
Wolnomularzem nie można tak po prostu zostać. Trzeba być zaproszonym. Kto pana zaprosił?
- To taka piękna i trochę romantyczna historia. Sięga końcówki lat 70., kiedy zaprzyjaźniłem się z grupą osób tworzących Komitet Obrony Robotników. Żyłem wtedy w bloku, z żoną i synem, a pod nami mieszkali Witek i Helena Łuczywowie. W ramach tego sąsiedztwa wyświadczaliśmy sobie "drobne przysługi", czyli na przykład przechowywanie "bibuły", a czasem ludzi. Miałem okazję gościć przez moment Lecha Wałęsę, jeszcze w latach 70. Przy takich okazjach zapoznałem się z całą grupą osób, której niekwestionowanym liderem był Janek, czyli Jan Józef Lipski. Przy okazji jakiejś dyskusji na łamach drugoobiegowego pisma "Spotkania" strasznie się mądrzyłem na temat masonerii. Dyskusja dotyczyła tolerancji jako konceptu. Łatwiej mi było podeprzeć się jakimś konkretnym przykładem historycznym i zacząłem opowiadać o idei tolerancji w wolnomularstwie. To była moja pasja, sięgająca jeszcze czasów późnego dzieciństwa. Skutek tej dyskusji był taki, że parę miesięcy później Janek zapytał mnie: a co ty na to, gdybym zaprosił cię do loży? Odpowiedziałem, że czułbym się zaszczycony, ale to raczej niemożliwe, bo przecież trudno zapraszać do czegoś, co nie istnieje. Tu, w PRL-u, w komunizmie? Loże wolnomularskie działają legalnie. Dzikie loże to już nie masoneria. Spróbuj, to się przekonasz, odpowiedział Janek.
I co było dalej?
- W kwietniu '87 roku Janek powiedział, że mnie gdzieś zawiozą - muszą zawiązać mi oczy, żebym się nie domyślił dokąd. Oczywiście cały czas się zastanawiałem: gdzie to może być? Wytypowałem ulicę Lekarską. No i faktycznie znaleźliśmy się na Lekarskiej, w domu Tadeusza Gliwica, wtedy nestora polskiego wolnomularstwa. Był wówczas mówcą w loży-matce "Kopernik". Loża działała w pełnej konspiracji. Dziś z akt IPN-u wiemy, że SB namierzyła tę działalność, ale nigdy nie udało się przeniknąć w jej szeregi żadnemu konfidentowi. Oczywiście wszystkie spotkania loży były organizowane tak, by być gotowym na wtargnięcie służb. To się wtedy nieładnie nazywało "wkroczem". Taki "wkrocz" do loży miał, w istocie, miejsce. Było to jednak dużo wcześniej - zanim zostałem inicjowany. W pokoju mieliśmy zawsze przygotowaną herbatę i ciasteczka - tak by maskować prawdziwy charakter zebrania. Natomiast Trzy Wielkie Światła wolnomularstwa, które winny znaleźć się w każdej loży: czyli Biblia, Cyrkiel i Węgielnica, były tak przygotowane, aby w każdej chwili można było się ich pozbyć: cyrkiel i węgielnica wykonane z papieru, zaś Biblia była kieszonkowa. Kiedy nastąpił "wkrocz", Tadeusz Gliwic połknął oba przedmioty symboliczne, a Biblię schował do kieszeni. Spotkanie loży zostało odnotowane jako spotkanie "gęgaczy" - tak się wtedy określało warszawskie środowisko opozycyjne. To było bardzo dobrze zakonspirowane towarzystwo, chociaż z punktu widzenia reguł wolnomularskich nie do końca prawidłowe, czyli jak mówimy w masonerii - regularne. Gdy w 1991 roku staraliśmy się o reaktywowanie Wielkiej Loży Narodowej Polski, tamten sposób działania spotkał się przecież ze zrozumieniem. Nawet najbardziej konserwatywni wolnomularze z Anglii byli zachwyceni, że przez 30 lat była tak dobrze zakonspirowana i nie zamieniła się w zwykły klub dyskusyjny. To wszystko dzięki Jankowi Lipskiemu, który bardzo pilnował, aby każde zebranie na Lekarskiej miało charakter wolnomularski. 27 grudnia 1991 roku podczas uroczystości wskrzeszenia Wielkiej Loży Narodowej Polski Jan Józef Lipski już nie żył. Aleksander Małachowski, który wygłaszał wtedy mowę, poświęcił ją pamięci Janka. To dzięki niemu ten, jak to się mówi, "ogień" albo "światła" wolnomularstwa nie zgasły przez tyle lat.
