artykuły
Pjus (fot. Tomasz Karwiński)
Pjus  (fot. Tomasz Karwiński)

Karol "Pjus" Nowakowski to człowiek, którego życiowa historia jest unikatem w skali światowej. W 2004 roku została u niego zdiagnozowana rzadka choroba genetyczna NF2 (neurofibromatoza typu 2). Choroba dotknęła nerwów słuchowych rapera, które objęły zmiany nowotworowe. Mobilizacja środowisk hiphopowych, kibicowskich (związanych z Legią Warszawa) oraz wielu innych pozwoliła w ramach akcji All4Pjus zebrać fundusze na serię kosztownych operacji i zabiegów w niemieckiej klinice w Fuldzien. Pjusowi wycięto trzy duże guzy, dwa z nerwów słuchowych i jeden z kręgosłupa. Dzisiaj, po kilku operacjach, Pjus jest pierwszym i jedynym człowiekiem na świecie z dwoma implantami pniowymi - sztucznym, cyfrowym zmysłem słuchu.

Rehabilitacja, trudno gojące się blizny, rekordowe czasy narkozy (jedna z operacji trwała 14 godzin) to przejścia, które nie tylko nie złamały rapera, lecz wzmocniły jego pełną afirmacji życia postawę. W 2009 roku nakładem Alkopoligamia.com wydał pierwszy solowy album pt. "Life After Deaf". Jest to jedyna w historii płyta nagrana przez człowieka ze sztucznym słuchem.

Nie wypada zacząć inaczej niż od pytania o zdrowie. Jak to obecnie u ciebie wygląda?

- Podstawowy temat - ja już nigdy nie będę zdrowy. Mam chorobę na całe życie i nigdy się jej nie pozbędę. Ale jest dobrze. Doszedłem do takiego momentu, w którym przeszkadzają mi raczej rzeczy drobne. Ostatnio wróciłem do tematu rehabilitacji. Jak by nie było, w wyniku operacji straciłem słuch, który zastąpiono rozwiązaniem sztucznym, ale straciłem też np. poczucie równowagi. Dodatkowo miałem zabieg kręgosłupa, który spowodował zmianę czucia w kończynach dolnych. Musiałem nauczyć się od nowa chodzić.

Swoiste domino...

- Trochę tak - odwrócone. Musiałem je od nowa ustawić. Ale ciężką pracą doszedłem do momentu, w którym zacząłem nawet biegać na 5, 10 czy 15 kilometrów. Lekarze mi wtedy mówili: Panie Karolu, my nie sądziliśmy, że pan będzie chodzić, a co dopiero biegać . Ale ja inaczej się poruszam, rozkładam siły i niestety w zeszłym roku jedno z kolan nie wytrzymało, przez co musiałem zrezygnować z tej formy sportu. Postanowiłem jednak ostatnio, że wrócę do rehabilitacji, wzmocnię się i spróbuję znów się ruszać. Mam świadomość swoich ograniczeń, wiem, że do pewnych rzeczy już nigdy nie wrócę. Zmagam się z problemami z okiem, ze strunami głosowymi, które też ucierpiały, przez co bardzo często mam chrypę czy wręcz zaniki głosu. Odpukać... ale póki co nic więcej się nie dzieje.

Jak choroba przekłada się na twoją codzienność?

- Na pewno męczę się szybciej i muszę uważać w sytuacjach, w których "normalny" człowiek nie musi na nic zwracać uwagi. Idąc np. w tłumie, pilnuję się, żeby się po prostu nie wywalić. To są takie momenty, o których muszę z wyprzedzeniem myśleć za siebie i za innych. Nie chcę jednak tego demonizować. Na tyle, ile mogę, żyję dokładnie tak samo jak inni rówieśnicy. Są jedynie pewne granice, mniejszy margines.

Tłumów jednak nie unikasz i wciąż aktywnie uczestniczysz chociażby w życiu kibicowskim.

