
Czy ta książka to twoja publiczna spowiedź?
- Nie traktowałbym tego w kategoriach "spowiedzi". Spowiadam się przed Panem Bogiem, natomiast książka to podsumowanie mojego życia. Długo się zbierałem z decyzją o jej napisaniu. Myślę, że na pewne wyznania nie byłem wcześniej gotowy, bo dzieci były małe. Dzisiaj są na tyle dojrzałe emocjonalnie, że mogłem to zrobić, a ja patrzę też na siebie i swoje życie z innej perspektywy.
Bez kolorowania opowiadasz, jak nisko upadłeś, jak straciłeś resztki człowieczeństwa, opisujesz życie na ulicy, gnijące ciało, wszawicę i tego przerażającego szczura... W niektórych momentach musiałam robić przerwy.
- Nawet teraz, jak o tym pomyślę, to mnie ciary przechodzą. Tak samo jest, kiedy opowiadam o tym w szkołach. Jak przypomnę sobie tę piwnicę, kopcące znicze, ten smród, tego szczura jedzącego moją nogę... To nie jest nic przyjemnego, ale to są obrazy, które do ludzi przemawiają. Szczególnie do młodych ludzi wychowanych na mediach, które walą w nich obrazem. Oni mają wyobraźnię, którą są w stanie poruszyć właśnie takie przerażające, a dzięki temu przekonujące obrazy.
Chciałeś ich tą książką zszokować?
- Nie, moim celem nie był szok. Chciałem pokazać, że Pan Bóg jest i że wyciągnął mnie z bagna, był w stanie uzdrowić mnóstwo zranień, które mi się po drodze zdarzyły. A to znaczy, że nie ma takiej sytuacji, z której Bóg nie jest w stanie wyciągnąć człowieka.
Nawet tego, który w niego nie wierzy?
- Byłem od Niego daleko, kiedy w ciągu pięciu minut uzdrowił mnie z potężnego heroinowego głodu, zmienił moje życie i przygotował do tego, co robię i kim jestem dzisiaj. Gdyby Boga nie było, to nie rozmawialibyśmy ze sobą, bo dawno byłbym martwy. To całe gadanie o ateizmie jest trochę na wyrost, bo każdy człowiek w coś wierzy, to nie musi być Bóg. Wypisałem się z Kościoła katolickiego jako szesnastolatek, bo tak było mi lepiej. Założyłem, że to, w co wcześniej wierzyłem, jest złe, ponieważ sumienie wyrzucało mi to, jak wówczas żyłem. Sens życia odnalazłem dopiero, jak wróciłem do Kościoła, ale Bóg zawsze się o mnie troszczył.
Szczerze mówiąc, czytając historię twojego życia, można w to zwątpić. Kiedy miałeś kilka lat, zgwałcił cię sąsiad, molestował ksiądz pedofil... To są momenty, w których - szczególnie jak się jest młodym człowiekiem, tym bardziej dzieckiem - ciężko uwierzyć, że jest ktoś wszechmocny, kto się o nas troszczy.
- Zacząłbym od mojego ojca. Był człowiekiem skromnym w okazywaniu uczuć, właściwie w ogóle tego nie robił, tzw. zimny chów - ani wpierdziel, ani przytulić, ani cię nienawidzę, ani cię kocham. Masz co jeść, pić, gdzie mieszkać, to masz się czuć szczęśliwy. Tylko że prędzej czy później człowiekowi zderzą się kulki i zrozumie, że nie o to w życiu chodzi. Jedzenie, picie, spanie nie czyni nas szczęśliwymi, do tego potrzebne są relacje międzyludzkie, miłość, akceptacja. Ja zrozumiałem to jako piętnastolatek i byłem nieszczęśliwy, zwątpiłem w relację ojciec - syn. W ogóle mam do dzisiaj problem z Bogiem Ojcem. Bóg jest dla mnie bardziej kumplem, kimś, kto wyciągnął z bagna, ale ten Bóg Ojciec... to jest nadal do uzdrowienia.
Może dlatego, że tego Boga Ojca nie było, kiedy go potrzebowałeś? Unikasz pytania o sąsiada i księdza pedofila?
- Wiesz, jak tak pytasz o tę sytuację z dzieciństwa z moim sąsiadem... Ja pierdzielę, ja to w ogóle wyparłem...
A rozliczyłeś to po latach w jakikolwiek sposób?
- Gdybym to zrobił, tobym mu życie zniszczył. Był policjantem, facet poszedłby siedzieć, bo takie przestępstwa się nie przedawniają.
