
- A te schody to zdaje się nie dla takich starszych pań jak my. Dość stromo, nieprawdaż? - pytają ochroniarza i zadzierają głowy. Stoimy tu sobie wszyscy w pokornej kolejce, już weszliśmy do środka, korzystamy z klimatyzacji, ci na zewnątrz nadal walczą z żarem lejącym się z nieba. Walka to nierówna, bo spiekotę zwielokrotnia bezlitosna biel szklanych ścian. Tak, w słoneczne dni można od tej architektury dostać co najmniej białej ślepoty. Tu, w środku, jest jednak jak we wnętrzu kostki lodu - biało, zimno i czysto. Wszystko jeszcze pachnie nowością. Kawiarniane krzesełka i stoliki są już ustawione w równe rzędy, ale jeszcze wszystkie przykryte ochronną folią, w posadzce można się zaś przeglądać. - Aż żal ludzi wpuścić - mówi w końcu wąsaty ochroniarz, rozglądając się na boki. - Wszystko takie ładne .
Stoi nas tu kilkaset osób - jest pierwszy dzień sprzedaży biletów na koncerty inauguracyjne nowej filharmonii w Szczecinie. Ja trochę udaję, nie chcę biletów, wkręciłem się w kolejkę, żeby wejść do środka i obejrzeć hol. Wszyscy pozostali liczą, że starczy dla nich miejsc. Chcę czy nie chcę, trochę się jednak tu wzruszam, nie tyle architekturą, co kilkugodzinną kolejką rodaków po bilety na koncert muzyki klasycznej.
Konzerthaus
130 lat temu, gdy Szczecin nazywał się Stettin, stanął w tym miejscu Konzerthaus. Było to dość przysadziste neorenesansowe gmaszysko. Jego architektem był Franz Schwechten, ten sam, który zaprojektował między innymi tak ikoniczne obiekty jak berliński Kościół Pamięci czy poznański Zamek Cesarski. Przez ponad pięćdziesiąt lat to właśnie tutaj ogniskowało się życie muzyczne miasta. W czasie pierwszej wojny światowej działał tu szpital, podczas drugiej obiekt został poważnie uszkodzony w alianckich nalotach. Miał być odbudowany przez polskie władze miasta, ale nigdy do tego nie doszło. W 1962 roku jego ruiny zostały wymazane z mapy Szczecina.
W 2007 roku ogłoszono konkurs na nową siedzibę Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie. Wygrała go pracownia Estudio Barozzi Veiga z Barcelony. Katalończycy zaproponowali projekt niezwykle odważny. Pustą działkę u zbiegu ulic Małopolskiej i Matejki postanowili wypełnić oszczędną białą bryłą. Z zewnątrz budynek ten wygląda tak, jakby był wyciosany z jednego kawałka lodu lub białego tworzywa. Można wręcz odnieść wrażenie, że jego obróbka nie została ukończona, że to jedynie architektoniczny model wstawiony w to miejsce tylko na chwilę - po to, aby zobaczyć, jak jego kształt będzie współgrał z otoczeniem. Bo to, co tu stanęło, jest właściwie tylko kształtem, niczym więcej. Jedynym nawiązaniem do okolicznych zabytkowych budynków jest postrzępiony dach. Jego zmultiplikowane białe szczyty są ukłonem w stronę typowej dla Szczecina niemieckiej architektury. Dzięki takiemu rozwiązaniu bryła nabrała niezwykłej dynamiki. Wygląda to trochę tak, jakby budynek sam się reprodukował, mechanicznie i intensywnie namnażał dane zebrane z otoczenia i na ich podstawie tworzył nowe struktury. Jego kształt jest bowiem bezkompromisowym i daleko posuniętym architektonicznym uproszczeniem tego, co znajduje się w pobliżu. Architekci bawią się tu kontekstem - nawiązują do niego, a jednocześnie zaskakują oszczędnością środków wyrazu.
Pytania bez odpowiedzi
Takie rozwiązanie rzecz jasna znalazło swoich wrogów. Barak z blachy falistej - to jedno z najłagodniejszych sformułowań, jakimi niektórzy mieszkańcy miasta obdarzają nową siedzibę filharmonii. Niesłusznie, choćby z tego powodu, że jej elewacja nie ma nic wspólnego z blachą. Jest półprzezroczysta, dzięki czemu będzie mogła być podświetlana na różne kolory, w zależności od sytuacji - na co dzień może pozostawać biała i niewinna, w dni ważne dla Szczecina zielono- niebiesko-biała, w święta narodowe biało-czerwona itd. Może, ale nie musi - ten budynek stwarza bowiem możliwości, ale nie oferuje ostatecznie zdefiniowanych rozwiązań.
Nie dziwi jednak, że obiekt budzi w mieście kontrowersje. Architektura zaproponowana przez Katalończyków jest wymagająca, bo taka będzie muzyka wykonywana we wnętrzu filharmonii. I to właściwie jedyne nawiązanie do muzyki, jakie można dostrzec w działaniu architektów. Budynek nie schlebia najprostszym gustom, nie idzie na kompromisy. Trzeba się na nim skupić, zapatrzyć się w niego. Wymaga obycia, architektonicznej kultury, odrobiny wiedzy i zmysłu obserwacji. W tym sensie jest elitarny, ale można mu to wybaczyć. Potrzeba też spaceru, by docenić jego wartość. Krążąc wokół niego, łatwiej dostrzec, jak gra w przestrzeni, jak zwraca na siebie uwagę, przyciąga, uwodzi. Stawia pytania, ale nie daje odpowiedzi.
Filharmonia bez wątpienia będzie nową ikoną Szczecina. To cieszy, nawet jeśli nie wszyscy kupują jej architektoniczną wartość. To w końcu świątynia muzyki poważnej, a nie kolejna galeria handlowa. Z takiego obrotu spraw, tak jak z wijącej się w upale kolejki po bilety na inauguracyjne koncerty, nie sposób się nie cieszyć.
Filip Springer. Reporter, fotograf, współpracuje z "Dużym Formatem", "Polityką", "Tygodnikiem Powszechnym". Autor książek reporterskich poświęconych przestrzeni, między innymi "Zaczynu. O Zofii i Oskarze Hansenach" (Karakter) oraz "Wanny z kolumnadą. Reportaży o polskiej przestrzeni" (Czarne). Stypendysta Fundacji Herodot im. Ryszarda Kapuścińskiego.