- Staram się, bo to dla mnie niezwykle ważny element życia. Nie umiałem zrezygnować z tych emocji. Był jednak okres, kiedy musiałem odpuścić. Wyjazdy - całkowicie, a każde pojawienie się na Łazienkowskiej mogłem określić jako prawdziwe święto, duże przeżycie. Gdy udało się wrócić na wyjazdowy szlak, to było coś pięknego. Nie robię tego często, raczej na wybrane, wyjątkowe mecze i zawsze w gronie ludzi, którzy znają moje problemy i we wszystkim mi pomagają.

To, że masz tyle pasji, że realizujesz się na tak wielu polach, okazało się ratunkiem, gdy walczyłeś o powrót do normalnego funkcjonowania?

- Powiem inaczej - pasje nadały mi kierunek, w którym zmierzałem. Bardzo mi zależało na tym, żeby wciąż były mi bliskie, żeby znów móc to robić. Tak było z płytą, z chodzeniem na mecze, ale nawet z tak banalnymi kwestiami, jak wychodzenie z domu, spotykanie się ze znajomymi.

Niesamowite było to, że na płycie "Life After Deaf", wydanej niedługo po operacjach i utracie słuchu, jest tak dużo afirmacji życia. Czy te przejścia paradoksalnie dały ci więcej pogody ducha na co dzień? To był swoisty mechanizm obronny? A może zawsze byłeś taki pozytywny?

- Patrząc z perspektywy czasu, zdaje się, że zawsze taki byłem. Nigdy nie czyniłem chyba krzywdy innym ludziom, nie wchodziłem z nimi w zatargi. Afirmacja życia przyszła wraz z walką o powrót do zdrowia, do normalnego funkcjonowania. Wcześniej był to szczeniacki hedonizm i niezrozumienie tego, czym jest prawdziwa radość życia. Bardziej było to zachwycanie się jej namiastkami. Byłem przyjazny, spoko, fajny, ale głupi. Teraz zaś wydaje mi się, że coś zrozumiałem i mogę o tym także coś powiedzieć.

Twoja solówka ma tak mocny i unikalny temat przewodni, że większości umknęła jeszcze jedna przemiana w twoim życiu, zobrazowana przez ten album. Mamy na myśli poważny związek z kobietą, która niedługo po ukazaniu się płyty została twoją żoną. Sam wspominasz "szczeniacki hedonizm", który na płycie podsumowywałeś: "Olać ten harem, który miał być darem".

- Też posłużę się autocytatem: Pająki przeszłości ciągle nici przędą / Wpadam w ich sieć, czuję oddech trupi / Seansów hedonizmu jakichś podniet głupich / Zwykłego buractwa, samolubnych działań / Nihilizm, cynizm i splątane ciała. Do tego trzeba dorosnąć, by tak to postrzegać. Nie jako coś fajnego, nie jako życiową drogę, a pustkę i głupotę. Może to choroba pozwoliła mi to zrozumieć, przyspieszyć moje dorastanie i z samolubnego chłystka stałem się facetem.

Od premiery wspomnianego albumu minęło już prawie sześć lat. Jak ją oceniasz dziś?

- Jestem osobą, która zna najgorzej swoją płytę (śmiech). Taka jest prawda. Różni ludzie mnie pytają: "co to za sampel tam jest?", "co to za dźwięk", a ja nie umiem im odpowiedzieć, bo po prostu nie wiem. Nie słyszałem. Nagrywałem solówkę, posługując się tylko sztucznym słuchem. On zupełnie zmienia percepcję. Muzyka brzmi znacznie bardziej płasko, pewnych rzeczy po prostu się nie słyszy.

Specjalnie dobierałeś bity, żeby mieć wyraźnie zarysowaną linię melodyczną.

- Tak było. Mes powiedział, że mimo utraty słuchu, mam superucho do bitów, czuję je. Wiem, co do mnie pasuje. Nie wybieram takich produkcji, które są chaotyczne, mają dużą ilość sampli, trąbek, bo one mnie zagłuszą, trudno też będzie na nich rapować. Wolę proste bity z samymi bębnami. Wtedy musiałem właśnie takie wybrać. Teraz może by było inaczej, bo słyszę więcej, niż słyszałem wtedy. Wówczas byłem w procesie rozwijania się możliwości tego słuchu. Teraz chyba jestem blisko górnej granicy, gdy lepiej się już nie da.