To dlaczego nic z tym nie zrobisz? On przecież zniszczył ci życie.
- To był taki szybki szpil od Pana Boga i myślę, że w moim życiu niestety potrzebne były takie konkretne interwencje. Po nawróceniu, jak przypomniał mi się ten gwałt podczas jednej modlitwy, miałem przed oczami też obraz płaczącego i cierpiącego Jezusa. To przyniosło mi jakiś wewnętrzny spokój. Nie mógłbym teraz temu człowiekowi nic zrobić, nie czuję już do niego jakiegokolwiek żalu. Uporałem się z tym, na wspomnienie nie otwierają się we mnie rany, nie budzą kompleksy, zahamowania. Co miałbym mu powiedzieć? Co najwyżej: Bóg Cię kocha, człowieku!
A może: zgwałciłeś mnie, złamałeś mi dzieciństwo, nie chcę, żebyś skrzywdził kogoś jeszcze, powinieneś za to odpowiedzieć?
- To są starzy ludzie, wsadzić ich do kryminału, szlajać się po sądach? Nie. Kiedyś każdy z nich stanie przed Panem i On rozliczy ich z każdego czynu i słowa. Ty też musisz uważać, co piszesz.
W twojej książce co jakiś czas pojawiają się momenty z dzieciństwa i młodości, które miały prowadzić do nawrócenia, jak chociażby dziewięć pierwszych piątków miesiąca, które odprawiałeś z babcią. Mam wrażenie, że pisząc książkę, doszukiwałeś się takich symboli.
- Nie doszukiwałem się, te momenty jakoś same do mnie wróciły. Udowodniły mi tylko, że Bóg jest wierny swoim obietnicom. Nie chcę mówić wielkich słów, ja po prostu doświadczam tego, że Bóg jest kimś bardzo konkretnym do życia. Możemy sobie o Nim pogadać, ale ja wolę z Nim żyć. Wielu ludzi oczywiście nie przyjmuje mojego świadectwa, mówią: Nie no, chłopie, to, co wydarzyło się w twoim życiu, jest w ogóle niemożliwe. Bóg nie mógł cię wyciągnąć w pięć minut z heroiny.
Jeżeli zna się osoby uzależnione, które walczą z nałogiem, to naprawdę ciężko w to uwierzyć.
- No więc właśnie, i ja to szanuję. Dla mnie na przykład kontrowersyjny jest ten napis z tyłu książki: "Po tej książce nigdy nie sięgniesz nawet po skręta" - przecież ja nie jestem Jezus Chrystus, a to nie jest Biblia! Nawet Biblia nie ocali człowiekowi życia, jeżeli czytając ją, zakłada, że Boga nie ma. To nie jest tak, że ludzie nie będą palić marihuany, bo przeczytali książkę Andrzeja Sowy. Nie o to tutaj chodzi. Moje życie się zmieniło, bo pozwoliłem, żeby Bóg w nim zadziałał. W języku greckim "nawracaj się" znaczy zmień swoje myślenie, przewartościuj je.
Co cię właściwie pchnęło w nałóg?
- Zawsze czułem się jakiś gorszy, słabszy, taki niedorobiony. Moja nadopiekuńcza mama nie pozwalała mi popełniać takich typowych dla dzieciaka błędów - odprowadzała mnie i młodszą siostrę do szkoły, poprawiała szaliczek, czapeczkę, a koledzy już się śmiali. Wiele lat widziałem siebie jako takiego niesamodzielnego, wybrakowanego. W drugiej klasie podstawówki usłyszałem, że mam szmery w sercu na tle reumatycznym i jeżeli będę uprawiał sporty, a do tego pił i palił, to 20 lat nie dożyję - czyli zero wysiłku, zero sportu, najlepiej umrzeć od razu. Jestem gorszy, bo inni mogą wszystko, a ja nic. To się we mnie wdrukowało. Nigdy nie byłem więc dobry ani w sportach, ani w nauce, ani w relacjach międzyludzkich. Do tego ta nadopiekuńczość mamy, oziębłość taty, alkohol w domu... Chyba to wszystko pchnęło mnie w stronę twardzieli. Zawsze szukałem idola wśród twardych chłopaków, a tacy przeważnie palili, pili, w tamtych czasach wąchali też klej, a później sięgali po narkotyki. Też chciałem tego doświadczyć, bo to wszystko wydawało się fajne.
Od lat pracujesz z młodzieżą uzależnioną. Widzisz jakieś punkty wspólne między swoim źródłem uzależnienia a ich? Środowisko? Dom? Konkretny typ osobowości?
