
Właśnie ukazała się twoja książka "Świadek", która odsłania hermetyczny świat świadków Jehowy. Zapytasz członków zboru o ich wrażenia po przeczytaniu?
- Nie. Im nie wolno powiedzieć mi "dzień dobry", a co dopiero wdać się w dyskusję. Prawdopodobnie wielu świadków książki nie przeczyta, bo jest napisana przez byłego wyznawcę. Istnieje nieformalna lista książek zakazanych, których świadkowie nie powinni czytać. Należą do nich wszystkie publikacje tzw. odstępców, czyli tych, którzy wypowiadają się przeciwko religii i nie głoszą tego, co mówi "Strażnica" - najpopularniejsze czasopismo świadków. Ta z maja została wydana w nakładzie 52 946 000 egzemplarzy w 231 językach.
>>> Od dzisiaj działamy siedem dni w tygodniu. Poznaj nowy Weekend w Gazeta.pl
Kilka razy świadkowie Jehowy pukali do moich drzwi i chcieli porozmawiać, wręczyć "Strażnicę", ale zawsze dziękowałam. Świadkowie nie wstydzą się tak pukać do obcych ludzi?
- Nawet jeśli pojawia się wstyd i lęk, to ważniejsze jest poczucie misji. Chcę cię uratować, ostrzec przed Armagedonem, czyli końcem świata. Idąc do ciebie z Biblią, zachęcam, żebyś przejrzała na oczy, nawróciła się, dała sobie szansę na zbawienie. Wiara wspiera odwagę.
Pamiętam taką sytuację. Naciskam dzwonek i jednocześnie czytam na drzwiach nazwisko swojej polonistki. Jestem sparaliżowany. Oto ja, mając szesnaście, siedemnaście lat, przychodzę uczyć, przychodzę nawracać własną nauczycielkę. Stoję na klatce, przed jej drzwiami, i wszystko we mnie chce uciec. Wiem, że Jehowa patrzy na mnie, czyta moje myśli, czuje mój lęk, wie o moich wątpliwościach.
Świadkowie Jehowy nie mogą mieć wątpliwości?
- Nie powinni o nich głośno mówić. Jeśli zaczynasz to robić, możesz liczyć na wizytę starszych zboru, przyjdą wesprzeć i pouczyć. O swoich wątpliwościach nie mówi się też w czasie zebrań, które mają stały schemat. Pytania, które są wcześniej znane, zadaje prowadzący, a wyznawcy odpowiadają, powołując się na wcześniej ustalony fragment "Strażnicy" albo Biblii. Po wykładzie nie ma miejsca na pytania i dyskusje. Wykład kończy się brawami i przejściem do kolejnego punktu programu. Nie ma przestrzeni na krytyczną analizę, na ścieranie się opinii. To jest miejsce bezrefleksyjnego przyjmowania poglądów. Jeśli zaczynasz głośno podważać nauki, grozi ci wykluczenie z powodu grzechu rozpasania.
A rozpasanie to "czyny, które odzwierciedlają bezczelną, jawnie lekceważącą postawę. Uwidacznia się ona w braku szacunku lub nawet w pogardzie dla władzy, praw oraz norm Boga". Dlaczego samodzielne myślenie jest tak źle widziane przez świadków Jehowy?
- Wyznawca, który myśli samodzielnie, przestaje być wyznawcą. Ten, kto został wykluczony z powodu rozpasania seksualnego, czyli np. dopuścił się pedofilii, jest tak samo traktowany jak ten, kto dopuścił się rozpasania intelektualnego, czyli wyrażał nauki sprzeczne z naukami "Strażnicy". Wyznawcę trzeba dyscyplinować, a można to robić, wpędzając go w poczucie winy, zawstydzając go.
Czym świadek Jehowy może zgrzeszyć?
- Grzechy opisane są w podręczniku przeznaczonym wyłącznie dla starszych zboru "Paście trzodę bożą". Często się na niego powołuję w swojej książce. Większość głosicieli nie wie o jej istnieniu, a nawet jeśli wiedzą - nie wolno im jej czytać. W tym podręczniku zinterpretowano nawet sposoby dotykania kobiecych piersi. Grzechem jest palenie papierosów. Grzechem jest upijanie się. Kłamanie. Seks pozamałżeński. Można być napomnianym za strój, za zbyt krótką spódnicę. Tak samo jak za myśli niezgodne z nauczaniem "Strażnicy". Byli świadkowie nazywają je myślo-zbrodniami.
