artykuły
Ilustracja do książki ''Kompleks 7215'' (Robert Adler)
Ilustracja do książki ''Kompleks 7215'' (Robert Adler)

Spotykamy się w bardzo ciekawym momencie. Wystarczy posłuchać doniesień ze Wschodu i poczytać o tym, jak na wszystko reagują decydenci z Zachodu, by przyszłość opisywana w twojej debiutanckiej książce, czyli świat pogrążony w atomowej zimie dwadzieścia lat po Zagładzie, nie brzmiała tak nierealnie...

- Atmosfera jest napięta, to fakt. Słyszałem dziś nawet taką opinię, że to jeszcze nie jest wrzesień, ale minęliśmy już rok 1934.

Jak myślisz, Warszawa jest gotowa na to, by stawić czoła atakom? Mieszkańcy stolicy mogliby teraz zejść do podziemi i przetrwać wojnę atomową?

- Nie, Warszawa nie jest gotowa, ukrycie się w metrze nikomu nic nie da. Nasze metro jest wyposażone - w zależności, o którym źródle informacji mówimy - do stacji Wilanowska albo do stacji Racławicka - w Grodzie Ochrony Cywilnej, które według współczesnych standardów nie spełniają wymogów grodzi przeciwatomowych. Druga sprawa, że w przypadku bezpośredniego trafienia ładunkiem termonuklearnym to metro jest wydrążone za płytko, by dać bezpieczne schronienie. Cały odcinek bielański poszedłby na straty, bo jest tuż pod powierzchnią. Odcinek od Kabat do Wilanowskiej miałby szansę, bo powstawał w czasach, gdy były jeszcze pieniądze na głębsze drążenie i wzmocnienia. Można się tam schować, zaciągnąć grodzie i mieć nadzieję, że radiacja nikogo nie zabije.

Bartek Biedrzycki w Atomowej Kwaterze Dowodzenia (fot. archiwum prywatne)

Nawet stacja metra Politechnika nie dałaby bezpiecznego schronienia ludziom? Słyszałam, że ta konkretna stacja była planowana jako schron przeciwatomowy z małym centrum dowodzenia kryzysowego...

- Fakt, perony są dosyć głęboko, tunel przebiega pod trasą, te tereny są zabezpieczone. Myślę, że stacja na Powiślu też ma szansę przetrwać, bo jest schowana pod tunelem na Wisłostradzie. Szczerze mówiąc jednak, marnie to widzę. W swojej książce musiałem założyć optymistycznie, że żaden ładunek bezpośrednio w stolicę naszego kraju nie uderzył

Jesteśmy na to za cienkie rybki?

- Tak przyjąłem ja, co nie do końca zgadza się z ogólnie przyjętymi założeniami. Jesteśmy przedmurzem NATO, tak jak kiedyś byliśmy przedmurzem Układu Warszawskiego. Wtedy było tak, że w razie wojny Rosjanie mieli spalić ten kraj do gołej ziemi i wytyczyć tutaj pas ziemi niczyjej, by nikt z Zachodu nie mógł się tędy przedrzeć. Podejrzewam, że podobne zasady działają dziś po stronie NATO. Tu będzie jałowa, wypalona atomówkami ziemia, tu będą mogli być powstrzymani najeźdźcy ze Wschodu. W tej sytuacji może lepiej nie pogrążać się w dalszych rozmyślaniach. Ja w ogóle nie chciałbym mieć nic wspólnego z wojną.

A jednak w twojej debiutanckiej powieści cień wojny jest obecny...