- Niewiele się zmienia. Na przykład im ojcowie też nie okazywali uczuć. Jak pytam na zajęciach, bez względu, czy to jest gimnazjum, czy szkoła średnia: Czy ojcowie mówią wam, że was kochają? , to oni patrzą na mnie zdziwieni. No to pytam, komu z nich tata powiedział ostatnio, że go kocha - kilka osób podnosi rękę. Kto nie pamięta, żeby mu tata powiedział, że go kocha? - zgłasza się 3/4. Jest ewidentny problem z okazywaniem uczuć między ojcami i dziećmi, i później jest taka zaburzona proporcja: matki to dzielne babki z jajami, które muszą wszystko ogarnąć, a faceci takie cipki, ciężko pracują, ale rzadko który angażuje się w coś więcej. To się może powoli zmienia, ale niestety w większości domów tak to wygląda, a dzieciaki to czują.
Masz troje dzieci. Zastanawiam się, czy mając w pamięci błędy swojej młodości, jesteś nadopiekuńczym ojcem? Prowadzisz w domu permanentną profilaktykę?
- Nieee. Starsza córka przeszła przez okres dojrzewania dosyć spokojnie. Ma 20 lat i żyje na swój własny rachunek. Natomiast syn jako 15-latek uciekał z religii, wyskakując z pierwszego piętra, bo mu się nudziło, miał też akcje alkoholowe. Myślę, że dziś trudno nastolatka przed takimi rzeczami uchronić.
Podczas wychowawczej rozmowy przytaczałeś przykłady z własnego życia?
- On zna moją historię. Nie udaję, że byłem kimś innym. Jestem przed nimi prawdziwy. Chodzimy z synem razem w góry i zaczęliśmy szczerze rozmawiać. Słucham go. Sam przestał popalać, bo doszedł do wniosku, że to bez sensu. Chciał być punkowcem jak ojciec, ale po godzinnej rozmowie terapeutycznej ze mną stwierdził, że to się nie kalkuluje, jeśli czekają go kolejne (śmiech). Jestem przy dzieciach od początku, jeszcze jak były w brzuchu, gadałem do nich (śmiech). Wiem, jak bardzo zabrakło mi ojca, jak bardzo przeżyłem, kiedy miałem nastoletnie problemy z dziewczyną, a mama zawstydzona nie chciała ze mną rozmawiać, tylko mnie pogoniła. To najgorsze, co można zrobić. Na tyle, na ile mogę, staram się dzieciom towarzyszyć w życiu. Nie ma w naszym domu tematów tabu. Alkohol, narkotyki, seks, sekty - o czymkolwiek chcesz rozmawiać, rozmawiamy. Wychodzę z założenia, że jeżeli dziecko pyta, jest gotowe wiedzieć.
A co twoja mama powiedziała o książce?
- Mama jeszcze jej nie przeczytała, prawie nie widzi.
Wie o tobie to wszystko, o czym napisałeś?
- Hm... nie wiem. Udzieliłem kilku wywiadów i szczerze mówiłem o swoim życiu. Wie o gwałcie, o księdzu pedofilu niekoniecznie, bo to było owiane tajemnicą... Wszyscy wiedzieli, ale nikt nic nie mówił, bo to nie było poprawne politycznie, a raczej poprawne kościelnie. Dowiedziałem się jakiś czas temu, że ksiądz pedofil żyje, taki dziadek z laseczką.
Ale nadal sprawuje jakieś funkcje kościelne?
- Nie, nie. Jest na emeryturze.
Czyli w tej sprawie też nic nie zrobiłeś? Czemu tego nie zgłosiłeś?
- Bo to też wyparłem z pamięci na wiele lat.
A teraz? Czemu nie zrobisz czegoś dziś, przecież mógł skrzywdzić, nadal może krzywdzić inne dzieci.
- Ciągle wracasz do tego, aby z tym coś zrobić. Dla mnie to zamknięty rozdział, a ci starzy ludzie co najwyżej mogą skrzywdzić siebie, jak się potkną na chodniku. Nikomu już krzywdy nie wyrządzą.
Co czujesz, jak dziś słyszysz o księżach pedofilach w Kościele?
- Chcesz wiedzieć, czy otwiera mi się scyzoryk? Nie, nie otwiera.
Nie masz żalu, że czasem nadal przymyka się na to oko?