Ale żeby być wykluczonym za "szatańskie" myśli, trzeba się z nich najpierw komuś zwierzyć, a pewnie nikt się do tego nie pali, skoro czytamy, że: "Każdy świadek ma obowiązek poinformować starszych o swoim przewinieniu oraz o przewinieniu swojego brata czy siostry. Czasami córka denuncjuje matkę, albo o grzechach dziecka donosi komitetowi ojciec". Czy w rodzinie świadków Jehowy jest miejsce na wzajemne zaufanie i szczerość?
- Pewnie jest różnie w różnych rodzinach. Znam takie, niewiele, w których najważniejsza jest miłość. Jednak zarządzający organizacją podkreślają, że Bóg ma być na pierwszym miejscu, że więź duchowa jest nadrzędna wobec więzi rodzinnej. Znam wiele przypadków, w których świadek doniósł na świadka, bo widział go z papierosem albo rozmawiali ze sobą o wątpliwościach. Za tym jednak nie kryje się ani cynizm, ani chęć skrzywdzenia kogokolwiek. Donoszą na siebie, ponieważ obawiają się o zdrowie duchowe swoich braci i sióstr, tego, że wskutek złego zachowania i szatańskich myśli stracą szansę na raj.
To musi być społeczność bardzo samotnych ludzi, skoro nigdy nie można być pewnym, że ktoś cię nie zadenuncjuje.
- Mogę mówić tylko o sobie - czułem się samotny przez większą część mojego życia, a o wątpliwościach mówiłem Jehowie. Ale ta samotność znika, kiedy jest się razem na zebraniach, kiedy uczestniczy się w ośrodkach pionierskich, czyli wyjazdach na tereny wiejskie, by głosić. To były jedne z najpiękniejszych momentów, wspólnoty z ludźmi mówiącymi tym samym językiem. Chwile prawdziwego natchnienia i zachwytu przeżywałem na kongresach, kiedy to kilkanaście, czasami kilkadziesiąt tysięcy wyznawców, na jednym stadionie, w tym samym momencie, spuszczało głowę do modlitwy. Później wszyscy razem śpiewali jedną i tę samą pieśń, to autentycznie wzruszało.
Dlaczego religia każe wybierać między Bogiem a zdrowiem czy wręcz życiem własnych dzieci, kiedy potrzebna jest transfuzji krwi?
- Dobre pytanie, ale do zarządzających organizacją. Tego wyboru dokonuje się raz, przyjmując chrzest. Od tego momentu Jehowa jest najważniejszy, a wszystko, co się w życiu wydarzy, jest konsekwencją tamtego wyboru. Oczywiście w takiej dramatycznej sytuacji jak wypadek, zagrożenie życia, kiedy potrzebna jest transfuzja, rodzicom na pewno przychodzą do głowy wątpliwości i dylematy, ale wielu z nich zostaje przy tym, co dla nich najważniejsze, czyli przy Jehowie.
I poświęcają dziecko?
- Tak to wygląda z zewnątrz, ale nie w ich odczuciu. Z ich perspektywy to jest postępowanie zgodnie z wolą Jehowy, a na ich dziecko czeka zmartwychwstanie.
Jak z tym można dalej żyć?
- Są różne strategie. Jedna polega na pogłębiającym się fanatyzmie i całkowitym oddaniu się Jehowie, przy jednoczesnym rozpaczliwym oczekiwaniu na Armagedon i zmartwychwstanie dziecka. Inną jest bunt i rosnąca złość na system, na religię. Czasami przychodzi depresja, szczególnie gdy na zmartwychwstanie czeka się od wielu lat. Sam w swoim portfelu nosiłem oświadczenie "żadnej krwi". To było dla mnie oczywiste i niepodlegające dyskusji. Wolałem umrzeć niż przyjąć transfuzję, tym bardziej że wierzyłem w zmartwychwstanie. Świadkowie używają takiego porównania, jakbyśmy wszyscy byli w pociągu. Jeden wagon jest wagonem sypialnym i właśnie w nim śpią ci, którzy umarli. Nie możemy z nimi porozmawiać, ale są z nami w drodze do jednego i tego samego celu. Do raju.
