
Babcia
- Babciu, opowiedz mi o wojnie - prosiłam.
- Co ty znowu chciałabyś wiedzieć o tej wojnie? Wojna to nic dobrego... - odpowiadałaś niechętnie. Po czym zaczynałaś snuć historie. Potrafiłam godzinami przesiadywać w tej maleńkiej kuchni. Między domowej roboty drożdżówkami a kompotem agrestowym chłonęłam historie o twojej przedwojennej młodości. O czasach wojny, kiedy zostałaś brutalnie rozdzielona z siostrą i matką. Dużo się uśmiechałaś. Czasami płakałaś. Często mnie przytulałaś. Nad ranem zakradałam się do twojego łóżka. Wchodziłam pod kołdrę i wtulałam się w twoje pachnące wodą różaną ciało...
Byłaś dla mnie uosobieniem ciepła i bezwarunkowej miłości. Dawałaś mi czułość i uwagę, których tak bardzo brakowało mi w kontakcie z mamą. Których mamie tak bardzo brakowało w kontakcie z tobą...
- Jakie były stosunki mamy z babką? - zapytała mnie w ubiegłoroczne wakacje terapeutka. Zaskoczyła mnie. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nie kłóciłyście się. Nie przytulałyście się. Nie uśmiechałyście się nawet w swojej obecności. Byłyście wobec siebie zimne, kulturalne i... obojętne. Uczucia, jakimi darzyła cię mama, zobaczyłam dopiero, kiedy zachorowałaś. Godzinami przesiadywała z tobą w szpitalu. Rozmawiała. Leżałaś nieprzytomna, w śpiączce. Opowiadała ci o mnie na studiach, o tacie, o swojej nowo narodzonej wnuczce. Pojawiła się między wami "cicha" więź porozumienia. Kiedy umarłaś, mama na pogrzebie była niewzruszona, wymrożona, znów obojętna. Płakała w nocy. Sama w kuchni. Wybudowała jeszcze grubszy mur między nami.
Mama
Wyciągasz kosz z włóczkami. Stawiasz go na podłodze. Podchodzę do niego z siostrą i przez kilka następnych godzin zatapiamy się w zabawie. W domu panuje cisza. Oddajesz się lekturze. Zawsze uwielbiałaś czytać. Miłość do książek odziedziczyłam po tobie. Tak jak i tobie, pomagają mi uciec od rzeczywistości... Po południu wraca tata. Zaczynacie się kłócić. - Cały dzień zajmuję się dziećmi. Ugotowałam obiad. Teraz ty możesz poświęcić im trochę uwagi. Jestem zmęczona. Może zamienimy się rolami? Ja pójdę do pracy, a ty zatroszczysz się o dom... - wyrzucasz mu wściekła. To jedno z moich najwcześniejszych, świadomych wspomnień. Całe dzieciństwo byłam niewidzialna. Znikałam. Zamykałam się sama w pokoju i czytałam. Włączałam cicho radio. Tak cicho, abyś się nie zorientowała. Nie chciałam denerwować mamy, która wszystko przecież dla mnie i dla siostry poświęciła...
- Usiądź z przodu koło taty. Będzie ci wygodniej. Ja posiedzę z tyłu - usłyszałam pierwszy raz, kiedy skończyłam 10 lat. Później powtarzałaś ten tekst wielokrotnie. Siadałam więc z przodu obok znienawidzonego ojca - kata i oprawcy. Zawsze podkreślałaś, że to tata odebrał ci młodość, szansę na karierę... szczęście. Dziś wiem, że mściłaś się za swojego brata. Dopiero teraz, po latach i dzięki terapii zauważam, że to jego babcia od zawsze faworyzowała.
- Dziewczynki, pójdziemy jutro na zakupy. Kupię wam coś ślicznego do ubrania. Nie mówcie jednak nic tacie. Mógłby się zdenerwować. To będzie nasza mała tajemnica - lubiłaś wplątywać nas w te "niewinne" gierki. W ten sposób budowałaś naszą więź. Dokładałaś też kolejne cegły do muru między nami i tatą. Czułam, że okłamując go, robię coś ważnego... dobrego. W końcu byłam warta twojej uwagi. Spłacałam ten dług, który zaciągnęłam w dniu narodzin.
