artykuły
Dominika Słowik (fot. Wojciech Karliński)
Dominika Słowik (fot. Wojciech Karliński)

Co ostatnio przeczytałaś dobrego?

- Mogę sobie zajrzeć do Kindla?

Jasne.

- Nie wiem, czy ta książka odbiła się wystarczająco szerokim echem, ale powinna: "Dom nad rzeką Loes". Mateusz Janiszewski, lekarz w Timorze Wschodnim, napisał reportaż, który zdecydowanie wychodzi poza tę konwencję. O tym, dlaczego człowiek w ogóle wyjeżdża w podróż. I "Żywoty diabłów polskich", fantastyczna książka, polecam.

Ty też napisałaś książkę. Paweł Huelle powiedział o niej: "Od wielu lat czekaliśmy na taki debiut".

- Na naszym rynku księgarskim jest tak, że jeśli jesteś kimś nieznanym, to żeby w ogóle ktoś zwrócił na ciebie uwagę, musi za tobą stać jakieś nazwisko. Więc pierwszym tropem redaktora było wysłanie mojej książki do Pawła Huellego, który współpracuje ze Znakiem. Wydawca przyszedł na nasze spotkanie i powiedział, że Huelle już to czytał i mu się podobało.

Jak się poczułaś?

- Super. Huelle zadzwonił do mnie i opublikował fragment powieści w kwartalniku, który wydaje w Trójmieście. Ale nie spotkałam go osobiście, rozmawialiśmy tylko przez telefon.

Dominika Słowik (fot. Wojciech Karliński)

Do ilu wydawnictw wysłałaś rękopis?

- Równolegle do trzech, tylko Znak zareagował bardzo szybko. Wolałabym nie wnikać w procedury wydawnicze. Tyle mogę ci powiedzieć, że do Znaku książkę zaniósł mój tutor, Bronisław Maj. Przeczytał ją i stwierdził, że mu się podoba.

Czyli napisałaś ją jeszcze na studiach?

- Zamiast magisterki!

Tak myślałam.

- Przyjechałam do Polski i stwierdziłam, że to trochę bez sensu pisać magisterkę, zrobię coś sensowniejszego.

Studiowałaś filologię hiszpańską.

- Tak, ale w ramach MISH-u (Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych - przyp. red.).

Trochę się śmieję, że napisałam książkę zamiast magisterki. Podczas ostatnich dwóch lat studiów dużo podróżowałam w ramach różnych stypendiów, bo jak już zaczniesz się tym interesować, to jest naprawdę wiele możliwości. Zaliczałam kolejne lata bez problemu, ale po powrocie na piąty rok wiedziałam, że magisterki napisać nie zdążę. Więc tak czy siak mam rok dodatkowo. Gdzieś tam zawsze byłam związana z literaturą, a w trakcie podróży zaczęła dojrzewać we mnie świadomość, że chcę spróbować napisać prozę. Nie wiedziałam, czy mi to wyjdzie, ale uznałam, że jeżeli mam kiedykolwiek w życiu napisać książkę, to to jest ten moment.

Pomyślałam, że to mogła być magisterka , bo wstęp jest naukowy, dość trudny, z definicjami słownikowymi. Potem się okazuje, że to przydatny wytrych, klucz do twojej książki.

- Cieszę się, że masz takie wrażenie. Wstęp powstał mniej więcej w połowie pracy nad książką i jestem do niego bardzo przywiązana, tak samo jak do tytułu. Te dwa słowa - "atlas" i " doppelganger" - pozwalają czytelnikowi odczytywać powieść na więcej niż jednym poziomie fabularnym. I to jest dla mnie bardzo ważne. Zresztą już teraz po różnych reakcjach widzę, że każdy znajduje w tej książce coś innego. Poza tym wprowadzam główne tematy, które mnie interesują i są dla mnie ważniejszą ścieżką odczytania całości. Ale nie chciałabym ich teraz tu wyjaśniać, bo nie o to tu chodzi.

Jak to, nie odpowiesz na ulubione pytanie pisarzy: "O czym jest twoja książka?"?

- Jak bardzo chcesz, mogę ci udzielić takiej odpowiedzi. A jak ty ją zrozumiałaś?

Zapytałam pierwsza.