Ale pana zainteresowania wolnomularstwem narodziły się jeszcze w dzieciństwie. To raczej nietypowe jak na młodego chłopaka. Skąd to się wzięło?
- Jest taka instytucja, która się nazywa "album rodzinny". Szczęśliwie album zachował się w rodzinie ze strony mojej mamy, która pochodzi z bardzo krakowskiej i bardzo mieszczańskiej rodziny. Moje drzewo genealogiczne pełne jest od tamtej strony sędziów grodzkich, adwokatów, lekarzy czy nawet w jednym wypadku - właściciela i dyrektora teatru. W tym albumie są bardzo ciekawe fotografie sięgające lat 60. XIX wieku. Wśród nich znajdowała się jedna, która teraz pięknie oprawiona wisi nad moim łóżkiem. Przedstawiała jegomościa może trzydziestoparoletniego, dziwacznie ubranego - z tyłu znajdował się podpis Baltimore 1883 rok. No więc zapytałem mamy, kto to jest. Odpowiedziała mi, że to jakiś mój cioteczny praprapradziadek, ale mało o nim wiadomo, bo wcześnie wyjechał do Stanów Zjednoczonych i tam został wolnomularzem, a zdjęcie przesłał po to głównie, żeby konserwatywna i bardzo katolicka rodzina krakowska dostała ataku serca. I tak też się stało. Ale jedno trzeba przyznać: rodzina zdjęcia nie zniszczyła. To zresztą piękna fotografia o dużej wartości historycznej. Mój przodek jest ubrany zgodnie z zasadami rytu szkockiego dawnego i uznanego, a różne znaki i emblematy wskazują na wysoki stopień wtajemniczenia.
Co to jest właściwie ten ryt szkocki?
- Całe wolnomularstwo dzieli się, po pierwsze, na gastronomiczne i niegastronomiczne. Czyli takie, które kultywuje dobrą kuchnię, i takie, które nie kultywuje. To drugie to właśnie wolnomularstwo amerykańskie. Amerykanie kiepsko jadają, a i w lożach marnie żywią. Natomiast europejska masoneria słynie z wykwintnych lóż bankietowych (menu tych lożowych biesiad jeszcze nie tak dawno publikowała prasa francuska jako przykłady wykwintnego jadłospisu - przyp. red.). Po drugie, istnieje podział na wolnomularstwo tzw. symboliczne, czyli błękitne, o trzech stopniach wtajemniczenia, które narodziły się w XVIII wieku, oraz na wolnomularstwo tzw. czerwone, czyli wyższych stopni wtajemniczenia. Zgodnie z tradycją cechową, rzemieślniczą mamy trzy stopnie: ucznia, czeladnika i mistrza. A w rycie szkockim są kolejne: Mistrz Tajny, Mistrz Doskonały, Nadzorca Budowli, Mistrz Wybrany z Dziewięciu - i tak dalej, i dalej, aż do 33. stopnia. W Polsce z kolei na początku XIX wieku upowszechnił się ryt francuski siedmiostopniowy, który wieńczył stopień Kawalera Różanego Krzyża. Ignacy Potocki i jego brat Stanisław Kosta otrzymali ów najwyższy we francuskim systemie stopień. Na wystawie możemy podziwiać portret Stanisława Kostki Potockiego właśnie w stroju tego kawalera. W Stanach Zjednoczonych w 1801 roku powstał inny ryt - rozbudowany i zarazem skomplikowany, osadzony w tradycji biblijnej, starotestamentowej, który nazwany został Rytem Szkockim Dawnym Uznanym, w skrócie RSDU. Tworzy on stopnie od czwartego do 33. Warto podkreślić, że wbrew nazwie nie ma ze Szkocją nic wspólnego, a jego początki prócz amerykańskich sięgają Francji i Niemiec połowy XVIII wieku.
Czy ktoś jest w ciągu życia w stanie osiągnąć tak wysoki stopień wtajemniczenia?
- Jest z tym pewien problem. Kiedy bywałem na konwentach RSDU w różnych krajach, nie tylko w Stanach Zjednoczonych, zauważyłem, że ja i moi współbracia z Polski obniżamy średnią wieku o jakieś trzydzieści lat! My byliśmy po 50, oni po 80. No, ale to było dawno. Teraz polscy adepci RSDU mocno wydorośleli.
Wiem, że w ideę wolnomularstwa jest wpisana zasada nieustannego doskonalenia się, ale to brzmi trochę surrealistycznie.