Jest jakaś szansa, że wrócisz do regularnego nagrywania?

- Staram się, ale jest wiele spraw, które stoją na przeszkodzie. Mam problemy z głosem, to utrudnia pracę w studiu. Przede wszystkim jednak musiałem dość mocno zrezygnować z rockandrollowo-hiphopowego życia i zacząć zarabiać na rodzinę. Nie mam takiej możliwości, że pójdę sobie posiedzieć trochę w studiu i ponagrywać, bo muszę przez 8-10 godzin dziennie normalnie pracować, a potem wrócić do domu, uprać, ugotować, uprasować sobie rzeczy. Inna sprawa, że przez to, jak słyszę, straciłem trochę radości z muzyki. Jak jestem z chłopakami na koncercie, wychodzę na scenę, chciałbym w pełni poczuć tę energię. Gdy ktoś mi proponuje jakąś gościnną zwrotkę, to od razu siadam i zabieram się do pisania, bo czuję taką potrzebę. Natomiast nie czuję potrzeby wracać za wszelką cenę do nagrywania regularnego, a nawet regularnego słuchania. Siłą rzeczy coś tam do mnie dociera, do pewnych płyt wracam, pewne odkrywam, ale nie jest już tak jak kiedyś i nigdy nie będzie. Problemy z głosem, słuchem i czasem sprawiają, że raczej nie ma szans, że wydam całą płytę.

Zostaje więc kwestia pisania. Miałeś jakieś pomysły ghostwriterskie, ktoś ci zaproponował, żebyś napisał mu kawałek? Tutaj siłą rzeczy część problemów odpada.

- Mogę wam zdradzić, bo wcześniej tego nie mówiłem, że myślę o takiej płycie. Jest w planach materiał ghostwriterski. Bardzo, ale to bardzo powoli to sobie rozpisuję. Natomiast nikt nie przyszedł do mnie i nie poprosił o napisanie utworu. Myślę, że to także musiałoby raczej wyjść ode mnie, to ja musiałbym coś napisać i komuś zaproponować. Z pisaniem jest łatwiej niż z nagrywaniem, i coś tam skrobię.

Sprawdzasz się za to jako felietonista "Rytmu Warszawy". A może masz jakieś koncepcje na dłuższe formy?

- Z felietonami to było tak, że rozmawiałem jakiś czas temu z Kękę [pochodzący z Radomia raper, nagrywający w wytwórni Prosto, autor złotego albumu "Takie rzeczy" - przyp. red.] o rapowaniu, o życiu, o odejściu od nagrywania i on powiedział mi: K**wa, nie mógłbym nie pisać! Gdzieś tam zakiełkowało mi, że skoro nie piszę tekstów, bo nie nagrywam rapu, to może powinienem znaleźć jakąś inną opcję przelewania myśli na papier? Potem skontaktowałem się m.in. z ekipą "Skarpy", pod kątem pisania. Temat jakiś czas "leżał", ale kiedy zaproponowano mi pisanie felietonów i stałą współpracę z "Rytmem Warszawy", podjąłem wyzwanie. Dzięki temu do tych moich obowiązków doszło pisanie felietonów do dwutygodnika. I to na tyle. Dom, praca, hobby "same się nie zrobią", jak plecy Popka.

Przewija nam się często ten wątek codziennej pracy. Opowiedz więc o niej, bo czytelnicy mogą nie wiedzieć, czym się zajmujesz. Na płytach o tym nie mówiłeś, bo wtedy jeszcze żyłeś tylko rapem.