Zawsze wydawało mi się, że jestem szczęściarą. Mam najwspanialszą mamę pod słońcem. Rzadko nas co prawda przytulałaś. Praktycznie nie mówiłaś komplementów. Nie widziałam tego. Dopiero niedawno, w gabinecie, okazało się, że czułam się odrzucona. Całe swoje dotychczasowe życie goniłam za akceptacją, za... miłością.
Odkąd pamiętam, wszystko robiłaś sama. - Mamo, czy mogę pomóc ci w przygotowaniu obiadu? - pytałam wielokrotnie. Dumna wyrzucałaś mnie z kuchni. Potem siadaliśmy wspólnie do stołu. Cały posiłek narzekałaś. Opowiadałaś, jak się napracowałaś. Byłaś ofiarą i katem jednocześnie.
Kiedy miałam dwa tygodnie, przestałaś mnie karmić piersią. Pozwalałaś mi wypłakiwać się w łóżeczku. Chwaliłaś się później przed koleżankami, że tak trzeba. Płacz podobno korzystnie wpływał na "moje płucka". Sprawiał, że stawałam się bardziej samodzielna.
- Powinnaś pójść na polonistykę i jeszcze na studiach znaleźć sobie męża. Zająć się wychowywaniem dzieci. Tak jak ja zrobiłam. Zobacz, ile dla was poświęciłam... - powtarzałaś, odkąd pamiętam. Wielokrotnie wyrzucałaś mi, że zostanę starą panną. Tak jakby bycie singlem było czynem karalnym. Powodem do wstydu, czymś napiętnowanym społecznie. Odkąd skończyłam studia (niepraktyczne malarstwo, ku twojemu wielkiemu niezadowoleniu), podkreślałaś, że jesteś gotowa, aby zostać babcią. Szczyciłaś się, że będziesz równie dobrą babką, co matką. Kiedy Ania (moja siostra) urodziła córeczkę, załamałaś się. Jesteś wobec niej obojętna. Nie potrafisz jej okazać miłości ani czułości. Kiedy patrzę na was, mam wrażenie, że znów jestem tym odtrąconym, smutnym dzieckiem...
Ja
Mamo, zawsze miałaś mnie za nieudacznika. Nieważne, jak bardzo się starałam. W wieku niespełna dwóch lat mówiłam pełnymi zdaniami. Rok wcześniej zaczęłam pierwszą klasę. W szkole byłam prymusem. Wygrywałam konkursy recytatorskie. Nie robiło to na tobie wrażenia. Wszystko zawsze było za słabo, za mało. Do niedawna nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo czułam się odrzucona. Nie miałam poczucia własnej wartości. Szukałam jej więc na zewnątrz. Na studia jechałam z planem, że dokonam czegoś wielkiego. Zostanę znaną malarką. Będę zdobywać nagrody. Podświadomie liczyłam, że może w końcu mnie zauważysz. Przestaniesz żałować, że nie jestem chłopcem... W pewnym momencie ta potrzeba zdobycia uwagi zaczęła objawiać się destrukcyjnie. Upijałam się. Brałam narkotyki. Tańczyłam na barze, na stołach. Podrywałam chłopaków moich koleżanek. Zupełnie traciłam kontrolę...
- Zamknij oczy i przywołaj obraz mamy. Co widzisz? - zapytała mnie ostatnio moja terapeutka. Zamknęłam. Znów zobaczyłam, jak się kłócicie z ojcem. Stoję pod drzwiami waszej sypialni. Boję się zapukać, nawet ruszyć. - Jak się czujesz w trakcie tej kłótni? - kontynuowała terapeutka. Czuję lęk. Panicznie boję się, że się rozwiedziecie. Ten lęk przed rozstaniem towarzyszył mi w każdej toksycznej relacji, którą wybudowałam w dorosłym życiu. Odrzuciłaś mnie. Dziś wiem, że później szukałam tego odrzucenia w związkach z mężczyznami. Bliskość kojarzyła mi się z cierpieniem. Miłość z kontrolą, z końcem wolności...