- Pokazywanie ludzi w sytuacjach kryzysowych, stresowych, awaryjnych, a do takich należą realia postapokaliptyczne, jest znacznie ciekawsze niż opisywanie ludzi w normalnej rzeczywistości. Silne emocje sprawiają, że ludzie działają inaczej. Z drugiej strony zależało mi na tym, co w polskiej fantastyce najlepiej opisał Marek S. Huberath w "Karze większej", on bowiem pokazał, że ludzie się nie zmieniają - cały czas funkcjonują według tych samych schematów. Chciałem więc pokazać, że choć była wojna, po której ludność stolicy zeszła do podziemia, wszystko wokół to syf i gnój, a ci, którzy przetrwali, żyją w bagnie, to schematy myślenia i działania niewiele się zmieniły. Ludzie pozostają ludźmi, ze wszystkimi wadami i przywarami.

Grafika do książki "Kompleks 7215"

Co było impulsem do powstania "Kompleksu 7215"?

- Po prostu usiadłem i napisałem opowiadanie. Dla siebie, dla przyjemności. Nie wiem właściwie, skąd mi się wzięła ta postapokalipsa, może stąd, że w ostatnich trzech latach przeczytałem sporo książek z tego nurtu. Usiadłem więc któregoś dnia z myślą o tym, że napiszę krótki tekst. W miarę pisania on się rozrastał - trzeba było nakreślić tło, wyjść na Warszawę, detali przybywało Fabryka Słów dostała mój tekst, wydawca zadał mi pytanie, czy mógłbym ze swojego długiego opowiadania zrobić książkę. Zakończenie, które wymyśliłem do opowiadania, zupełnie nie pasowało do dłuższej powieści, bo zostawiało czytelnika z pytaniem " Jak to? W takim razie po co to wszystko?". Musiałem więc jeszcze raz przemyśleć całą opowieść. Zakończenie powstało na nowo.

Mieć pomysł i go zrealizować to jedna sprawa, druga jest taka, że pisanie takiej książki wymagało od ciebie wiedzy o pewnych obiektach wojskowych, o broni, przydawała się znajomość żargonu Długo się przygotowywałeś?

- Przede wszystkim dużo rozmawiałem z ludźmi, musiałem rozmawiać z tymi, którzy używają broni, uczestniczą w jakichś wydarzeniach. Pytałem o konkretne sytuacje, na przykład: " Wchodzisz na posterunek ludzi, którzy przed Zagładą byli policjantami. Jakie wyposażenie mogą mieć?". To właściwie pytanie o to, jakie wyposażenie ma warszawska policja teraz, bo przecież po zejściu do podziemi raczej niczego nowego już nie stworzono. Albo inne pytanie - skąd nastolatek żyjący w określonym regionie Warszawy mógł zdobyć broń? Najpewniej z porzuconej jednostki wojskowej. W takim razie jakiego typu jednostki wojskowe znajdują się w okolicy danej stacji metra? Okazuje się, że to jest - dajmy na to - Jednostka Reprezentacyjna Wojska Polskiego. Jaki sprzęt jest na jej wyposażeniu, jak to wygląda, jak to strzela? Albo - co można wyszabrować z prywatnego domu, jakiego typu broń palna najczęściej znajdowana jest u cywilów? Nie zakładamy, że bohater trafi na willę, w której kiedyś mieszkał mafioso, choć w rzeczywistości i takie przypadki się zdarzały. Nie dalej jak w zeszłym roku w garażu na moim osiedlu znaleziono gangsterski arsenał; kiedy patrzyłem na zdjęcia tego, co policja stamtąd wyniosła, to miałem poczucie, że można by tym sprzętem dwie stacje obdzielić.

Robiłeś wyprawy do samego tytułowego kompleksu, czyli Atomowej Kwatery Dowodzenia?

- Najpierw zebrałem sporo informacji.

Jak wpadłeś na trop kompleksu?