- Ale to zawsze ciekawsze usłyszeć to od czytelnika. Dla mnie przede wszystkim to książka o ciągłym zadawaniu sobie pytań, na które i tak nie znajdziemy odpowiedzi, bo po prostu nie istnieją. Ale mimo to w kółko to robimy. I to jest równocześnie piękne w człowieku, i smutne . To jest dla mnie podstawowa warstwa znaczeniowa. Ale pojawia się tam mnóstwo innych rzeczy: lata 90., mitologizacja dzieciństwa. Dla mnie to też książka o Polsce, która się transformuje.

Ważny jest tam Śląsk?

- Akcja dzieje się na śląskim blokowisku. Wiem, że komentarze na temat Śląska się pojawiają. OK. Ja się nie czuję osobą ze Śląska, bo Jaworzno to nie jest taki prawdziwy kulturowo Śląsk i obrażałabym ludzi ze Śląska, gdybym tak twierdziła. To miasto na styku dwóch województw: małopolskiego i śląskiego, do Śląska należy administracyjnie. Nie mówimy po śląsku, nie mamy śląskiej tożsamości. Mysłowice czy Sosnowiec za Jaworznem to też nie Śląsk, tylko Zagłębie. O Jaworznie się mówi, że to produkt Galicji, miasto, które znajdowało się kiedyś na styku trzech rozbiorów, w tzw. Trójkącie Trzech Cesarzy. I to trochę widać, taka mieszanka wszystkiego.

To chyba powinno pomagać w pisaniu?

- Miałam poczucie, że dorastałam w miejscu, które było przejściem między dwoma silnie w Polsce usankcjonowanymi tożsamościowo regionami. Bo jednak i Śląsk, i Małopolska z Krakowem to dwie przestrzenie kulturowe, które bardzo dokładają się do ogólnej tożsamości polskiej.

(fot. Wojciech Karliński)

Powiedziałaś, że to książka o zadawaniu sobie ciągłych pytań. Jakie to są pytania?

- Co, gdzie, kiedy, dlaczego... (śmiech). Wiesz, gdybym jasno wyrażała te pytania, tobym bardzo banalizowała te kwestie. To są podstawowe pytania, odkąd człowiek zaczął w ogóle myśleć: dlaczego, po co...?

Ale co "dlaczego"?

- Dlaczego tu jesteś, dokąd dążysz, po co śmierć, czemu życie? Ale wypowiedziane, nie wiedzieć czemu, brzmią banalnie. Po to się pisze, żeby ich wprost nie mówić.

Mówisz o mitologizacji. Dzieci widzą i pamiętają inaczej, ale Polska, którą pokazujesz, zdecydowanie nie jest sielankowa, raczej patologiczna.

- Nie wiem, czy patologiczna to dobre określenie. Ona miała... charakter. Nie chciałam pokazywać tego w wykrzywiony, zbrutalizowany sposób. Na przykład labirynt blokowiska - naprawdę staram się go opisać tak, żeby był absurdalnie piękny. On nie będzie nigdy piękny w sposób oczywisty, nie spodziewajmy się tam urody. Ale pewne elementy świata - przez to, że zaistniały w naszej świadomości, w konkretnym momencie i konfiguracji - mają do dzisiaj nieodparty urok. Może też dlatego, że już ich nie ma. Oczywista nostalgia za przeszłością.

Kiedy ostatni raz byłaś na swoim osiedlu?

- Teraz szukam pokoju w Krakowie, więc chwilowo wróciłam do rodziców. Moje osiedle zostało częściowo wyremontowane, położono nowe elewacje, zrównano górkę na środku osiedla. Jaworzno wygląda jak typowa inwestycja unijna - mnóstwo się pobudowało, drogi całkowicie się pozmieniały i tamtej przestrzeni już nie ma.

Ja czytałam twoją książkę z dużą nostalgią: arkoroki , duraleksy, lans na poloneza caro, coca-cola jako główne danie komunijne. Tęsknisz za tym?

- Za coca-colą i arkorokiem? Nieszczególnie. Za dzieciństwem chyba w taki sposób, jak każdy. Nostalgia za krainą lat dziecinnych nie na darmo się przecież przewija w polskiej i światowej literaturze. To taki idylliczny okres, bezczasowy. I chyba ta bezczasowość jest w nim najbardziej pociągająca.