Odkąd pamiętam, lepiej dogadywałam się z kobietami niż z mężczyznami. - Nie ma prawdziwej przyjaźni między kobietą a mężczyzną. Zawsze prędzej czy później pojawia się seks... - powiedziała kiedyś moja przyjaciółka. Nigdy nie miałam przyjaciela. Z facetem mogłam flirtować, kokietować go, pójść z nim do łóżka. Nie potrafiłam z nim zwyczajnie rozmawiać. Tak jak ojca, każdego traktowałam jak wroga. Otaczałam się natomiast silnymi, matkującymi mi kobietami. Takimi, przy których czułam się trochę jak przy tobie. Robiłam wszystko, aby zdobyć ich akceptację. W końcu, zupełnie niepostrzeżenie, zaczynały kontrolować całe moje życie. Ewę poznałam na pierwszym roku studiów. Była brzydsza, ale bardziej otwarta. Wyzwolona. Mieszkałyśmy razem. Imprezowałyśmy wspólnie. Był okres, że spałyśmy nawet w jednym łóżku. Przez lata nie dostrzegłam, jak toksyczna jest nasza relacja. Doradzała mi w wyborze ubrań, koloru włosów, nawet w wyborze faceta. Ewa zaraz po studiach zakochała się. Szybko wyszła za mąż. Urodziła trójkę dzieci. U mnie na przestrzeni lat niewiele się zmieniło. Wciąż jestem sama. Od czasu do czasu pakuję się w niby inne, ale tak na dobrą sprawę takie same, toksyczne relacje. - Powinnaś znaleźć sobie miłego, dobrego, poukładanego partnera. Takiego jak mój Jasiek. Koniec z niedojrzałymi fantazjami i burzliwymi związkami. Wszystko zależy od ciebie - powtarzała mi wielokrotnie Ewa. Słuchając tego, kurczyłam się. Czułam się wybrakowana. Gorsza. Nie wyobrażałam sobie siebie (i chyba wciąż sobie nie wyobrażam) w nudnej, bezpiecznej i poukładanej relacji. W imię czego miałabym stracić swoją wolność?
Stosunki z Ewą rozluźniły się, odkąd zaczęłam terapię. Potrzebuję teraz przestrzeni. Muszę zrozumieć, kim jestem. Zobaczyć, gdzie zmierza moje życie...
- Jesteś zła na mamę? - moja terapeutka zadała kolejne trudne pytanie. Byłam wściekła. Przez ostatnie lata za każdym razem, kiedy wracałam do domu, miałam ochotę cię rozszarpać, mamo. Za co? Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego przez te lata za wszystko obwiniałaś tatę. Złość powoli ustępuje. Jest mi łatwiej, bo zobaczyłam "pajęczynę" zależności, która nas ukształtowała. Zbliżyłam się do taty. Oddaliłam się jednak od ciebie. Odkąd przestałam trzymać twoją stronę, bronić cię przed tatą, coś się między wami zmieniło. Zaczęliście razem chodzić do teatru, do restauracji. Żartujecie. W święta trzymaliście się nawet za ręce...
- Wybaczyłaś jej? - dopytywała terapeutka. Zrozumiałam. Wybaczyłam. Wciąż pracuję nad tym, aby poczuć wdzięczność.
Rozmowa z Martą Wołowską-Ciaś, terapeutką Gestalt, prowadzącą grupę wsparcia dla "kobiet kochających za bardzo"
W jaki sposób relacja z mamą kształtuje osobowość córki?
- W kluczowy. W dużym uproszczeniu i skrócie: najistotniejszym momentem jest pierwszy rok życia dziecka. Ważne jest to, w jaki sposób mama opiekuje się maleństwem: czy opieka jest dostosowana do potrzeb dziecka, matka jest czuła, empatyczna, kieruje się miłością, czy jest mechaniczna i nieadekwatna. Nie bez znaczenia jest np. to, czy mama karmi dziecko piersią, opiekuje się nim sama lub pozwala dziecku wypłakiwać się samemu w łóżeczku. Wierzy, że samo znajdzie ukojenie. A mały człowiek takiej umiejętności jeszcze nie posiada. Innymi słowy, matka nie zaspokaja podstawowych potrzeb dziecka - w tym przypadku córki. Ona w tym czasie potrzebuje miłości, bliskości, noszenia na rękach, kołysania... Maluszek uczy się wówczas, że na jego potrzeby się nie odpowiada. Nasiąka poczuciem, że jest bezwartościowy. Nie zasługuje na miłość mamy (która w tym czasie sama może przechodzić bardzo trudne chwile, np. zmęczenie, wyczerpanie, depresję, kryzys małżeński). Później, jako już dorosła kobieta, córka takiej matki może wchodzić w relacje zależne, toksyczne. Takie, w których będzie mogła zrealizować schemat bycia odrzuconą, wyniesiony z wczesnego dzieciństwa.