- Wiedziałem, że on tam jest, to obiekt dość popularny wśród fanów urbeksu. Teoretycznie nie wolno tam wchodzić, teren jest zamknięty, ale nawet w weekend przed premierą mojej książki, gdy byliśmy tam przygotowywać reportaż, minęły nas dwie rodziny z dziećmi. Do bunkra, w którym siedzieliśmy, weszli rowerzyści, a gdy wychodziliśmy, minęło nas dwóch amatorów ASG - szli zbadać teren pod strzelankę. Pomyślałem, że to jest fajne miejsce, zwłaszcza że dla ludzi mieszkających w podziemiach, dwadzieścia lat po Zagładzie, taki obiekt może być przede wszystkim miejską legendą. W świecie po Zagładzie nie jest łatwo się tam dostać, takie odległości stanowią wyzwanie. Przeszkodą jest nie tylko wyniszczenie okolicy, promieniowanie, ale i jego długofalowe skutki - zmutowane zwierzęta i rośliny. W warunkach atomowej zimy przejście dwudziestu kilometrów to pewien problem.

Podziemia Atomowej Kwatery Dowodzenia (fot. Agata Połajewska)

W wielu książkach akcja toczy się dwadzieścia lat po wojnie, zagładzie, katastrofie - u ciebie także są to dwie dekady. Dlaczego akurat taki okres?

- Tyle czasu wystarczy , by odchować nowe pokolenie. Dorastają ci, którzy nie znają starego świata. Może nawet urodzili się jeszcze przed apokalipsą, ale tamten świat to stare obrazki, bajki, opowieści ich rodziców brzmią dla nich obco

Trochę jak historie o kartkach na mięso wysłuchiwane przez obecnych trzydziestolatków?

- Dwadzieścia lat to właśnie tyle, ile potrzeba, by wyrosło pokolenie, które postrzega świat już inaczej. W przypadku literackiego świata po apokalipsie to znaczy tyle, że taki młody człowiek wstaje rano, sprawdza broń, bo wie, że za każdym rogiem może czaić się coś, co odbierze mu życie. On nie mówi, że, o, tu się pierwszy raz w życiu całował z dziewczyną, on idzie i myśli: " Tu poprzednio wataha zdziczałych psów napadła na moją grupę, pożarły mi kolegę".

Graffiti w Atomowej Kwaterze Dowodzenia (fot. Agata Połajewska)

W opisywanym przez Ciebie świecie chyba każdy chce być stalkerem?

- Na pewno mali chłopcy żyjący na peronach warszawskiego metra po Zagładzie nie chcą być strażakami. Może patrzą z podziwem na mieszkających na Politechnice i Polu Mokotowskim inżynierów z Kryształowego Pałacu, którzy tworzą maszyny ze złomu, ale jest coś takiego w stalkerach, że nikt z podziemi nie może się z nimi równać. Stalker to taki półbóg, ktoś, kto ma status bliski greckim herosom, jest namaszczony. Nosi broń, ma władzę nad życiem i śmiercią

Ty też chciałbyś być stalkerem?

- Ja jestem byłym żołnierzem, w wojsku wybili mi to z głowy ( śmiech ). Pierwsza rzecz, którą usłyszałem po wejściu do jednostki, to było: " Tu jest wojsko, tu się skończyła logika". A potem to się różne rzeczy działy. Przesiedziałem w wojsku rok bez tygodnia, bo tyle miałem przesiedzieć

I nie chciałeś zostawać ani chwili dłużej?

- Proponowali mi, zastanawiałem się długo. Problem w tym, że służyłem w Orzyszu, to jest takie miejsce, że jest jednostka, obok jednostki biegnie ulica Wojska Polskiego, przy niej bar, a za barem bloki cywilnych pracowników wojska, a za nimi jest linia kolejowa, na której jest zadaszenie, pusty budynek z jedną kasą otwartą godzinę przed przyjazdem pociągu, a pociągi jeździły tam cztery dziennie. Jak sobie pomyślałem, że miałbym tam spędzić dwa lata na służbie nadterminowej, to stwierdziłem, że wracam do domu.

Okładka książki ''Kompleks 7215''

Nie jesteś taki jak ojciec głównego bohatera twojej książki, nie czekałbyś wytrwale na awans i przeniesienie do innej jednostki?