- Trochę tak. W Stanach Zjednoczonych jest najwięcej wolnomularzy - około 3,5 miliona - i dominuje tam właśnie ryt szkocki. Żeby osiągnąć najwyższe stopnie, które wiążą się z pewnymi zadaniami i wejść do Rady Najwyższej, która liczy tylko 33 członków, trzeba naprawdę być bardzo ambitnym i żyć długo i zdrowo. Nie zapominajmy jednak, że w Stanach Zjednoczonych wiele osób przykłada wielką wagę do takiej właśnie kariery. W praktyce okazuje się jednak, że w ostatnim stopniu są niemal sami generałowie, sekretarze stanu czy wiceprezydenci.
Wróćmy do przodka i pana fascynacji masonerią.
- Mój przodek doszedł do dziewiątego stopnia RSDU. Co się stało z nim później, tego nie wiem. Ta historia bardzo mnie jednak pochłonęła; była intrygująca, pobudzała wyobraźnię. Nie byłem na tyle dobrym katolikiem, żeby zrozumieć, że to automatycznie się wyklucza. Rzekomo, bo tak nie jest, chociaż tak myśli wielu ludzi w Polsce. Wolnomularstwo było na pewno tajemnicze i pobudzało moją wyobraźnię. Ale nie przez tajemnicę jako taką, bo jak mawiał Ludwik Has, największą tajemnicą masonerii jest to, że nie ma żadnej tajemnicy. Ale ciężko na to wpaść, bo wszyscy myślą, że są jakieś. Obszar tajemnicy to w moim odczuciu raczej mnogość interpretacji, wątków, które po prostu wymagają zbadania, rzetelnej pracy naukowej. Możemy zajmować się stroną antropologiczno-kulturową wolnomularstwa: rytuałem, obrzędem, symbolem, zwyczajem. A możemy zająć się aspektem społecznym, ekonomicznym czy politycznym. Jest co robić!
Ale chyba trudno było panu, szczególnie jako dziecku, zdobywać tę wiedzę?
- To nie było łatwe! Co prawda w kościołach nie rozrzucano ulotek, bo było to zabronione ze względów cenzuralnych, zaś aparat bezpieczeństwa odmówił współpracy z Kościołem w dziedzinie zwalczania masonerii. Było za to nieco oficjalnych źródeł. Na przykład Wielka Encyklopedia Powszechna PWN. Były tam hasła: masoneria patrz: wolnomularstwo; i dalej: wolnomularstwo patrz: masoneria (śmiech), ale coś przecież można było wyczytać. Pamiętajmy, że mówimy o latach 60. XX wieku. Ukazały się już pierwsze artykuły Ludwika Hasa, można też było pójść do dobrej biblioteki, na przykład uniwersyteckiej i znaleźć tam, całkiem legalnie, różne publikacje przedwojenne. Na przykład książeczkę z lat 30. XX wieku "Wolnomularstwo w świetle encyklopedyj". To był wybór haseł wyjętych z wielkich encyklopedii europejskich na przykład z Britannicy czy Larousse'a. Ja to wszystko połknąłem. Dotarłem nawet do sensacyjnego artykułu w "Przekroju". (Kto dziś pamięta, że "Przekrój" zaczął się ukazywać w 1939 roku?) Tygodnik ten opublikował artykuł "Czy pani nosi fartuszek?" - o kobietach masonkach. Oczywiście wiarygodność tego materiału jest równa zeru, ale odzwierciedlała ówczesne zainteresowanie tematem. Zacząłem studiować historię - miałem dostęp do książek i wiedziałem już, gdzie szukać.