A stan emocjonalny mamy w ciąży - czy ma wpływ na dziecko?
- Tak, szczególnie ostatni trymestr. Silne emocje - takie jak lęk, złość, poczucie bycia niechcianym, odrzuconym - kształtują osobowość jeszcze nienarodzonego dziecka.
Czym charakteryzuje się taka osoba w dorosłym życiu?
- Mogą wykształcić się różne style funkcjonowania. Na rozwój osobowości mają wpływ relacje zarówno z mamą, jak i z tatą, a kluczowe są pierwsze lata życia. W dorosłości możemy reagować lękiem przed porzuceniem, ale jednocześnie lękiem przed bliskością. Wynikiem zaburzonych relacji między matką a córką mogą być: perfekcjonizm, nadmierne staranie się, różnego rodzaju kompulsje i syndrom tzw. kochania za bardzo (wpadania w toksyczne relacje zależne). Podświadomie taka kobieta będzie robiła wszystko, żeby zasłużyć na miłość i uznanie. Będzie się starała na zewnątrz (w pracy, w szkole, w relacjach z mężczyznami) odbudować swoje niskie poczucie wartości. Takie dzieci często już od małego próbują zwrócić na siebie uwagę. Czasem dużo wcześniej zaczynają chodzić, czytać, mówić. Często bywają prymusami.
Te zaburzenia mają często charakter pokoleniowy.
- Tak, ale z moich doświadczeń wynika, że w pewnym momencie następuje wyłamanie się ze schematu. "Lawina" zatrzymuje się. Babcia i mama mogą być nieświadome problemu i wzorców, które powielają. Wystarczy, że córka poprzez pracę ze sobą przerwie cykl. Wówczas jej dziecko ma czystą "pozycję startową". Dużo większą szansę na wybudowanie przy pierwszym podejściu zdrowej, partnerskiej relacji.
Czy u takich kobiet występuje również tzw. syndrom ofiary?
- Powiedziałabym raczej, że cierpią na tzw. syndrom wyuczonej bezradności. Znów wracamy do okresu niemowlęcego. Dziecko płacze, ale nikt nie przychodzi. Nie potrafi się samo ukoić, bo jest na to po prostu za małe. Uczy się więc, że tylko obecność drugiej osoby przyniesie mu ulgę. W dorosłym życiu kobieta będzie szukała kogoś, kto ukoi jej smutek, ból, tęsknotę i żal. Może udawać nieporadną, słabą lub buntować się i w ten sposób zwracać na siebie uwagę. Aleksander Lowen w swojej książce "Depresja i ciało" pisze, że depresja jest powszechna w naszym pokoleniu. Obniżony nastrój, zwiotczałe ciała, pozbawione energii i wigoru są reakcją na utratę miłości matki w dzieciństwie. Ale także brak możliwości zareagowania na nią (na tę utratę). Później często gonimy za iluzją. Zatracamy się. Wierzymy w coś, co nie istnieje. Odcinamy się od naszych ciał i uczuć. Popadamy w nałogi. Robimy coraz więcej i coraz szybciej. Tylko po to, by zagłuszyć wewnętrzny ból i rozpacz.
Z tego, co mówisz, wynika, że owe kobiety żyją w ciągłym chaosie.
- Tak, nie cierpią "nudy". Nie chcą się zatrzymać. Być z samą sobą w kontakcie. Potrzebują mocnych bodźców, które pomogą odciągnąć uwagę od wspomnianego bólu, żalu, smutku i złości trawiących je od środka. Dlatego pakują się w relacje trzymające je w ciągłym napięciu. Często są w kilku związkach jednocześnie. Są pracoholiczkami. Mają problem z innymi uzależnieniami - nie tylko tym od "miłości"...
Czy w relacji z mężczyzną zawsze są pokrzywdzone, podległe?