Gdy zaczęły się lata 90., miałam dwa lata. Była to dla mnie rzeczywistość, która się kształtowała, postrzegałam ją na poziomie bardzo zmitologizowanym, bajkowym. Ten świat zaistniał tak naprawdę tylko w naszej świadomości, bo każdy, kto był choć odrobinę starszy, odbierał go już zupełnie inaczej. Jak masz 10 lat i jak masz 4, rzeczywistość układa się inaczej.

Jak mówisz o atrybutach lat 90., które wywołują nostalgię, to jest w ogóle bardzo kuszące, żeby się w tym zanurzyć.

I wiele osób to robi.

- Szczerze mówiąc, ja bardzo nie chciałam się w to zagłębiać. Miałam wrażenie, że wtedy zamienię książkę w skoroszyt mojej pamięci, a nie w powieść. Więc maksymalnie wycięłam te rzeczy, które oczywiście super mi się pisało, bo wiadomo, że każdy uwielbia wspominać nostalgiczne elementy swojej przeszłości. Starałam się więc do minimum ograniczyć gumy do żucia itp., a bardziej fascynował mnie sam rytuał lat 90. Procesy, które wtedy zachodziły. I bardziej starałam się skupić na tym, bo wydawało mi się, że to jest po prostu ciekawsze.

To stało się dobrą klamrą dla opowieści fantastycznej, realizmu magicznego.

- Nie wiem, czy to jest realizm magiczny, nie mnie to nazywać, zostawmy tę kwestię krytykom.

Dobrze. Dla mnie w każdym razie to paradoksalnie była wiarygodna, choć metaforyczna historia. Miałam wrażenie, że niedużo wymyśliłaś.

- Nie, to jest wszystko wymyślone. Jedyna prawdziwa historia, która się tam zakorzeniła, to jak dresy próbowały strzelać petardami w balkon.

Trochę żal, że wymyśliłaś dresów, którzy przesuwają blok, żeby ukraść z piwnicy komunijne rowery.

- A nie, to się wydarzyło naprawdę! (śmiech). A tak serio, czasem patrząc na ich fantazję myślę, że to mogłoby się wydarzyć.

Czujesz się drugą Masłowską? Polskim Marquezem?

- Czuję się pierwszą Dominiką Słowik, zdecydowanie.

Myślisz, że byłabyś w stanie napisać taką książkę, mieszkając na deweloperskim osiedlu?

- Nie, no coś ty. Oczywiście, że ta książka bardzo silnie wyrosła z moich doświadczeń osobistych, tego się absolutnie nie wypieram. W podstawowym wymiarze jest autobiograficzna. Nie na poziomie fabularnym, to nie są historie z mojego życia. Ale to jest proza, która opisuje konkretne doświadczenie lat 90., które wynika bezpośrednio z moich doświadczeń.

Czyli nie jesteś Anną?

- Nie, Anna jest dużo bardziej bezczelna, odważna.

Ubezpieczyłaś się już na to pytanie, ale mnie momentami twoja książka wydała się też nieco polityczna. Śmiałam się, że trudno byłoby wybrać lepszy moment niż obecny na wydanie powieści o górnikach.

- Jeśli szukałabym jakichś elementów politycznych, to raczej skupiłabym się na tych czysto historycznych, związanych z procesami transformacyjnymi. Górnicy, którzy pojawiają się w książce, to są takie trochę magiczne stwory i kopalnia równie dobrze mogłaby być fabryką czy stocznią. Sama idea górnictwa nie jest dla mnie szczególnie istotna w fabule.

A jednak bardzo plastycznie opisałaś rekiny małej kopalnianej finansjery.

- No widzisz, ale oni mi się dużo bardziej kojarzą z tą rozbuchaną transformacją, taką płynną magmą polskości. Z latami, kiedy wszystko mogło się zdarzyć - każdy mógł zostać ministrem, założyć firmę, która odniesie giełdowe sukcesy i wejdzie na międzynarodowe rynki. To wszystko miało - mówiąc trochę kliszami - ułańską fantazję. Wypadliśmy z przaśności, peerelowskiego braku prosto w świat, w którym wystąpiło bogactwo wszystkiego. I nie mam na myśli wyłącznie bogactwa przedmiotów, ale przede wszystkim możliwości. To jeszcze nie był ten świat skostniały, do którego potem zdążaliśmy, który już obrósł w normy, w przyzwyczajenia, konkretne schematy. Wtedy wszystko jeszcze się tworzyło w dosłowny sposób, łącznie z ustrojem państwa. Z mojej perspektywy to przypominało magmę, która się już wylała, a jeszcze nie zastygła.