Na wolnomularstwo spojrzałem inaczej niż przez pryzmat marksistowskich definicji Ludwika Hasa, dopiero gdy spotkałem się z Adamem Mauersbergerem, wieloletnim dyrektorem Muzeum Literatury. W latach 70. pan Adam był moim sąsiadem, mieszkał w tym samym domu co moi rodzice i ja. Wiódł życie prawdziwie cygańskie: w swojej kawalerce gościł artystów, pisarzy, aktorów. Pewnego dnia, a było to 1 stycznia, w dniu moich urodzin, wracałem około południa do domu i po drodze spotkałem pana Adama, który niósł siatkę z piwem Żywiec (dostępnym wówczas tylko w sklepach Pewexu). Piwo było dobrze wychłodzone na mrozie, a pan Adam mnie zagadnął, czy bym do niego nie wstąpił na chwilę. Tak, zamiast do domu, gdzie czekali na mnie rodzice, trafiłem do mieszkania mojego uroczego sąsiada. Jego mieszkanie było wypełnione książkami leżącymi w stosach na podłodze. Miejsce centralne zajmował obraz Kantora z parasolem. Pan Adam zapytał mnie, czym się zajmuję: odpowiedziałem, że studiuję historię i interesuję się wolnomularstwem. I wtedy postawił mi zadanie: opisał pewną osobę i oświadczył: to jest portret idealnego wolnomularza; proszę powiedzieć, kto to taki? Zupełnie mi to nie pasowało do portretu wolnomularza, jaki miałem dotychczas w głowie. Za to bardzo pasowało do konkretnej osoby, która - jak się później przekonałem - nigdy nie była wolnomularzem! Chodziło oczywiście o profesora Aleksandra Gieysztora. Ta potencjalna przynależność do "sztuki królewskiej", nigdy nie udokumentowana, bardzo pomagała profesorowi w życiu. Gieysztor nigdy tych informacji nie dementował. I podczas tego spotkania mój sąsiad odmalował przede mną wizję wolnomularstwa jako siły wcale nie "obiektywnie postępowej", jak głosili marksiści, tylko konserwatywnej, koncyliacyjnej, antyrewolucyjnej. Zwrócił mi uwagę, że większość przeciwników rewolucji francuskiej to byli właśnie wolnomularze. A wielkie hasła rewolucji francuskiej: Liberté, Égalité, Fraternité wcale nie były, tak jak chcieli marksiści, hasłami francuskiej masonerii. Według wizji Mauersbergera masoni byli siłą, która łagodzi konflikty społeczne. I wtedy, dzięki niemu, znalazłem klucz do historii masonerii. Dlaczego masoneria narodziła się właśnie w Anglii? W kraju pokancerowanym, podzielonym przez wielki konflikt religijny i skutki wojny domowej? Czytając teksty źródłowe, zrozumiałem, że idea wolnomularska miała łączyć ludzi, którzy jeszcze niedawno byli wrogami: wciągnąć do lóż m.in. katolików, którzy wtedy byli praktycznie wyjęci spod prawa. Połączyć katolicką mniejszość z protestancką większością.
Dlaczego w takim razie Kościół katolicki przez wieki zwalczał masonerię? Przecież podczas inicjacji trzeba przysięgać na Pismo Święte?
- Tak, tak właśnie jest w nurcie masonerii, z którym jest związana Wielka Loża Anglii i moja obediencja - Wielka Loża Narodowa Polski. "Mainstream", który sam siebie określa jako masonerię regularną. Mamy też w wolnomularstwie nurt liberalny, którego symbolem jest Wielki Wschód Francji - potężna organizacja, która narodziła się w 1773 roku. Członkowie tej obediencji - jak nazywamy suwerenną strukturę wolnomularską - podczas rytuału inicjacyjnego odeszli w ogóle od formuły przysięgania na Biblię czy też inną Księgę Praw. Innymi słowy na księgę objawioną, która jest symbolem pewnych wartości uniwersalnych i niepodważalnych. Biblia, cyrkiel i węgielnica są w masonerii symbolem transcendencji, do której odnosi się etyka wolnomularska. Bez względu na to, co myślimy prywatnie, to etyka jako system reguł pozostaje transcendentna: istnieje niezależnie od człowieka, od jego potrzeb i interpretacji. Nie podlega tym samym negocjacji. System etyczny nie powinien być osłabiany ani traktowany instrumentalnie, jak to ma miejsce w kościołach chrześcijańskich.
Czyli osoba, która jest niewierząca, może zostać wolnomularzem czy nie?
- Jak najbardziej. Można być agnostykiem, można wątpić, można sobie wyobrażać jakiś obiektywny porządek, na przykład geometryczno-etyczny. Można być buddystą zen, a więc wyznawać religię, w której nie ma Boga osobowego. Ale trzeba zakładać istnienie Transcendencji - czymkolwiek by Ona nie była - ale jednak. Jeśli ktoś jest zdeklarowanym ateistą, może być masonem, ale w tym nurcie liberalnym, nie tym klasycznym, regularnym. Tam, w lożach liberalnych Księga Praw jest pusta, niezadrukowana - każdy może ją sobie interpretować, jej treść i sens, jak tylko chce. To bardzo piękny koncept. Fundamentem wolnomularstwa jest więc etyka. Jeśli ktoś twierdzi, że rewolucja francuska wzięła się z wolnomularstwa, to nie wie, o czym mówi. Loże zakładają braterstwo - ale na poziomie etycznym, a nie praktycznym. Czyli książę i jego kamerdyner podczas obrad loży mieli równe prawa, ale potem rozchodzili się do swych domów i wracali do swych ról. Kamerdyner nadal pożyczał księciu pieniądze na wysoki procent (śmiech) - tak jak to było ze Stanisławem Augustem i jego kamerdynerem, Franciszkiem Ryxem. Król był wielce zadłużony u swojego sługi, a obaj byli wolnomularzami.