- Karol Nowakowski po wszystkich swoich przejściach ze zdrowiem musiał wybrać nową drogę. Ale co mogłem robić? Nie ukończyłem żadnych studiów, wcześniej żyłem jak niebieski ptak. Co potrafił Karol w 2009-2010 roku? Myśleć kreatywnie i pisać. Znajomi zaproponowali mi staż w agencji eventowej w roli kreatywnego, copywritera. Chcieli zobaczyć, czy potrafię się w tym odnaleźć, jak zaadaptuję się do życia w biurowym rytmie. Ja też nie wiedziałem, co z tego będzie. Oni wyciągnęli do mnie rękę, a reszta zależała już ode mnie. Po trzech miesiącach okazało się, że dałem radę, sprawdziłem się i 5 lat później jestem w kolejnej, trzeciej już, agencji marketingowej. Na mojej wizytówce widnieje obecnie: "Mocny Web" i faktycznie głównie wymyślam i piszę pod kątem kampanii interaktywnych, mediów społecznościowych. Co jest fajnego w marketingu? Jestem blisko rzeczy, które ożywają. Nazywam to zabawą w "małego Boga". Tworzysz i cieszysz się, widząc, że ciasto, które sam wymyślasz, rośnie, a potem dobrze smakuje. I chyba w tym się sprawdzam. Inna sprawa, że praca biurowa to też było dla mnie wyznanie - musiałem nauczyć się wielu rzeczy, ale i inni musieli nauczyć się mnie.

Jedno z biur położone było na piętrze, więc mogłem ćwiczyć codzienne chodzenie, z którym miałem problemy. Uczyłem się czytania z ruchu ust. No i inna, bardzo przyziemna sprawa - mam też dzięki temu coś na życie. Z rapowania bym się przecież nie utrzymał. Mam to szczęście, że żyję w związku z osobą, którą kocham, która kocha mnie. Spędzamy razem czas, wyjeżdżamy, wspieramy się. Ale też oboje pracujemy na to wszystko, czym żyjemy. Mamy za co cieszyć się życiem i środki, by pokonywać różne przeszkody.

Wybrałeś spokój, choć paradoksalnie dużo więcej się teraz dzieje w twoim życiu niż za czasów aktywnej kariery.

- Faktycznie tak to wygląda. Ta praca sprawiła, że ja nie jestem też ciężarem. Mam dwie ręce, nie urwało mi ich i pracuję, by nie brakowało na inne rzeczy.

 

Bałeś się, że będziesz obciążeniem dla bliskich?

- Nie jest łatwo o tym mówić. Jasne, że się bałem. Kiedy po operacjach wracałem do podstawowych wręcz umiejętności, takich jak słyszenie i chodzenie, to... Wciąż obserwowałem, ile siły i czasu poświęcały mi inne osoby. Dopiero później zrozumiałem, jak wiele energii sam w to wkładam. Moi najbliżsi byli pod wrażeniem, ile daję z siebie, jak walczę. To ciężka, codzienna harówa, w której wszystko zależy ode mnie. Nikt tego za mnie nie zrobi. Wiedziałem, że nie chcę być dla nikogo ciężarem, ale wiedziałem też, że nikt nie postawi na mnie krzyżyka, że ci, którzy są ze mną, będą o mnie walczyć.

Na okładce swojego solowego albumu dziękowałeś wrogom za to, że "swoją głupotą wzmacniają ideały". Zatem porozmawiajmy o twoich poglądach i o tym, kto je wzmacnia. Na prowadzenie wychodzi tutaj utwór "Leming", w którym wraz z Ciechem i Kamelem przedstawiliście wasz rozrachunek z Polską po transformacji.