- To wielka krzywda i tym, którym tę krzywdę wyrządzono, należy się sprawiedliwość. Tak po ludzku. Nie chodzi tu o jakieś boskie prawa. Takie rzeczy powinno się ujawniać i powinno się o nich otwarcie mówić. Mnie zawsze boli, kiedy Kościół chowa pewne sprawy pod dywan, jak pedofilię czy księży, którzy mają na boku dzieci. To fałsz, dlatego wiążę nadzieje z papieżem Franciszkiem, który zaczyna czyścić ten Kościół. Wypieprzył na przykład niemieckiego biskupa, który obnosił się z bogactwem, ruszył też temat pedofilii. Cieszę się, że coś się zmienia, bo powinno. A jak ktoś ma wątpliwości, to jest takie mądre zdanie w Biblii: To, co jest ukryte u nich, wy rozgłaszajcie na dachach . Masz problem, pijesz - a wielu księży pije - to idź na terapię. Jesteś zboczeńcem, to po co zostałeś księdzem? Popełniłeś przestępstwa, niech cię zamkną albo wykastrują chemicznie. To oczywiście się fajnie mówi, ale tym biednym ludziom, którzy zostali skrzywdzeni, mają pokiereszowane życie, należy się sprawiedliwość i prawda. Żeby takie rzeczy się nie działy, Kościół musi o tym mówić otwarcie, pokazać, że to nie pozostanie bezkarne.
Wróćmy do książki. Pojawia się w niej wielu twoich znajomych, również tych, których okradłeś lub wyrządziłeś inną krzywdę. Nie przyszedł do ciebie ktoś z nich z żalem po latach?
- Oni wszyscy nie żyją. Misiek nie żyje, Krzysiek, nasz basista wymienny - nie żyje, Irek, pierwszy perkusista - nie żyje...
To ty podałeś Irkowi pierwszy raz heroinę, prawda?
- Tak i często ludzie mnie pytają, czy nie czuję się winny lub współodpowiedzialny za śmierć tych ludzi. Nie mam pretensji do Anioła, że podał mi heroinę. Ćpał i wiedział, że to działa, pomaga mu, a w życiu generalnie dzielimy się zawsze tym, co w sobie nosimy, co ma dla nas jakąś wartość. Anioł podzielił się ze mną wartością zwaną heroiną i nie mam do niego żalu. Nie wiem, czy żyje, bo kontakt nam się urwał wiele lat temu. Pewnie umarł... Ale to działa też w drugim kierunku - nie powiedziałem Irkowi: Chodź, przyćpaj sobie heroinę . Sam poprosił, kiedy widział, jak sobie podaję.
Nie zadręczasz się myślą, że przedawkował?
- Każdy jest kowalem swojego losu. Nigdy nikogo nie nakłaniałem do narkotyków, byłem jednym z niewielu dilerów w Legnicy, który nie sprzedawał heroiny małolatom. Widziałem, jak w ciągu roku nastolatki zmieniały się nie do poznania, gnijące ciało, bez zębów... Na zajęciach zawsze podkreślam, że w młodym, dojrzewającym organizmie narkotyki działają dużo agresywniej niż w przypadku starego typa, który po nie sięga. Jeżeli jesteś dorosły, bierzesz za to odpowiedzialność, ale dzieciaki to co innego. Może dlatego nie mam wyrzutów sumienia, że dałem Irkowi heroinę, Krzyśkowi blanta. Wielu ludzi do mnie przychodziło i jarało zioło. To było zupełnie naturalne, jak na imprezie: - Pijesz? To ci poleję .
Przedawkowania, samobójstwa, śmiertelny upadek z okna na haju... Jak się czyta o śmierciach twoich znajomych, nasuwa się jeden wniosek - miałeś naprawdę dużo szczęścia. Może zamiast wyrzutów sumienia masz poczucie obowiązku, żeby przestrzegać młodych ludzi?
- Słyszałem kilkukrotnie, że teraz chcę się zrehabilitować. Tylko że jak zostałem uzdrowiony, nie chciałem w ogóle widzieć ćpunów. Jak jakiegoś spotkałem, odwracałem się i szedłem w drugą stronę. Życie stało się nagle takie piękne, że nie chciałem na nich patrzeć. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę pracował z uzależnionymi, tobym odpowiedział, że zwariował. Ale Bóg najwyraźniej widział to inaczej i chciał, żebym pomagał innym.