Jak ten system etyczny przekłada się na praktyczne działanie?
- Proszę tylko nie myśleć, że masoni to jakieś zbiorowisko aniołów. To są zwyczajni ludzie, pełni wad i przywar, których łączy imperatyw doskonalenia się. Sami sobie przyrzekają, że będą się starać żyć i postępować w sposób bardziej rozumny. Nie na darmo wystawa ma podtytuł: pro publico bono (z łac. dla dobra publicznego), bo zadaniem masonerii jest właśnie mądre angażowanie się w życie publiczne. Można powiedzieć, że masoneria stara się naprawić wszystko to, co zepsują politycy. Mówię o czasach współczesnych.
Ale czy masoni nie tworzyli polityki? Jeśli spojrzy się na nazwiska, to masonami byli ludzie bezpośrednio zaangażowani w tworzenie polityki.
- Tak faktycznie było! Cały rząd Królestwa Polskiego, Księstwa Warszawskiego, włącznie z premierem Stanisławem Kostką-Potockim, to byli wolnomularze. Wtedy ten związek polityki, władzy i etyki był jednak integralny. Natomiast w naszym współczesnym życiu publicznym na pewno jest wiele do zrobienia, bo politycy koncentrują się głównie do podjudzaniu, jątrzeniu, skłócaniu i napuszczaniu jednych warstw społeczeństwa na drugie.
Dlaczego masoneria - organizacja o tak wygórowanych zasadach etycznych - była tak znienawidzona i zwalczana?
- Myślę, że to była jednak nienawiść wycinkowa. Przecież nie dotyczy ani XVIII wieku, kiedy trzech prymasów Polski było wolnomularzami. Nie dotyczy to też czasów Królestwa Polskiego czy Księstwa Warszawskiego, kiedy władcy i niemal cała elita polityczna to wolnomularze. Zamianę przynosi długi wiek XIX, szczególnie druga jego połowa. To jest smutny rozdział w historii Kościoła katolickiego, tuż po zjednoczeniu Włoch. Kuria rzymska uznała zjednoczenie kraju za największą katastrofę w dziejach ludzkości - bez cienia przesady, właśnie tak! Z kolei, po zjednoczeniu Niemiec Bismarck uznał Kościół katolicki za wroga numer jeden w zjednoczeniu państwa. W 1891 roku działacze katoliccy zwołali Wielki Kongres Antymasoński. I to wtedy antymasonizm został uznany za główny filar ideologiczny przeżywającego kryzys Kościoła katolickiego. Także w Polsce antymasonizm stał się obowiązującą polityką kościelną, tym bardziej że duchowieństwu nie wolno było odwoływać się do idei narodowych - jak we Francji czy w innych suwerennych krajach. Z drugiej jednak strony w dziejach wolnomularstwa polskiego mamy do czynienia z legendą romantyczną. Na jej gruncie rodziły się różne organizacje paramasońskie, takie jak wileńscy Filareci i Filomaci, tworzone przez bardzo młodych ludzi, którym się wydawało, że to masoneria jest tą wielką siłą, która zmiata kościoły i trony. A kto zmiecie tron rosyjski, pruski i austriacki? Tylko masoneria! Do niej też zaczynają się modlić. Ta historia powtarza się na dużo większą skalę na początku XX wieku: powstaje Polska Organizacja Wojskowa, Polska Partia Socjalistyczna - Frakcja Rewolucyjna, "Zarzewie", ruch skautowski, rodzą się ruchy polityczne i społeczne, które generują wiarę w czyn zbrojny. To przecież wizja romantyczna historii: tylko walka zbrojna może przynieść wyzwolenie ojczyźnie. Towarzyszy temu wiara, którą wyznał zresztą sam Piłsudski, że masoneria będzie siłą, która zerwie jarzmo niewoli. W wolnej już Polsce Piłsudski oddelegował najbliższych współpracowników: generała Walerego Sławka, Edwarda Rydza-Śmigłego czy Wieniawę Długoszowskiego do masonerii i roztoczył nad nią parasol ochronny. Większość z nich, choć nie wszyscy, została potem wyrzucona z lóż w 1929 roku przez ówczesnego Wielkiego Mistrza Stanisława Stempowskiego.
No właśnie! I nie miało to realnego przełożenia na politykę II Rzeczpospolitej?