- Nie. Oczywiście mój syn patrzy na mnie i pyta czasem, jak to było, kiedy byłem żołnierzem, chce oglądać zdjęcia. Dla niego to jest fascynujące, bo jest małym chłopcem, a żołnierz dla małego chłopca to symbol heroizmu. Czytałem kiedyś w badaniach, że zaufaniem społecznym najbardziej - mimo wszystko - cieszą się ludzie w mundurach. Pamiętam to dobrze. Kiedy wracając do jednostki, łapałem stopa w cywilu, zawsze coś złapałem, trzeba było tylko wytrwale czekać. Kiedy stałem w mundurze, nigdy nie stałem dłużej niż pięć minut. Każdy podwoził mnie chociaż kawałek. Kiedyś od studentów w pociągu usłyszałem: - Tu masz wino, chcesz kanapkę? Wiesz co, ty siedzisz w syfie, żebyśmy my nie musieli. Ty za nas się czołgasz w błocie, ty nas bronisz, za to szacunek .

Na ile wojsko od środka wygląda inaczej niż to, które każdy z nas może zobaczyć podczas parad?

- Nie chcę się wypowiadać na temat stanu technicznego Polskiego Wojska obecnie. Wierzę, że ludzie, którzy tworzą to wojsko, wiesz, chłopcy, z którymi ja służyłem, gdyby przyszedł nasz pułkownik, dowódca dywizjonu i powiedział: " Słuchajcie, idziemy podbić piekło", to wszyscy by wstali i powiedzieli: " Tak jest, panie pułkowniku!", po czym wzięli sprzęt z magazynu, stawili się w karnym szyku, maski typu Buldog, kałasznikowy. Poszliby i wiesz, co ci powiem? Pod dowództwem naszego pułkownika oni by podbili to pieprzone piekło! My na naszego dowódcę patrzyliśmy jak na boga. To był porządny, dobry żołnierz starej daty, wszyscy go szanowali, bo pokazywał nam, że on jest naszym dowódcą i że jest dla nas, a my jesteśmy jego żołnierzami. Nigdy nas nie zaniedbywał. Jego zastępca to co innego, ten był starym gadem. Ja miałem szczęście do oficerów, mało miałem wśród nich skurwysynów, większość była porządnymi ludźmi, wojsko ich nie zepsuło. Także myślę, że jako armia dalibyśmy radę.

Ilustracje do książki ''Kompleks 7215'' - Robert Adler

W ludziach siła?

Tak, tak myślę, jeszcze za straconą sprawę, jeśli wizja jest choć trochę romantyczna, to polski żołnierz pójdzie i będzie się bił. Jest taki etos, tym nas karmią i to w nas jednak jest.

Nie ma w tym chyba nic złego. Powiedz mi jeszcze, skoro czytasz sporo postapokaliptycznej literatury, sam napisałeś w tym nurcie książkę, to jesteś preppersem, czyli jesteś gotowy na nadejście apokalipsy?

- Nie. Kiedyś chciałem na działce ziemiankę wybudować, ale Ala, moja żona, kazała mi się stuknąć w głowę i w sumie ma rację, bo co ja bym z tą ziemianką robił? Wino trzymał? Ja nie piję wina, ona pija, więc powiedziała, że jeśli zrobię tam piwnicę na wino - to śmiało, nie ma sprawy.

 

Bartek Biedrzycki (ur. 1978). Skromny szef IT w dużej firmie zajmującej się produkcją filmową i telewizyjną, ojciec dwójki dzieci, scenarzysta komiksowy, w tym roku zadebiutował książką "Kompleks 7215".

Dominika Węcławek. Dziennikarka kulturalno-popularna, scenarzystka komiksowa, matka dzieciom: córce i synowi, i czasopismu "Bachor". Jednym słowem: robot. Sen zastępuje muzyką, robi hipsterskie foty.