A już zastygła?

- Myślę, że tak. Teraz już zmierzamy do końca świata.

Tak? Kiedy dokładnie? Jesteś bardzo młodą osobą, która sprawia wrażenie, jakby miała odpowiedzi na wszystkie pytania.

- To straszne, nie, pisarz powinien ich dopiero szukać.

Zastanawiam się, jak ty i ja odbierzemy twoją książkę za 10 lat. Myślałaś o tym?

- Myślę, że nie będzie mi się podobać. Mam taką nadzieję, bo inaczej to będzie znaczyło, że nie idę do przodu.

Wydaje mi się, że to bardzo duża odwaga, żeby wydać książkę. Nie stresujesz się?

- Nie czuję wielkiego stresu w momencie publikacji, bo książka trochę przeleżała. Od chwili, kiedy postawiłam ostatnią kropkę, minęły prawie dwa lata. Sama z siebie bym jej teraz nie czytała, bo nie szukam elementów pisarskiej masturbacji. Ale przy korekcie przeczytałam ją cztery razy i... nadal chciałam ją wydać. Może za pięć lat będę się stresować.

(fot. Wojciech Karliński)

Chcesz być Dominiką Słowik, ale będą cię porównywać, zwłaszcza biorąc pod uwagę twój wiek.

- To jest zawsze oczywiście bardzo przyjemne, kiedy ktoś cię porównuje do pisarzy, których cenisz. Oczywiście, że cenię Marqueza i Schulza, którzy pojawili się w notkach redakcyjnych. Ale wiesz, to w pewnym sensie są zawsze porównania na wyrost. Ja daję wolną rękę promocji w tej kwestii, bo niestety, dzisiejsze realia wyglądają tak, że przy tak niskim czytelnictwie książek, których na rynku jest dużo, sięgając po coś nieznanego, kierujemy się sloganami. Tak działa nasz umysł. Natomiast nie jestem drugim Gabo ani drugim Schulzem, bo nie można nimi być, są niepowtarzalni.

Słowa, którymi promowana jest na okładce twoja książka, rodzą bardzo duże oczekiwania.

- Wiem. Widziałam już pierwszą recenzję, pani poświęciła temu połowę tekstu . Że bardzo duże oczekiwania, że tak się nie powinno.

Co będzie dla ciebie kryterium sukcesu?

- Moim kryterium sukcesu jest to, że w ogóle napisałam książkę, że ją skończyłam. Bo nie jest tak, że siadałam do niej z całym szkieletem i musiałam wypełnić tylko drobne luki. Nie, ona była tworzona na bieżąco, codziennie. Codziennie wstawałam i nie byłam pewna, czy dalej będę miała co pisać. I czy będę chciała pisać.

Jestem zadowolona z tej książki. Nie zmienię mojego zdania na jej temat po tym, jak przeczytam recenzje. To jest miłe, jak przeczytasz dobrą recenzję, nieprzyjemne, jak przeczytasz złą, ale mojego poczucia, że cieszę się, że ją napisałam, nie zmieni .

Dla mnie ciekawym wątkiem z twojej książki jest nielinearność czasu, "modna" teraz skądinąd. I tego, że podróże niekoniecznie dzieją się w przestrzeni, ale też w czasie.

- Bardzo mnie cieszy, że coś takiego tam znalazłaś. Wątek podróży był dla mnie bardzo ważny. Wtedy wracałam do domu w poczuciu, że to tylko na chwilę, że zaraz znowu wyjadę. Moja podróż to było doświadczenie egzystencjalne - poszukiwanie. Jest taki moment w życiu, czasem on trwa bardzo długo. Ludzie "inwestują" wtedy w różne rzeczy: w pasje, rodzinę, czytanie, depresję. Dla mnie podróż była próbą zadawania sobie tych pytań, do których ciągle wracam, a które tak chciałaś ode mnie wyciągnąć.