- Nie przeceniajmy ani tych więzi, ani wpływów. Okazuje się, że o wiele silniejsze od wolnomularskich mogą być związki z czasów szkolnych czy z okresu studiów - to są te prawdziwe więzi i niewidoczne powiązania. Przykładem braku wpływu masonerii na politykę jest rząd Kazimierza Bartla, wybitnego matematyka, wolnomularza, który formuje pierwszy rząd po przewrocie majowym 1926 roku. Mówiono wtedy, że skład tego rządu Piłsudski wynegocjował z Wielką Lożą Narodową Polski. Nie ma na to, oczywiście, żadnych dowodów; wszystkie dokumenty dotyczące masonerii zaginęły podczas II wojny. W składzie rządu profesora Bartla faktycznie na 11 ministrów 8 było wolnomularzami. I co z tego? I nic! Nie miało to żadnego wpływu na politykę rządu. Oczywiście, czasami te dwa porządki mieszają się. Jeśli przenikają się na poziomie ideowym, to bardzo dobrze! Prezydent Wilson, który był wolnomularzem i myślał jak wolnomularz, stworzył koncept Ligi Narodów. Ten stricte masoński koncept nie spełnił się w praktyce, chociaż idea była bardzo szlachetna: Japonia najechała Chiny, a Hitler połykał kolejne państwa Europy metodą karczocha. Potoczne wyobrażenie o masonerii jest przecież zupełnie inne. Myśli się o wolnomularzach jako o grupie wpływowych ludzi, który spiskują i wymyślają różne dziwne instytucje, takie jak parlament, powszechne wybory, świeckie szkolnictwo.
Ironizuje pan...
- A skąd to wszystko się wzięło? Masoni wymyślili (śmiech). Oczywiście związki polityki i masonerii najbardziej ekscytują. Najpierw trzeba jednak dobrze zrozumieć mechanizmy rządzące samym wolnomularstwem. Prawie zawsze jest tak, że jeśli ktoś zostaje ministrem czy premierem, to się usypia (zawiesza działalność w loży - przyp. red). Wyjątkiem był Jan Olszewski, który uśpił się dopiero po tym jak przestał być premierem. Pamiętam, jak jako świeżo zaprzysiężony premier przyszedł na zebranie loży i zapytał, czy podczas oficjalnej wizyty we Włoszech może się przyznać, że jest wolnomularzem przed prezydentem Fiata, który też był wolnomularzem. Uznaliśmy, że jeśli ten argument zadziała i sprawi, że uda się ochronić tysiące miejsc pracy w fabrykach w Tychach czy Bielsku-Białej, to wszystkie chwyty dozwolone. Takie przypadki też się zdarzają. Ja znam tylko jeden przykład odstępstwa od zasady apolityczności. Bo musimy sobie uzmysłowić, że wolnomularstwo musi być apolityczne - jeśli pragnie spełniać swoje podstawowe założenia: integracyjne i koncyliacyjne. I tak było od początku: wyciągamy rękę do mniejszości, do tych pogardzanych, uciemiężonych, zepchniętych. I szukamy tego co wspólne. Jest zresztą na wystawie ciekawy wątek poświęcony najstarszym statutom angielskim - jeśli się w nie wczytamy - okaże się, że masoneria, podobnie jak muzyka, ma łagodzić obyczaje. Te zapisy mówią o tym, że należy jeść nożem i widelcem, że nie należy się ani obżerać, ani upijać, przerywać innym podczas rozmowy, że w czasie lożowej biesiady nie można mówić o polityce, kobietach i religii. My rozumiemy politykę jako bieżącą partyjną rozgrywkę. Ale polityką jest też sprawa wolności czy suwerenności kraju; tu już rodzi się pytanie, czy taką apolityczność można zachować? Wszystko zależy od sytuacji. W 1995 roku nieoczekiwanie zadzwoniła do mnie Ambasada Polska w Waszyngtonie. Sekretarz ambasady pytał, czy przedstawiciele Wielkiej Loży Narodowej Polski nie mogliby wpłynąć na niektórych kongresmenów amerykańskich, którzy sprzeciwiają się wejściu Polski, Czech i Węgier do NATO. Dostałem z ambasady listę "opornych senatorów" i wraz z ówczesnym Wielkim Mistrzem, profesorem Januszem Maciejewskim, udałem się do Bronisława Geremka po radę - niech rozstrzygnie: mamy się mieszać czy nie. Geremek (który nigdy nie był wolnomularzem) dał nam wolną rękę. W tamtym okresie jeździliśmy na konwenty rytu szkockiego - i wiedzieliśmy, że na jednym ze spotkań będzie generał William Woodward , głównodowodzący sił NATO w Europie, który przeszedł właśnie w stan spoczynku. Spotkaliśmy się z nim w Paryżu podczas konwentu francuskiego rytu szkockiego. Wręczyliśmy mu listę, którą przestudiował. Był zachwycony, że będzie miał co robić na emeryturze. Umówiliśmy się, że generał rozpocznie rozmowy natychmiast, ale musimy ustalić tajny sposób porozumiewania się. Generał zapowiedział, że jeśli akcja zacznie przynosić rezultaty, to dostanę życzenia od prezydenta Stanów Zjednoczonych. I faktycznie, w połowie stycznia roku następnego dostałem list z Białego Domu. Oczywiście do dziś nie wiem, czy zaskakująco pozytywny wynik głosowania był w istocie efektem działalności generała. Ale uważam, że jako wolnomularz nie złamałem zasady apolityczności - owszem staraliśmy się wpłynąć na politykę, ale była to też sprawa wyboru cywilizacyjnego: stawką jest egzystencja naszego kraju w przyszłości. A teraz, w dobie kryzysu na Ukrainie, widzimy, jak było to ważne.