A co ciebie pchało do wręcz fanatycznego, jak piszesz, zaangażowania się w religię?
- Miałem poczucie, że robię coś najważniejszego na świecie, ratując ludzi przed Armagedonem. Poza tym nie miałem czasu, by zajmować się wątpliwościami, poczuciem pustki. Skoro nie mogłem się oddać pasji pisania, to przynajmniej mogłem w pełni oddać się pasji głoszenia i zyskać trochę podziwu od współbraci. Byłem zapraszany na kongresy, czasami występowałem przed kilkoma tysiącami wiernych. Świadkowie nazywają siebie tymczasowymi osiedleńcami. Dopiero kiedy nastanie raj, będą mogli realizować swoje marzenia, będą mogli rozwijać się, bogacić, a tymczasem żyją w przyszłości. Ich teraźniejszość jest czekaniem na zbawienie.
Co złego jest w sztuce, w zawodach artystycznych?
- Jeśli chcesz sobie coś wyrzeźbić, namalować obrazek albo napisać wiersz - możesz to zrobić, pod warunkiem, że nie zaczniesz się tym zajmować zawodowo, w pełnym wymiarze godzin, bo wtedy stracisz czas, który masz przeznaczyć na głoszenie i zebrania. Nie bez przyczyny raczej nie słyszy się o sławnych świadkach Jehowy - nie dlatego, że nie ma wśród nich zdolnych ludzi. Oni po prostu nie chcą i nie mogą pokazywać światu swoich talentów.
Świadkowie nie wykonują też zawodów związanych ze służbą mundurową i nie angażują się w politykę. Niewielu z nich idzie na studia. To jest niewskazane, a dawniej było wręcz źle widziane. Świadkowie zachęcają, żeby zdobyć zawód, który pozwoli zarabiać na życie, a resztę czasu poświęcić na głoszenie.
A co robią świadkowie, kiedy nikt im tych drzwi nie otwiera? Pukają do skutku?
- Jeśli mieszkanie stale jest zamknięte o 13.00, to następnym razem przychodzi się o 18.00. Każdy głosiciel prowadzi notatki. Zapisuje się w nich informacje o tym, że mieszkanie było zamknięte, którego dnia, w jakich godzinach. Jeśli ktoś otworzył, odnotowuje się wiek i płeć tej osoby, reakcję, powód odmowy. Jeśli domownik chciał rozmawiać, zaznacza się, na jaki temat. Jeśli przyjął czasopismo, to które. Te informacje są potrzebne, żeby być lepiej przygotowanym, kiedy przyjdzie się następnym razem, bo rozmowę trzeba prowadzić w taki sposób, żeby zachęcić osobę do studiowania Biblii.
Wyobraźmy sobie, że pukasz do moich drzwi. Od czego zaczniesz?
- To zwykle jest jedno pytanie, a jak chodzisz po swoim terenie od kilku lat, to wiesz, kto mieszka za którymi drzwiami, tym samym wiesz, jak z tą osobą rozmawiać. Na przykład: Czy nie obawia się pani o swoje dzieci? Czy nie boi się pan wojny? Czy zastanawiała się pani, co się dzieje z tymi, którzy umarli? Na czym polega sens życia? Czy rozmowy o Bogu mają sens? W 95 proc. przypadków świadkowie słyszą: "nie, dziękuję" albo ktoś tylko zerka przez wizjer i nie otwiera, co też się odnotowuje. Raz w życiu zdarzyło mi się, że ktoś wybiegł za mną z nożem. Od 1989 roku świadkowie Jehowy są legalnym związkiem wyznaniowym w Polsce. Wcześniej zdarzały się aresztowania, gdy świadkowie głosili od domu do domu i ktoś doniósł milicji. Teraz, w dużych miastach, coraz powszechniejsze są tzw. standby - świadkowie stoją w pobliżu uczęszczanych miejsc z publikacjami i czekają, aż ktoś do nich podejdzie, zechce porozmawiać.
Ewangelizatorom płaci się wynagrodzenie za to, że głoszą, chodząc od drzwi do drzwi?
- Nie. To wyznawcy do ustawionych w Sali Królestwa - czyli miejscu spotkań - skrzynek wrzucają dobrowolne datki.
Kto może zostać głosicielem, głosicielką?