Spotkałem ludzi, którzy zaproponowali mi pracę w ośrodku. Ruszyłem ze szkoleniami prewencyjnymi po całej Polsce. Uwielbiam spotykać się z młodymi ludźmi i z nimi pracować, ich szczerość mnie po prostu rozwala. Między dorosłymi są zawsze takie blokady, sądujemy, nie mówimy do końca wszystkiego, a młodzi jak widzą szczerość z drugiej strony, otwierają się od razu i wtedy mogę im dać coś z siebie.
Miałeś podopiecznych, którym nie udało ci się pomóc? Zwątpiłeś wtedy w sens tego, co robisz?
- Uzależnienie to bardzo demoniczna sprawa. Jak pracowałem w ośrodku, była tam taka Krysia, przesympatyczna dziewczyna, chillout totalny. Przychodziła uśmiechnięta i zagadywała: Panie Andrzejek, ja mam do pana kaszelek. Zakochała się w jednym z wychowanków i uciekli razem z ośrodka. On był alkoholikiem, w wieku 17 lat miał marskość wątroby i zaczął jeszcze ćpać heroinę... Przekręcił się po pół roku, a Kryśka niedługo później. To trudne momenty, bo ładujesz pracę, kochasz te dzieciaki jak swoje i nagle kogoś tracisz...
Nie masz wtedy żalu do Boga?
- Jeżeli dzieje się coś trudnego, to zawsze pytam Boga, co chce mi przez to powiedzieć. Czasem odpowiedź dostaję po latach. Mam świadomość, że nie zbawię tych ludzi, to są ich wybory. Uzależnienie jest jak taka hydra, terapia idzie fajnie, zetniesz jedną głowę i nagle wystarczy jakiś zapach, obraz, migawka z przeszłości i ci ludzie są już nakręceni, gotowi w kapciach spierdalać z ośrodka. Jeżeli człowiek nie otworzy się w tych momentach słabości, zostaje sam, to w nim narasta i koniec, pęka i tego człowieka może za chwilę nie być. To ciągła walka. Można sobie flaki wypruć, ale nie jestem w stanie czasem zrobić więcej, niż ich wspierać i się za nich modlić.
Niedawno premierę miała książka dziennikarki Małgorzaty Halber, która jest właściwie jej uzależnieniowym coming outem . Po jej przeczytaniu pisarz Jakub Żulczyk napisał felieton, w którym szczerze opowiedział o swoim nałogu . Te ich wyznania trochę zdzierają kurtynę, za którą nadal siedzimy, pokazują, że uzależnienie to nie tylko człowiek zaćpany na ulicy czy pijak w autobusie.
- Świat, w którym żyjemy, sam nas niestety do tego napędza - musisz być w stu miejscach naraz. A jak sobie z tym poradzić? Kreseczka i już jestem mistrz świata. Aż dojdzie do tragedii, bo się ktoś zapomni, pojedzie 120 przez miasto i dwoje dzieci leży na przejściu trupem. Taki wypadek był niedawno na Śląsku. Laska na amfetaminie nie zauważyła pieszych. Zadzwonił do mnie niedawno koleś, który przez dwa lata przećpał swój warsztat, stracił rodzinę, waży 60 kg, jest wrakiem, po prostu koniec człowieka. I wiesz, tak się zastanawiam, czy on jest w lepszej sytuacji, niż ja byłem? Nawet kiedy mnie ten szczur obgryzał? Tak samo jak ja wtedy on już nie żyje, tylko wegetuje. Nie ma znaczenia, czy jesteś punkiem na ulicy, dziennikarzem w telewizji czy mechanikiem - narkotyki na początku są tak samo atrakcyjne. I finalnie prowadzą do tego samego
ryją głowę, niszczą organizm, relacje, odbierają wszystko, nawet poczucie człowieczeństwa, zostaje tylko syf.
Andrzej "Kogut" Sowa (rocznik 1967). Wokalista zespołu punkrockowego Maria Nefeli, który wygrał festiwal w Jarocinie w 1990 roku. Były narkoman, dziś zajmuje się profilaktyką uzależnień wśród młodzieży. Głosi też świadectwo swojego nawrócenia, a cud uzdrowienia z głodu heroinowego, którego doświadczył, opisał w książce "Ocalony. Ćpunk w Kościele".
Marta Pawłowska . Dziennikarka i redaktorka weekendowego magazynu Gazeta.pl. Wcześniej m.in. wydawczyni i reporterka serwisu naTemat.pl. Publikowała m.in. w "Dzienniku", "Gazecie Wyborczej" i "Metropolu". Realizowała projekty dziennikarskie dla ONZ-u i PARP-u. Niecierpliwa fascynatka podróży i kryminałów.