- "Leming" mocno akcentuje to, co myślę o świecie i polityce, ale nie jest jego pełną i zamkniętą formą. To tylko element mojej krytyki postokrągłostołowej rzeczywistości, reglamentowanej wolności i uwłaszczonej na polskim państwie postkomunistycznej ekipy. Mnie się określa mianem konserwy, mohera, far-right [przedstawiciel radykalnych prawicowych poglądów - przyp. red.], jednak ja nie wiem nawet, czy określenia "prawica" i "lewica" nie są obecnie tylko umowne. Być mądrym i dobrym człowiekiem to jest podstawa. I najważniejsze - szukać prawdy. Nieważne, po której stronie jesteś, ale prawda jest jedna. Wizja wielu prawd prowadzi do relatywizowania świata. Może mylę się ja, może ty, ale wspólnie szukajmy oparcia w wartościach i ideałach. Oczywiście są pewne mocne i stałe elementy aksjologiczno-światopoglądowe, które potocznie nazywamy prawicowymi, a ja czerpię je z historii, z wiedzy pokoleń, z rodzinnych wartości.

 

Czy z perspektywy lat masz wrażenie, że ludzie, na których stawiałeś w wyborach, spełnili twoje oczekiwania?

- Nie ma partii, której bym ufał, która w stu procentach reprezentowałaby mój tok myślenia. Partie to tylko partie. Ludzie są też tylko ludźmi, a polityka jest momentami sztuką wyborów, które potrafią wybiegać poza moje kryteria oczekiwań. Na pewno dużą rolę odgrywa...

Muszę was przeprosić na chwilę... Padły mi baterie. Zawsze muszę mieć przy sobie zapasowe. Uwaga... Nie będę przez chwilę was słyszał. [Pjus wyjmuje opakowanie małych, okrągłych baterii, po czym wymienia te umieszczone w tzw. procesorze słuchu - przyp. red.]. Dobra, powrót do świata słyszących.

Jak długo trzymają baterie?

- Około czterech dni. Naraz używam sześciu baterii - po trzy na jeden aparat. W ciągu miesiąca zużywam około sześćdziesięciu baterii.

Trudno, środowisko jakoś przeżyje.

- Tak. Muszę je zbierać, bo zwykle, szczególnie przy tej ilości, "rozsiewam" je na każdym kroku. Jak gdzieś znajdziecie taką bateryjkę, to będziecie wiedzieć, że "Karolek tu był".

Wracając do polityki...

- Są ludzie, partie, koterie, system zależności, no i często kreujące ten świat i nasz jego odbiór media. Te czynniki nie zawsze pozwalają się rozwinąć pewnym nurtom, a ludziom się zrealizować - dusząc, niszcząc, obśmiewając. Ja na pewno swoje poglądy realizowałem poprzez wspieranie Prawa i Sprawiedliwości czy różnych post-UPR-owskich projektów Korwina i jemu podobnych, np. głosowałem ostatnio na Wiplera. Jednak to są tylko elementy - jak widać, czasem nieco sprzeczne. W tej chwili duże nadzieje wiążę z kandydatem na prezydenta z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, czyli z Andrzejem Dudą. Miałem możliwość poznać tego człowieka w 2010 roku po tragedii smoleńskiej. Byłem jedną z osób z ramienia środowisk kibicowskich, które trzymały wartę przy trumnach pary prezydenckiej. Odniosłem wtedy wrażenie, że cały Pałac Prezydencki był na jego głowie. Był wszędzie, wszystkiego doglądał. Zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Później śledziłem uważnie jego działania, wypowiedzi i karierę polityczną i dziś zachęcam każdego negatywnie oceniającego start jego kampanii, aby posłuchał oraz poczytał, co ma do zaoferowania. Jego poglądy, pomysły, a szczególnie sposób ich przedstawiania robi duże wrażenie. Na tle rządzącego obecnie w Pałacu Prezydenckim miałkiego "gajowego" tym bardziej wyraźny i konkretny. To jest zupełnie inna klasa, energia i uważam, że jeżeli tylko dostanie szansę, to dobrze ją spożytkuje.