Wystawa w Muzeum Narodowym świetnie dokumentuje właśnie ten prospołeczny charakter wolnomularstwa i jego dokonania. Założyciele Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół nauk byli masonami. Wielcy społecznicy tacy jak Janusz Korczak czy Jan Józef Lipski także...
- To byli ludzie wybitni, myślący prospołecznie; tak zostali wychowani. Wolnomularstwo dało im przecież know-how jak działać w tym obszarze. Byłaby pani zdziwiona, jak wielu Polaków, którzy emigrowali z Polski w latach 80., zasiada dziś w rozmaitych lożach rozsianych po całym świecie. A dlaczego tak się dzieje? Bo loże mają funkcję integrującą - łączą ludzi myślących podobnie. Na Zachodzie dla tysięcy polskich emigrantów stanowią skuteczne narzędzie asymilacji z lokalnymi elitami. A w kraju? Po co ludziom masoneria? Wyobraźmy sobie taką sytuację: mieszkamy na tak zwanej prowincji. W miasteczku, które liczy kilkadziesiąt tysięcy dusz, zajmujemy stanowisko eksponowane społecznie - na przykład jesteśmy dyrektorem szkoły, miejscowego muzeum albo szefem lokalnej firmy. Mamy poglądy liberalne, świeckie, a wokół szerzy się to, co się szerzy. Gdzie mamy szukać i z kim wspólnego języka? Do masonerii nie można się zapisać, ale można zgłosić swoją gotowość. Dziś już nie trzeba czekać, aż ktoś nas zaprosi. To niewiele zmienia w sensie merytorycznym, bo procedury inicjacyjne pozostały takie same, jednak wybitnie skraca drogę do wolnomularstwa.
A co to znaczy być dzisiaj wolnomularzem?
- Trzeba spełniać i dziś tylko dwa warunki, które nie zmieniły się od trzystu lat: być człowiekiem wolnym i dobrych obyczajów.
Ale co to właściwie znaczy?
- Każda epoka musiała sobie na nowo interpretować owe zasady; pojęcie wolności zmieniało się, podobnie jak rozumienie dobrych obyczajów. Pamiętam taką dyskusję z początku lat 90.: czy należy przyjmować do loży byłych partyjnych, czy też nie? Jedni powiedzieli tak, inni nie. Ale większość uznała, że jeśli ktoś używał partii jako narzędzia, żeby na przykład móc prowadzić badania naukowe, czy kierować katedrą, instytutem lub wydziałem na uniwersytecie, a był przy tym uczciwym człowiekiem, to czemu nie? Na pewno ktoś, kto został agentem SB, nie jest człowiekiem dobrych obyczajów. Na pewno też nie jest człowiekiem wolnym. Wolną nie jest też osoba uzależniona od narkotyków czy alkoholu. Francuscy wolnomularze za osoby nie wolne postrzegają także pantoflarzy! Człowiekiem wolnym nie jest też notoryczny dłużnik, hazardzista, ktoś, kto nie jest panem samego siebie. Dlatego początkowo do lóż nie przyjmowano też kobiet.
Kobieta stawała się wolna, kiedy zostawała wdową.
- Dlatego tak wiele wdów przynależało do lóż! Praktycznie już od połowy XVIII wieku przyjmowano do nich kobiety. Początkowo tworzyły one tzw. loże adopcyjne. Ale prawdziwie kobiece, lustrzane wolnomularstwo narodziło się dopiero w XIX wieku. Obecnie działają w Polsce dwie loże kobiece: "Prometea" i "Gaia Aeterna". Należą do rytu szkockiego, czyli tego, w którym praktykuje się aż 33 stopni wtajemniczenia. Nie są jednak suwerenne, bo podlegają Wielkiej Loży Feministycznej Francji. Z czasem jednak, gdy powstanie trzecia loża tego rytu, będzie mogła ukonstytuować się wielka loża kobieca polska. Działa też w naszym kraju masoneria rytu mieszanego, można rzec koedukacyjnego, pod nazwą "Prawo człowieka". To ta sama struktura, do której w II Rzeczypospolitej należeli Janusz Korczak i generał Karaszewicz-Tokarzewski, podczas okupacji twórca ZWZ-u.