- To jest obowiązek i przywilej wszystkich świadków. Z głoszenia jest się co miesiąc rozliczanym, zdając tzw. owoc. To formularz, w który wpisywana jest aktywność głosiciela: liczba godzin, odwiedzin ponownych, rozdanych czasopism, broszur, książek. Poza tym o każdym głosicielu starsi zboru prowadzą notatki. Raz w tygodniu odbywa się Teokratyczna Szkoła Służby Kaznodziejskiej, na której świadkowie przygotowują się do głoszenia. W czasie zajęć kobiety występują w krótkich, kilkuminutowych scenkach. Jedna gra rolę tej, która stoi po drugiej stronie drzwi - ateistki, katoliczki, niezainteresowanej, niemającej czasu albo przychylnie nastawionej do świadka. Zadaniem tej drugiej jest poprowadzić rozmowę, która zachęci do późniejszego studiowania Biblii. Mężczyźni występują z pięciominutowym wykładem. To wszystko na forum całej grupy, potem są informacje zwrotne. Jest się ocenianym na podstawie tego, czy występ wzbudził zainteresowanie, gestykulacji, użycia wersetów biblijnych, siły głosu i innych.
I kogo udaje się namówić na rozmowę?
- Najczęściej osoby z trudnościami, życiowo zagubione, poszukujące wsparcia, systemu, na którym mogą się oprzeć. Roztacza się przed nimi nadzieję na życie wieczne albo na zobaczenie z bliskimi, jeśli ich stracili. Zainteresowanych szybko zaprasza się na zebrania, na których są serdecznie witani, zawsze mile widziani, mogą poczuć się jak w domu, jak w rodzinie. Jednocześnie zachęca się ich, żeby porzucili swoje dotychczasowe życie, w tym niewierzących krewnych. Często najbliższą rodzinę.
A jaka jest cena za odejście ze zboru?
- Ostracyzm i wykluczenie, nikt takiej osobie nie mówi "dzień dobry", znajomi zrywają relacje, najczęściej również rodzina. Traci się wsparcie. Samotni i starsi świadkowie Jehowy mogą liczyć na pomoc materialną, na odwiedziny, na remont domu, a jeśli zdarzy się tragedia albo klęska żywiołowa, świadkowie natychmiast organizują wzajemną pomoc. Jeśli jednak przestajesz wierzyć i decydujesz się odejść, tracisz wszystko. Szczegółowo opisuję to w książce.
Ty wiarę traciłeś przez kilka lat. Jak to jest ostatecznie odciąć się od korzeni?
- To było przejście przez smutek, złość, narkotyki, terapię, aż po poczucie wolności. Odciąłem się od religii, ale moje korzenie to moja rodzina, nie odcinam się od niej. Czasami zastanawiam się, czy korzenie są tam, gdzie się urodziłem, tam, gdzie mieszkam, a może tam, gdzie są ci, których kocham? Nie jesteśmy drzewami, korzenie możemy zabrać ze sobą. Nie odcinam się od przeszłości, staram się zrozumieć, jak na mnie wpłynęła. To zbliża do wolności.
Książka Roberta Rienta "Świadek" ukazała się właśnie w wydawnictwie "Dowody na istnienie". Zapraszamy na wieczór autorski 27 maja o godz. 19.00 w Faktycznym Domu Kultury, ul. Gałczyńskiego 12, w Warszawie.
(fot. materiały prasowe)
Robert Rient . Dziennikarz, trener interpersonalny. Debiutował powieścią "Chodziło o miłość". Publikował w magazynach: "Duży Format", "Coaching", "Przekrój", "Sens", "Wysokie Obcasy", "Zwierciadło", "Vege" i innych. Urodził się i dorastał w Szklarskiej Porębie. Właśnie pojawiła się jego książka non fiction "Świadek".
Nina Karczmarewicz. Dziennikarka Polskiego Radia. Reporterka, wydawca, prowadząca. Pytanie o to "jak żyć?" najchętniej kieruje do psychologów w audycji "Problem z głowy" - w każdy piątek, po 21 w radiowej Jedynce. Publikowała w National Geographic, Traveler i Magazynie Coaching. Absolwentka Gender Studies w IBL PAN. Po godzinach, w garażu na Saskiej Kępie, robi renowację starych mebli.