Jednak nie przywiązuję się szczególnie mocno do jednej osoby czy konkretnej partii, bo mądre rzeczy potrafią powiedzieć ludzie z różnych stron, nie zawsze mających bezpośredni wpływ na politykę. Prawa strona wydała bardzo dobrych publicystów, komentatorów, którzy niekoniecznie są i będą politykami. Ale mówią mądrze, poruszają ważne tematy. Wciąż na przykład staram się śledzić środowisko wywodzące się z UPR i "Najwyższego Czasu", bo to zawsze byli świetni publicyści. Ludzie, którzy mówią ciekawe rzeczy w interesujący sposób, jak np. Rafał Ziemkiewicz czy Stanisław Michalkiewicz. Co mamy dalej? Mnóstwo ciekawych kierunków i analiz, bo wbrew obiegowej opinii "prawica" to nie jest jednorodna masa. Czytuję więc redaktorów tworzących różne "metamorfozy" Frondy, Rzeczy Wspólne, Fundację Republikańską, Nową Konfederację, niezależnych komentatorów i wielu, wielu innych "pismaków" - mądrych ludzi z wiedzą i poglądami. Nie mówiąc już o historykach, jak Antoni Dudek, Piotr Gontarczyk czy Leszek Żebrowski. Czy oni są politykami? Nie. I dobrze. Bo polityka to nie tylko wiedza, nazywanie i wyrażanie swoich poglądów. Dziś to niestety przede wszystkim "wybory miss". Zarówno w Polsce, jak i na świecie koncentrujemy się na powierzchowności, prezencji polityków, zamiast skupić się na tym, jakie ideały reprezentują. I tak w natłoku pseudopotrzebnego "bicia piany" giną nam sprawy, o których mówić trzeba, bo nagle się okazuje, że "mama Madzi" przysłoniła nam sprawy większe i poważniejsze. Ot, choćby nasz stosunek do Rosji i funkcjonowania z nią czy przeciw niej. Trudno zrozumieć ten kraj, nikt przez lata nie działał nawet w ten sposób, by przygotować ludzi do tego, co może nadejść. A gdy ktoś już mówił o tym, był, także w tym portalu, wyśmiewany i wyzywany od rusofobów. Teraz macie swoich "przyjaciół Moskali". U bram stoją.

Obawiasz się, że Polska może być w takiej sytuacji jak Ukraina?

- Ptaszki ćwierkają, że niestety tak. Mam zbyt małą wiedzę, by brać pewne rzeczy za pewnik, ale dla mnie jest to więcej niż możliwe. To jest moim zdaniem coś, do czego Rosja po prostu dąży. Oczy otwiera np. osoba, którą wszyscy, z politykami na czele, powinni czytać. To Aleksander Dugin - quasi-filozof, geopolityk, teoretyk rosyjskiego imperializmu. Arcyciekawa i przerażająca postać. Zwłaszcza jeśli spróbuje się zrozumieć jego teksty, można zacząć łączyć w ciąg faktów wiele rzeczy, które dzieją się obecnie. Problemem jest to, że ludzie odbierający politykę i wydarzenia na świecie chwytają ją "newsowo", krótkowzrocznie. Patrzymy w telewizor, oglądając wiadomości z danego dnia, które często - bez kontekstu i kompleksowego zrozumienia sytuacji - nic nie znaczą. Do oceny stosunków z Rosją potrzeba przede wszystkim perspektywy i wiedzy. Czytam np. tekst Dugina sprzed Majdanu, a rzeczy, o których pisał wtedy, teraz mają miejsce. Słowo w słowo. Przerażające. A potem pada coś w stylu: Nam nie chodzi o to, by zająć Krym, zatrzymamy się na Lizbonie . Po takich słowach powinniśmy się przygotowywać na najgorsze, a nie zastanawiać się, czy przyjdą. Gdzie są te gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy podpisane w 1994 roku? Czy dziś Merkel i Hollande są zakładnikami polityki Putina, czy idą z nim ramię w ramię? A my znów stoimy i patrzymy...

Lizbona byłaby symboliczna, biorąc pod uwagę traktat w niej zawarty.