- Nie. Kobieta kochająca za bardzo w jednym związku będzie kochać za bardzo, a w drugim unikać bliskości. Raz będzie "nałogowcem kochania", a raz "nałogowcem unikania bliskości". Wobec mężczyzny, który ją krzywdzi i poniża, będzie podległa. W pewnym momencie znajdzie sobie porządnego, dobrego faceta. Wówczas ona będzie go zdradzała, oszukiwała. I cykl będzie się powtarzał. Czym więcej takich cykli-związków, tym bardziej jest poraniona, pogrążona w chaosie i często depresji. Takie kobiety wchodzą również często w relacje symbiotyczne (zależne, toksyczne) z innymi kobietami. Pogłębiają jeszcze bardziej wspomniany chaos.
Jak sobie pomóc?
- Przede wszystkim trzeba zauważyć problem. Gdy poczujemy, że nie jesteśmy szczęśliwe, że nasze potrzeby nie są zaspokajane. Być może wcale nie jesteśmy ich nawet świadome. Nie wiemy, co lubimy, czego pragniemy, a co nam się nie podoba. Udajemy przed sobą i światem, że wszystko jest świetnie. Nie zauważamy ograniczeń naszego partnera (nałogi, inne kobiety, brak zaangażowania) i związku. W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że mamy dość pakowania się w toksyczne relacje. Wówczas polecam sięgnąć po fachową literaturę. Tutaj dwie pozycje: "Toksyczna miłość" Pii Mellody lub "Kobiety, które kochają za bardzo" Robin Norwood. Wierzę, że wiedza na temat mechanizmów pozwala nam stać się osobą odpowiedzialną, która może dokonać świadomego wyboru. W kolejnym etapie z pewnością potrzebne jest wsparcie drugiej osoby (terapeuty, grupy wsparcia, kogoś bliskiego). To pomoże nam spojrzeć na problem z dystansu. Jeśli zdiagnozujemy u siebie syndrom kochania za bardzo, konieczny będzie okres abstynencji...
Od kogo, od czego?
- Od partnera lub toksycznej relacji. Kobiety, które są w stałych relacjach, mogą przejść ten okres abstynencji, pozostając w związku - będzie to tzw. okres zawieszenia. Rozmawiają szczerze i otwarcie z mężem/partnerem i proszą o wsparcie. Na jakiś czas przestają werbalnie reagować na drugą stronę. Przestajemy się czepiać, bombardować, zwracać cały czas uwagę, organizować drugiej osobie życie, chwalić ją, nadmiernie się starać etc. To czas, kiedy skupiamy się na sobie, na własnych potrzebach. Często to moment, kiedy odpowiadamy sobie na podstawowe pytania: jaka jestem? co lubię? czy wolę góry czy morze? Rozwijamy lub wracamy do naszym pasji, szukamy w sobie pierwiastka duchowości. Obserwujemy też, jak reagujemy na partnera. Przyglądamy się, kim naprawdę jest ten człowiek.
To może doprowadzić do rozpadu związku...
- Tak, ale może go też naprawić, pogłębić. Spowodować, że druga strona również rozpocznie pracę nad sobą. Mężczyzna w takiej relacji ma też najczęściej swój bagaż traumatycznych doświadczeń. Jest zagłaskiwany i/lub przesadnie kontrolowany. Ale to już temat na inną okazję. Podsumowując, każdej ze stron wyjdzie to finalnie na dobre.
[Od redakcji: artykuł został pierwszy raz opublikowany w stycznia 2015 r. Przypominamy go w ramach specjalnego majowego wydania magazynu Weekend.Gazeta.pl, którego tematem jest miłość i różne jej oblicza]
Karolina Szaciłło . Dziennikarka, przewodnik podwodny i nauczycielka technik oddechowych oraz medytacji. Z połączenia oddechu i pasji kulinarnej narodził się projekt, który realizuje wspólnie z mężem Maćkiem Szaciłło - MEDYtuJEMY, czyli blog kulinarno-lifestyle'owy oraz warsztaty łączące kuchnię z relaksacją, wykładami o emocjach i ich przełożeniu na nasze życie i zdrowie (medytujemy.pl). Współautorka dwóch książek: bestselleru "Karolina na detoksie" i "Swojsko".