. Daleki jestem od krytyki jej stylu, nie bardzo miała wtedy wybór. Ona pracowała na estradzie, a ta wymaga specyficznego stroju. Wiele piosenkarek stroiło się na scenę jak do operetki. Trzeba też pamiętać o wpływie Jarosława na jej repertuar. Kiedy zaczęła się od niego odklejać, nosić nieco po rockowemu i śpiewać co innego, rzeczywiście zaczęła nieco tracić popularność.
Sam mówisz, że o Annie Jantar napisano wiele. Co zaskoczyło cię w pracy nad książką?
- Marek Grechuta. Jantar pierwsze kroki na scenie stawiała w kręgach piosenki studenckiej, była wtedy pod silnym wpływem brata - poetyzującego studenta polonistyki. Czesała się jak Ewa Demarczyk i miała ambicję, żeby coś w tym nurcie zdziałać. Nie wszystko się udało, ale przy okazji jego koncertów w Poznaniu spotkała młodego Grechutę. Pisał do niej potem nasycone liryzmem listy. To nie był romans, ale na pewno dobra i ciepła znajomość.
Wspominasz o bracie. On w książce pojawia się i znika. Dlaczego?
- Zupełnie jak w życiu bohaterki mojej książki. Romek i Ania byli bardzo dla siebie ważni. On był starszy. W dzieciństwie krył ją w psotach, w młodości wspierał w piosence, pisał nawet dla niej teksty. Jednak w którymś momencie ich drogi się rozeszły. Nie zaakceptowali swoich prywatnych wyborów. Ona jego, a on nie dogadywał się z Jarkiem. Jak często bywa w takich sytuacjach, odkładali ułożenie tej relacji na później. Nie zdążyli. Nie drążyłem tego tematu celowo. Chciałem skoncentrować się na linii kobiecej tej rodziny. To jest szalenie ważne. Zarówno babcia Jantar, która straciła męża wkrótce po ślubie, jak jej mama, która zmagała się z miłością do męża alkoholika, bardzo dobrze sobie radziły. Próbowałem dociec, na ile te silne kobiety miały wpływ na życie Anny, długo zdominowane jednak przez mężczyznę.
Dużo rozmawiasz z jej mamą. Trudno było?
- Spodziewałem się, że będą kłopoty. Pani Halina Szmeterling jest w podeszłym wieku, skończy wkrótce 91 lat. Opowiadała o Ani milion razy. Bałem się, że skończy się na standardowej rozmowie - to było tak, a to zupełnie inaczej. Jednak nadarzyła się okazja, w tej sytuacji wymarzona, że mogłem zawieźć ją gdzieś autem. Byliśmy w tym samochodzie sam na sam w sumie dziesięć godzin. Kiedy opowiadała o śmierci Ani, zabrakło mi słów.
Chciała pójść w jej ślady, ale spojrzenie na czteroletnią Natalię sprawiło, że pomyślała, że nie może tego zrobić. Ania by jej tego nie wybaczyła.
- Właśnie. W książce to parę zdań. Ale w rzeczywistości trudna rozmowa.
Nie chcę popadać w patos, ale dla mnie to książka o przerwanych marzeniach. O czym marzyła Anna Jantar?
- Gdy miała 13 lat, marzyła o zachodnich kosmetykach. Kiedy miała 17, o tym, żeby poznać faceta z dobrą furą, bo z takim by chętnie uciekała z domu, w którym coraz mniej jej się podobało. A potem, gdy miała 20 lat, marzyła o tym, żeby być na scenie, u boku Jarka Kukulskiego, występować przed największą publicznością. Kiedy to się spełniło, kiedy "Tyle słońca w całym mieście" okazało się hitem, a Jarek był u boku, marzyła, żeby robić coś ciekawszego niż śpiewać słodkie piosenki. Być może z kimś ciekawszym. Ale naprawdę nie chcę spekulować. Z pewnością zginęła nabuzowana marzeniami. Warto pamiętać, że owego feralnego 14 marca 1980 roku miała zaledwie 29 lat i dopiero na poważnie wkraczała w dorosłość.
CZYTAJ TAKŻE: Natalia Kukulska: Będzie mnie coraz mniej dla wszystkich
Marcin Wilk. Dziennikarz, krytyk literacki. Wydał tom z wywiadami "W biegu. Książka podróżna", a teraz "Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia" (wyd. Znak). Prowadzi blog www.wyliczanka.eu. Mieszka w Krakowie.
Aleksandra Boćkowska. Dziennikarka, redaktorka. Freelancerka, sekretarz redakcji w magazynie "Viva!Moda". Autorka książki "To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL" (wyd. Czarne).