- Coś w tym jest. Szczególnie że to kolejny symbol rozpasanej Europy. A Rosja chce się jawić jako wielki obrońca konserwatyzmu, jako oponent zgniłego zamerykanizowanego, zachodniego świata. Jak chcą z nim walczyć? Myślę, że chcą stworzyć coś na miarę odwróconego roku 1968 i w Europie Zachodniej przeprowadzić społeczno-polityczne kontrrewolucje - większe albo mniejsze działania, ale przekierowujące do świata konserwatywnego. Ktoś powie, że niby jak? Ja mówię, że nie swoimi rękami. Działania w samej Rosji - rygorystyczne prawa wobec homoseksualistów i sposób traktowania takich grup jak np. Pussy Riot - to są wyraźne znaki dla europejskich konserwatystów. "Patrzcie i bierzcie przykład". A potem z kim się taka Marine Le Pen brata? Dla mnie problem polega na tym, że ja też jestem zwolennikiem konserwatywnych i tradycjonalistycznych postaw, od których Europa się odwróciła, jednak model rosyjski jest nie do przyjęcia, bo to jedynie imperialna zagrywka. Wolę więc mieć "wojenkę" ideologiczną wewnątrz Europy niż chwalić ustrój konserwatywny pod rosyjską banderą.

Niejednokrotnie mówimy "Rosja" w kontekście napiętych relacji, ale źródłem naszych problemów nie jest uciemiężony i bliski nam przecież naród, tylko autorytarna wierchuszka sprawująca władze z byłym funkcjonariuszem KGB na czele.

- Jestem fanem Gogola, Jerofiejewa jednego czy drugiego [Wiktor i Wieniedikt, pisarze rosyjscy - przyp. red.], Pielewina, rosyjskiego kina i wszystkiego, co zdajemy się nazywać rosyjską, pełną sprzeczności duszą. Poznałem trochę samych Rosjan i pewne rzeczy trzeba rozdzielić: KGB-owska klika to jedno, a naród rosyjski to drugie. Jednak czy ten naród też nie jest bez winy? To jest wina wieków wpływu władzy, której oni nie potrafią się oprzeć. Mało tego. Oni kochają być "bici w ryj" przez każdego batiuszkę. Ten, kto bije ich i Zachód w ryj, jest bogiem. Czy to jest Rosja carska, radziecka czy KGB-owska-putinowska, to jest to samo.

Czytałem kiedyś świetny tekst, chyba we "Frondzie", o tym, że wiele rzeczy, które tam się wydarzyły, to naturalna i powtarzalna kolej rzeczy - wynik tego, że jako potomkowie poddanych Czyngis-chana, wiernie służą wodzowi, nawet jeśli ten ma ich za nic. Jest taka książka Filipa Memchesa "Słudzy i wrogowie imperium" i zdaje się tam był opis reakcji zdumionych europejskich intelektualistów na dawnych dysydentów radzieckich, którzy ubóstwiają i wspierają Putina. Dlaczego? Dlatego, że to jest człowiek, który utrzymuje wiarę w wielkość i cel - imperium. Nawet artyści, filozofowie i naukowcy rosyjscy walczący z komunizmem przyjęli tego człowieka jak wybawcę, który odzyska dla nich należyte miejsce w świecie. To jest ich kolejne wcielenie archetypu cara.

Owszem są ruchy antyputinowskie, ale czy one mają jakieś przełożenie poza KGB-owskim kagańcem [rozmowa odbyła się przed morderstwem Borysa Niemcowa - przyp. red.]? W 2007 roku byłem w Moskwie i Petersburgu, po fali demonstracji antyputinowskich i w wielu miejscach na murach były jeszcze napisy "Rosja bez Putina". Przy jednym z nich zobaczyłem dopisek: "To nie Rosja".

Skończmy mniej poważnym akcentem. Cieszysz się czasem, że nie musisz regularnie słuchać polskiego rapu?