I nadal chcę, bo nie wierzę, że 22-latka pojechała w podróż, żeby się dowiedzieć, po co żyjemy i czemu umieramy.

- Nie, pojechałam w podróż, bo nie wiedziałam w ogóle, o co chodzi w życiu. Pojechałam, bo miałam wewnętrzne poczucie, że coś muszę zrobić. Niesprecyzowane. Nie wstałam z traktatem filozoficznym w głowie. Kiedy mówię o ogólnych pytaniach, to jakoś to werbalizuję, ale to nie jest dobra definicja. Mam poczucie, że mamy w sobie jakieś schopenhauerowskie niespełnienie, dążenie do czegoś. Kiedy nie podróżuję, to mam wyrzuty sumienia. Ale pisanie też jest dla mnie podróżowaniem.

Skąd się biorą te wyrzuty sumienia? Bo stoisz w miejscu? To ten przymus ciągłego rozwoju?

- Z poczucia dziwnej jałowości.

Świat, który się nie porusza, jest jałowy?

- "Świat" a "ty" to nie t o samo. Zadajesz mi takie pytania, że chyba powinnyśmy zamówić sobie jakiegoś szota. Jakbym umiała sobie na to odpowiedzieć, to pewnie umiałabym sobie odpowiedzieć też na wiele innych rzeczy i może nie pisałabym książek. Chyba bym nie musiała.

Jak ludzie odbierają twoją książkę?

- Nie rozsyłałam jej wielu osobom, ale najwięcej było reakcji nostalgicznych. Bardzo łatwo jest popaść w banalny, tani sentymentalizm, bardzo trudno napisać książkę, która nie ma w sobie humoru w zamierzony sposób, ironii ani cynizmu i jest jednocześnie literaturą, która cały czas chwyta za serce. Ja mam takie uczucie, jak czytam na przykład "Dolinę Issy" Miłosza. Kiedy balansujesz na granicy między wzniosłością a tanim sentymentalizmem, ironia to jest bardzo dobry obciążnik, który cię utrzymuje w bezpiecznej pozycji. Oczywiście wypowiadam się z mojej perspektywy, nie chcę nikomu tego wkładać w usta ani analizować jego technik pisarskich, ale wydaje mi się, że osoby z mojego pokolenia, które piszą, trochę stają przed rzeczywistością, która ich zmusza do uciekania w humor i ironię. Ja mam takie poczucie, że jeśli napiszę coś zbyt poważnego i wzniosłego, to wywoła kpiący śmiech. Nasza rzeczywistość potrzebuje ironicznego nawiasu.

Myślisz, że to wynika bardziej z tego, że żyjemy w świecie memów , czy raczej z tego, że łatwo jest wyśmiać kogoś, kto pisze wprawdzie mądre rzeczy, ale jest bardzo młody?

- Wydaje mi się, że to bardziej wynika z tego, że czas jasnych i klarownych sądów już przeminął. Naprawdę żyjemy w świecie relatywizmu. Wiem, że wszyscy się wiecznie obrażają o przywoływanie tego postpostpostmodernizmu. Ale ja mam takie poczucie, że świat dzisiejszy jest dużo bardziej relatywny i nie ma w nim takiej jasności myśli i sądów, jak dawniej. Nie mówię, że to źle. To dopuszcza dużo większą wolność, liberalizm. Ale już nie napiszemy takiego wiersza jak Herbert.

"Atlas: Doppelganger", Dominika Słowik (fot. materiały promocyjne)

Dominika Słowik . Urodziła się w 1988 r. w Jaworznie. Ukończyła filologię hiszpańską. Mieszkała w Hiszpanii i we Włoszech. Była wolontariuszką w Gwatemali, współorganizatorką festiwalu teatralnego i szatniarką. Mówi, że gdy nie podróżuje, ma wyrzuty sumienia. Poza tym twierdzi, że jest leniwa - nie gotuje i nie cierpi sportu. Mieszka w Krakowie. "Atlas: Doppelganger" jest jej debiutem literackim.

Paulina Dudek . Szefowa działu Podróże w portalu Gazeta.pl. Uważa, że najlepszymi przyjaciółmi dziewczyny są dobre buty trekkingowe, smartfon i eyeliner. Zakochana w Birmie i Szwajcarii. Nikomu nie pozwoli zburzyć Pałacu Kultury.