Które kobiety masonki są najbardziej znaczącymi osobami w naszej historii?
- Na pewno wielkie damy XVIII wieku. Helena z Przeździeckich Radziwiłłowa, o której teraz powstaje duży program telewizji Arte, czy Izabella z Flemingów Czartoryska. To były kobiety, które niewątpliwie robiły sensowny użytek i ze swojej wolności, i ze swoich pieniędzy, wpływów oraz możliwości, jakie dało im życie. Nie zajmowały się tylko tworzeniem pięknych parków. Gromadziły dzieła sztuki i księgozbiory, tworzyły pierwsze instytucje muzealne. Helena Radziwiłłowa na pewno była osobą egzaltowaną, ale też nieszczęśliwą: miała sześć córek - wszystkie zmarły. Przeżyła tylko siódma, adoptowana. Helena to osoba doświadczona boleśnie przez los, bo wszystkie dzieci szalenie kochała, inaczej niż to bywało w ówczesnych kręgach arystokracji. Masonki ówczesne były nieco szalonymi kobietami. Ale do dziś ich działalność publiczna imponuje i może być wzorem.
A czy jest na wystawie jakiś eksponat, który szczególnie jest panu bliski? Na który powinniśmy zwrócić uwagę?
- Mam sentymentalny stosunek do dwóch niewielkich obiektów: węgielnicy i młotka. Są to narzędzia, z pomocą których Stanisław August i jego świta wmurowali kamień węgielny pod budowę Świątyni Najwyższej Opatrzności w rocznicę podpisania Konstytucji 3 maja. Kamień węgielny został, można go oglądać w Ogrodzie Botanicznym przy alejach Ujazdowskich w Warszawie. Świątynia nie powstała i nigdy już nie powstanie. To są dwa przedmioty z brązu pozłacanego, które po ceremonii, zgodnie z obyczajem zostały przełamane. Znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie, które nam je wypożyczyło. Z tymi przedmiotami wiąże się anegdota, chyba prawdziwa, bo opowiadana w Krakowie: pewien gorliwy kustosz, kiedy je zobaczył, uznał, że są zepsute i kazał je zespawać. Sama świątynia została odtworzona w 3D przez pana Przemysława Wątrobę z Gabinetu Rycin Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie - rysunki do projektów zachowały się w zbiorach BUW. Z kilku powodów przywiązuję wielką wagę do tej wizualizacji. Po pierwsze, ze względu na wysoką jakość artystyczną projektu Jakuba Kubickiego, po wtóre, świątynia nie miała być, jak to się nam dziś wmawia, świątynią katolicką. Została poświęcona Najwyższej Opatrzności - właśnie po to, aby wyznawcy wszystkich religii mogli się w niej spotkać i wspólnie modlić. Dla mnie to piękna idea ekumeniczna, która niestety się nie spełniła. W samym dziale masonika w Muzeum Narodowym w Warszawie jest ponad 5 tysięcy eksponatów - to wyjątkowo bogate zbiory - i cieszmy się, że w końcu można je będzie przynajmniej w części obejrzeć. Trochę się dziwię, że przez tak długi czas nie były wystawiane. To pierwsza okazja, by je podziwiać!
Prof. Tadeusz Cegielski. Polski historyk, powieściopisarz i wolnomularz, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego. Od lat zaangażowany w propagowanie wiedzy na temat masonerii. W latach 2000-2003 wielki mistrz Wielkiej Loży Narodowej Polski, obecnie wielki mistrz honorowy WLNP oraz wielki namiestnik (zastępca) wielkiego komandora Rady Najwyższej Polski 33. stopnia Rytu Szkockiego Dawnego i Uznanego.
Monika Powalisz. Scenarzystka i dramatopisarka. Autorka antologii komiksowej "Złote pszczoły" i współautorka przewodnika architektonicznego po warszawskim Żoliborzu "ŻOL". Na wystawę "Masoneria.Pro publico bono" przygotowała komiks "Bracia i siostry" z rysunkami Zosi Dzierżawskiej, z którą na stałe współpracuje. Mieszka na Żoliborzu. Jest redaktorką naczelną magazynu "Smak".