- Czasami tak, cieszę się, że mam filtr, który każe mi najpierw przeczytać teksty, i przez to utrudnienie nie wszystko do mnie od razu dociera - nawet jeśli internet jest tego pełny. Zresztą tak jest generalnie z muzyką, nie tylko z rapem. Fale, mody, które sprawiają, że każdemu "wychodzi z lodówki" pewien utwór - mnie mogą ominąć, odkrywam je później. "Get Lucky", które leciało wszędzie, a ja do tej pory nie potrafię go zanucić, bo go nie słyszałem. A z polskim rapem jest jak z internetem. Daje mnóstwo możliwości, ale dark side of the moon jest taka, że każdy może robić, co chce, bez chociażby cienia samokrytyki. Już abstrahując od weteranów, którzy wykonują czasem dziwne wolty... Staram się jednak być blisko tego światka, trzymać rękę na pulsie. Jak są jakieś większe wydarzenia na scenie, to wiadomo, że jestem ich mniej lub bardziej świadomy. Jednak fajnie, że niektóre rzeczy omijają mnie szerokim łukiem ze względu na braki zdrowotne (śmiech).

W zwrotce , która pojawiła się w zeszłorocznym debiucie Kuby Knapa, kreślisz swój obraz jako osoby zgorzkniałej, rozgoryczonej. Czy tak się obecnie widzisz?

- Zataczamy tu koło w rozmowie. Moje zdrowie wpływa na to, jak nagrywam i jak się ujawniam na płytach. Knap idealnie trafił, czułem fizyczną potrzebę napisania i nagrania czegoś, jak tylko poruszył temat. Ta zwrotka jest prawdziwa, tam jest sporo o tym, jak wygląda moje życie eksrapera na co dzień, jak zmieniło się po tych wszystkich przejściach zdrowotnych. Z jednej strony odczuwam mniejszą przyjemność ze słuchania muzyki czy nawet obcowania z tym środowiskiem. Jak się pojawiam w klubie, na koncercie, ludzie podchodzą, klepią w ramię, mówiąc: Pjus, mistrzu, dajesz radę - szacunek . Bardzo fajnie, dziękuję za to - miło mi, ale nie przeradza się to w energię do stworzenia czegoś nowego, tylko w zgorzknienie, i tak już niestety będzie. Ale jak widać, nawet to zgorzknienie może być pozytywnym twórczym bodźcem.

 

CZYTAJ TAKŻE: Muzyczni patrioci. ''Żyjemy w kraju, w którym niektórzy próbują historię zohydzić i na nią napluć''

Pjus, wł. Karol Nowakowski . Polski raper, aktywista, felietonista. Od 2001 roku związany z zespołem 2cztery7, z którym nagrał dwa albumy ("Funk - dla smaku", "Spaleni Innym Słońcem"). W 2004 roku u Nowakowskiego została zdiagnozowana rzadka choroba, neurofibromatoza typu 2. Choroba dotknęła nerwów słuchowych rapera, które objęły zmiany nowotworowe. W ramach akcji charytatywnej All4Pjus zostały zebrane środki finansowe, dzięki którym przeprowadzono szereg operacji obejmujących usunięcie guzów nerwów słuchowych oraz guza kręgosłupa. W wyniku zabiegu raper utracił zmysł słuchu, który został przywrócony w 80 proc. dzięki dwóm implantom pniowym. Podsumowaniem walki z chorobą był wydany w 2009 r. solowy album "Life After Deaf".

Andrzej Cała . Dziennikarz muzyczny. Z wykształcenia politolog. Pisał m.in. dla "Ślizgu", "Dos Dedos", "Machiny", "Życia Warszawy", "Przekroju". Współautor leksykonu rapowego "Beaty, rymy, życie", "Dusza, rytm, ciało" - publikacji poświęconej muzyce soul i r'n'b oraz wydanej na początku 2015 roku nakładem Narodowego Centrum Kultury "Antologii polskiego rapu" . Redaktor naczelny serwisu Noisey Polska.

Bartek Strowski. Aspirujący scenarzysta, fanatyk NBA, kolekcjoner płyt i ciężkostrawnych przyzwyczajeń. Publikuje na Polskikosz.pl i Altermag.pl. Na co dzień pracuje w sieci partnerskiej YouTube - Agora Internet Artists.